Jedno wielkie... nic

WIDZIANE Z TRYBUN - Kacper Janoszka

Tłumy na Narodowym nie przełożyły się na jakość dopingu. Fot. Marcin Karczewski/PressFocus

Bezpośrednia obserwacja meczu z Portugalią wywołała u mnie w większości negatywne wnioski, abstrahując od poziomu sportowego prezentowanego przez Biało-czerwonych. Niestety, nie czułem, że jestem na spotkaniu, które ogląda ponad 55 tysięcy ludzi. Na meczach reprezentacji Polski po prostu brakuje zorganizowanego dopingu, który powodowałby, że atmosfera widowiska jest wyjątkowa.

Aura wokół spotkania zapowiadała się świetnie, bo ładnie odśpiewaliśmy hymn. Wrażenie zrobił ostatni wers refrenu, wykonany a cappella. Było głośno, czuło się nadzieję na zwycięstwo, ale z biegiem czasu atmosfera była coraz gorsza.

Jeszcze w pierwszej połowie 2024 roku sekretarz PZPN-u Łukasz Wachowski stwierdził, że jest możliwość, by na meczach reprezentacji był jeden sektor odpowiedzialny za zorganizowany doping. W aktualnej sytuacji kibicowskiej jest to jeden z kluczowych elementów, nad którym powinna pochylić się polska federacja. Przez 90 minut widowiska tylko co kilka minut słychać było zrywy, napędzane przez małe grupki kibiców, którzy skandowali proste, składające się z maksymalnie trzech słów, przyśpiewki.

Z przykrością stwierdzam, że najlepiej na meczu bawili się kibice z Portugalii, którzy – co oczywiste – stanowili mniejszość. Fani z Półwyspu Iberyjskiego przyjechali do Warszawy żeby śpiewem dopingować swoich piłkarzy. Tym samym byli znacząco głośniejsi od naszych kibiców. Prawda jest natomiast taka, że Polacy chcieliby dopingować zawodników, ale ktoś musi ich poprowadzić, żeby nie wyglądało to karykaturalnie.

Na trybunach nie działo się nic. Kibice do tego stopnia się nudzili, że wymyślili zabawę w postaci składania i rzucania w stronę płyty papierowych samolotów. Ludzie brali ulotki pozostawione na krzesełkach i masowo zaczęli tworzyć „obiekty latające", które lądowały na najniższej kondygnacji Narodowego. To, a nie doping, było atrakcją.

Spory niedosyt czuję po pożegnaniu Wojciecha Szczęsnego i Grzegorza Krychowiaka. Wydarzenie zostało ładnie przygotowane - przed meczem na murawie pojawiły się ogromne koszulki z ich nazwiskami i liczbą występów w kadrze. Następnie obaj kończący reprezentacyjną karierę pojawili się krótko na murawie, by odebrać od prezesa PZPN-u, Cezarego Kuleszy, oprawione koszulki, i zniknęli w tunelu przy brawach publiczności. Rozumiem, że bezpośrednio przed meczem nie było wiele czasu na ich pożegnanie, dlatego być może lepszym pomysłem byłoby uhonorowanie ich w przerwie. Mogli chociaż na minutę dostać mikrofon do ręki, żeby powiedzieć „do widzenia”. Skończyło się na skromnej uroczystości, a przecież mówimy o pomocniku, który w kadrze rozegrał 100 (!) meczów i jednym z najlepszych bramkarzy w historii Polski (84 spotkania).

Najwięcej emocji wzbudził gol Cristiano Ronaldo, który odegrał rolę młynowego, zachęcając ludzi do wykrzyczenia popularnego „SIII”, które zawsze jest słyszalne z trybun po jego trafieniach. Krzyczeli nie tylko Portugalczycy, ale także Polacy, którzy byli zgromadzeni na sektorze, do którego CR7 podbiegł po golu (sam na tym sektorze się znajdowałem). Dziękujmy więc piłkarzowi Al-Nassr za krótki... zorganizowany doping.