Joel Valencia miał być jednym z filarów zespołu. Jego transfer jednak niewiele pomógł Zagłębiu. Fot. Mateusz Sobczak/PressFocus


Jedną nogą w drugiej lidze

Tylko dwa zwycięstwa, jedenaście punktów wywalczonych w dziewiętnastu meczach, strzelecka indolencja. Tak można wyliczać w nieskończoność.


Zagłębie od momentu spadku z ekstraklasy wiosną 2019 roku w każdym z kolejnych sezonów walczyło o zachowanie ligowego bytu. Scenariusz był ten sam. Latem seria transferów, opowieści o tym, że tym razem zespół powalczy o coś więcej – zazwyczaj mówiło się o walce o miejsce barażowe – a ostatecznie finał był ten sam. Wymiana trenera lub trenerów, kiepska postawa i w finale walka o ligowy byt, który do tej pory udawało się zachowywać.

Gdy wiosną 2023 po zwolnieniu Dariusza Dudka jego asystent, a zarazem następca Marcin Malinowski uratował zespół przed spadkiem – zresztą w niezłym stylu, bo sosnowiczanie pokonali m.in. Ruch Chorzów i ŁKS Łódź, które ostatecznie wywalczyły awans do ekstraklasy – wydawało się, że może tym razem sosnowiczanie powalczą w I lidze o mityczne „coś więcej”.

Popularny „Malina” nie mógł sam prowadzić zespołu, bo nie ma stosownych papierów. Klub ściągnął więc niejakiego Krzysztofa Górecko, który robił „za słupa”. Niestety szybko okazało się, że to, co przyniosło efekt wiosną, na początku nowego sezonu nie odpaliło. Jeden punkt wywalczony w pięciu meczach sprawił, że w Sosnowcu sięgnięto po nowego trenera, którym został Artur Derbin.

Tradycyjnie już sosnowiczanie „na papierze” wyglądali więcej niż przyzwoicie, ale w Zagłębiu wyparto starą zasadę, że nazwiska nie grają. Joel Valencia najlepsze lata ma dawno za sobą, Juan Camara to mistrz treningu, w dodatku tego, podczas którego nie trzeba się przemęczyć, a Kamil Biliński ma już swoje lata. Lista zawodników, którzy zawodzą, się nie kończy. Hubert Matynia, Antonio Pavić, Patryk Caliński. Letnie transfery nie wypaliły i jakby klub nie zakłamywał rzeczywistości, nic tego nie obroni.

Pierwsze tygodnie pod wodzą trenera Derbina, któremu w Sosnowcu wciąż pamiętają awans do I ligi w 2015 roku oraz dojście z zespołem do półfinału Pucharu Polski w kolejnym sezonie, napawały optymizmem. Najpierw była efektowna wygrana nad Lechią Gdańsk, później wyjazdowe zwycięstwo w Katowicach. Jak się potem okazało, były to tylko miłe złego początki. Zagłębie grało słabo, przewidywalnie, miało problemy tak ze zdobywaniem bramek, jak i z obroną dostępu do własnej bramki. W kilku przypadkach murowanie bramki przyniosło efekt w postaci wyjazdowych remisów, ale jeśli się nie wygrywa to trudno myśleć o podboju ligi.

Zespół z Sosnowca od wyjazdowego triumfu w Katowicach na początku września nie wygrał dwunastu meczów z rzędu. Trudno więc tutaj mówić o pechu, słabszej dyspozycji i innych usprawiedliwieniach. Zagłębie było słabe, wewnętrznie rozbite i na pierwszy rzut oka było widać, że w tym zespole nie ma chemii. Pewnie gdyby były wyniki jakoś by to szło, ale skoro ich nie było…

Zagłębie dziś to armia zaciężna, z pojedynczymi przypadkami osób, które z tym klubem się utożsamiają. Tutaj nikt nie będzie umierał za klub, który za kilka miesięcy opuści. I to największy problem trenera Derbina przed rundą rewanżową. Jeśli nie sięgnie po grupę piłkarzy, z którą np. pracował już w poprzednich klubach, która pójdzie za nim w ogień, to przy takich, a nie innych liczbach wiosną sosnowiczanie pożegnają się z ligą. Cudów nie ma. Do rozegrania jest tylko piętnaście spotkań, jakakolwiek strata nie będzie już możliwa do odrobienia.

Krzysztof Polaczkiewicz