Jak na korcie

Ten mecz mógł podniecić tylko bezkrytycznych sympatyków obu drużyn.

 

Dla zaangażowanych kibiców Stali i Widzewa, i nie tylko tych klubów, liczą się przede wszystkim emocje i wynik ich drużyn, a nie abstrakcyjny „poziom gry”. Niezaangażowani powinini raczej takich spotkań unikać, bo mogą usnąć z nudów. Na pierwszą godną wzmianki szansę bramkową trzeba było czekać aż do 79 minuty. „Nie podobało mi się. Wyszedłem” - taką lapidarną recenzję napisał kiedyś Bolesław Prus po jednym z przedstawień w warszawskim teatrze…


Oba zespoły wiosną zdobyły sporo punktów, ale nie potwierdziły chęci walki o miejsce w czołówce. Stal w czwartym kolejnym meczu nie zdobyła bramki: od celnego strzału Matthew Guillaumiera w 58 min meczu z Ruchem minęły już 424 minuty jałowej gry („Sporcie” piszemy, ile każdy mecz trwał naprawdę, więc ten bilans obejmuje również czas doliczony). Na przerwanie tej passy była jedna szansa, ale Rafał Gikiewicz poradził sobie ze strzałem Kaia Meriluoto. Pierwsza połowa była wyrównana, a po przerwie Stal się przeważnie broniła i remis zawdzięcza przede wszystkim trójce weteranów Matras-Wlazło-Getinger.


Składu zwycięskiej drużyny zmieniać nie należy, ale los wybił Widzewowi trzy zęby: ten, którym się gryzie (Alvarez nie grał po kartce) oraz dwa trzonowe (kontuzje bocznych obrońców Kastratiego i Ciganiksa). Linię obrony Widzewa stanowiło więc… czterech nominalnych stoperów, co defensywy może nie zakłóciło, ale zdecydowanie osłabiło siłę ataku, pozbawiając widzewski samolot tylnych skrzydeł. W środku boiska piłkarze obu drużyn mieli dużo swobody i było dużo wiatru, piłka leciała to w jedną, to w drugą stronę jak na tenisowym korcie, ale pod bramkami nic z tego nie wynikało: Sanchez nie mógł dogonić piłki, Szkurin chował się za plecami obrońców i Domański nie mógł go znaleźć, Klimek dośrodkowywał za nisko albo za daleko.


Dopiero rezerwowi w samej końcówce ożywili grę: tak jak wcześniej Meriluoto w 79 min po akcji Iona Gheorghe, tak w 87 min Imad Rondić przy asyście Kamila Cybulskiego mieli bramkowe szanse. Mateusz Kochalski też nie dał się jednak pokonać. Sędziego taka gra pewnie irytowała, bo doliczył wyjątkowo mało jak na dzisiejsze zwyczaje.


Wydawało się, że Widzew miał przewagę, ale była to przewaga „na oko”, bo liczby (poza procentem posiadania piłki) tego nie potwierdzają. To pierwszy bezbramkowy remis łódzkiej drużyny w ekstraklasie od 41 meczów!


Wojciech Filipiak