Jak mokrą szmatą po pysku
Rozmowa z Szymonem Ziółkowskim, mistrzem olimpijskim w rzucie młotem (2000), trenerem Pawła Fajdka, piątego młociarza igrzysk w Paryżu
Czy polski rzut młotem właśnie się skończył?
– Nie, zdecydowanie zaprzeczam.
A jednak z Paryża wracamy bez medalu, pierwszy raz z dużej imprezy od 12 lat, a jeszcze trzy lata temu na igrzyskach w Tokio polski młot dowiózł aż cztery krążki…
– To prawda, to był zimny prysznic, dostaliśmy mokrą szmatą po pysku.
No i byliśmy za dobrze przygotowani, jak wyraził się pana podopieczny…
– Paweł był autentycznie dobrze przygotowany, start mu jednak nie wyszedł. Miał zacząć konkurs mocno, jak rok temu na mistrzostwach świata w Budapeszcie, od razu na 80 metrów, a potem się poprawiać. No ale w pierwszej próbie młot się wyślizgnął, w kolejnych technicznie było już nieco gorzej, bo niepotrzebnie chciał rzucić bardzo daleko. Nie sprostał technicznie i, nawiązując do zaczepki w pytaniu, był za szybki w stosunku do własnej percepcji ruchowej.
A to przepraszam… Ale na igrzyskach pięciokrotnego mistrza świata wciąż ogarnia paraliżujący stres? W eliminacjach po raz czwarty horror, jak zawsze, ratunek dopiero w ostatniej próbie…
– No tak, Paweł znowu balansował na bardzo cienkiej linie. Zrobił mi porządne EKG w tym roku, ale z moim sercem na szczęście wszystko w porządku.
A co było nie w porządku, skoro do drugiego olimpijskiego medalu wystarczyło zaledwie 79,40 m?
– Szkoda, że medale rozdawano na tak słabym pułapie, nie byłoby aż tak żal, a ja nie byłbym wtedy taki zgorzkniały. W okresie przygotowawczym mieliśmy trochę pod górę. W maju po śmierci taty Pawła wypadły nam dwa tygodnie treningów, istotne przed mistrzostwami Europy, a docelowo przed Paryżem.
W przygotowaniach młociarze wykonują po kilka tysięcy rzutów. Ile konkretnie w maju wypadło Fajdkowi?
– Jakieś 300-400. Ale, żeby było jasne, to nie jest liczba, której nie dałoby się jeszcze nadrobić. Faktem jest, że Paweł po śmierci ojca był rozbity psychicznie, widziałem, jaki jest zesztywniały i generalnie zabrakło tego luzu, którym wygrywał zawody. Ale końcówka przygotowań do igrzysk była już optymistyczna, zawodnik wyglądał treningowo przyzwoicie. Nawet już w samym Paryżu rzucał 80 metrów.
Czy jeden brązowy medal oddaje pozycję i potencjał Polski w światowej lekkoatletyce?
– W żaden sposób. Podobnie jak 9 medali w Tokio, które było wynaturzeniem. Jak trzy lata temu wykorzystaliśmy więcej medalowych szans, niż ich mieliśmy, tak w Paryżu nie wychodziło nam kompletnie nic. Że Paweł i Wojtek Nowicki (mistrz olimpijski z Tokio zajął 7. miejsce – przyp. red.) przy tak niskim poziomie konkursu nie staną na pudle, w życiu bym nie przypuszczał. To samo Marysia Andrejczyk w oszczepie – po wygranych eliminacjach wydawało się, że medal to niemal formalność, ale w finale wszystko się posypało. Do tego 5 centymetrów Anity, by miała czwarty medal olimpijski, no i sztafeta dziewcząt bez finału…
Wszystko super, ale Fajdek i Nowicki mają po 35 lat, Włodarczyk brakuje rok do 40-stki, kontuzje wyeliminowały najbardziej dojrzałe, ale i wiekowe sprinterki ze sztafety 4x400. Więc może po prostu nie da się oszukać biologii?
– W przypadku Pawła jego wiek nie był problemem. Był bardzo dobrze przygotowany, może za bardzo chciał zdobyć medal na tych igrzyskach, brakowało luzu. Dla mnie najbardziej przykre jest, że w docelowej imprezie sezonu nie zrobił season best (najlepszy wynik w roku – przyp. red.), bo temu są przecież podporządkowane wszystkie przygotowania.
Przykre z perspektywy kibica jest też to, że nie widać następców „starych” mistrzów w polskim młocie – ani w męskim, ani w żeńskim.
– To prawda. Marcin Wrotyński i Dawid Piłat od kilku lat nie potrafią dobrych wyników na papierze przełożyć na wyniki na zawodach, a to jest najważniejsze. U kobiet jest jeszcze gorzej.
Może pretendenci mogliby dołączyć do waszego duetu i uczyć się od mistrzów?
– Nic mi nie wiadomo, żeby były takie plany.
No i oddaliśmy „złotego polskiego młota” Kanadzie, która zgarnęła w Paryżu obydwa tytuły…
– Faktycznie, dla Ethana Katzberga nie widać rywali, a ma dopiero 22 lata. Pytanie, co by było, gdyby mu nie wyszedł pierwszy rzut na 84 metry, kolejne palił, no ale mógł sobie pozwolić na luz. Camryn Rogers też jest stabilna – po złocie w MŚ teraz ma złoto olimpijskie. Trochę pomogły jej Amerykanki, same eliminując się na krajowych kwalifikacjach. Do Paryża przyjechały te słabsze.
Ten sezon jeszcze się nie skończył. Jak Fajdek go zamknie?
– Trzema startami – w Memoriale Skolimowskiej na Stadionie Śląskim 25 sierpnia, tydzień później zawodami w Białymstoku i 8 września w Zagrzebiu. Potem zrobimy sobie z półtora miesiąca wolnego od siebie, może spotkamy się gdzieś nieformalnie na golfie.
Jesteście umówieni na kontynuację współpracy, która rozpoczęła się jesienią 2020 roku?
– Z tego, co mi wiadomo, i z bezpośredniego źródła, zostaje po staremu (śmiech). Będziemy jeszcze rozmawiać o przygotowaniach, ale kolejny sezon zapowiada się na bardzo trudny i długi, bo mistrzostwa świata odbędą się w Tokio dopiero we wrześniu. Na pewno musimy więc podejść do sezonu 2025 nieco inaczej. W Paryżu uzyskaliśmy już kwalifikację do rozgrywanych w Japonii mistrzostw.
Czy niepowodzenie na igrzyskach skłoni was do jakichś zmian w treningu lub przygotowaniach?
– Nasze przygotowania się sprawdziły. Paweł był gotowy na wynik ponad 80 metrów, rzucał tyle na mistrzostwach Polski w Bydgoszczy, było też kilka innych startów na obiecującym poziomie. Ale jako trener nie na wszystko mam wpływ. Nie chciałbym, żeby to zabrzmiało, że się dystansuję, ale na końcu wynik leży w rękach zawodnika. Czeka mnie na pewno poważna rozmowa z władzami PZLA, a przed wyborami władz związku w październiku także konferencja trenerów.
Poza startem podopiecznego, coś pana zaskoczyło na Stade de France?
- Zdecydowanie kibice! Takiej masy ludzi na zawodach lekkoatletycznych nie widziałem od bardzo dawna, choć ceny biletów były naprawdę wysokie. Nawet mistrzostwa Europy w Rzymie nie zachwyciły frekwencją, rok temu w Budapeszcie też było średnio, a z 2022 w ogóle nie ma porównania, bo w Eugene jest kameralny stadionik.
I tylko trenerzy zawodników byli podobno traktowani jak intruzi. To prawda?
- Faktycznie, był duży bałagan na trybunach, tego organizatorzy akurat nie dźwignęli. Teoretycznie mieliśmy passy, na których mogliśmy usiąść blisko, ale praktycznie te miejsca były sprzedane kibicom i zajęte. Finał oglądałem z boksu, w którym swoje studio miała TVP.
Rozmawiał
Tomasz Mucha
Paweł Fajdek kontra hejterzy
(wyjątki z postu na Facebooku, pisownia oryginalna)
„Za nami piękne święto globalnego sportu jakim są Igrzyska Olimpijskie (…). Oczywiście jest to także okazja dla hejterów, którzy przy takich okazjach wylewają wszystko co najgorsze, a w przypadku braku medali okazują swoje niezadowolenie poprzez atakowanie i wyśmiewanie ludzi, którzy poświęcili się całkowicie przez ostatnie lata (…).
Były to moje 4te Igrzyska i z przykrością stwierdzam, że jest mi wstyd, wstyd za to, że przez 12 lat, które minęły od mojego startu w Londynie nie udało się "NAM" (olimpijczykom, trenerom, związkom sportowym, fascynatom i kibicom sportu) niczego zmienić w tej kwestii. (…) Mam 35 lat i był czas przywyknąć i sie uodpornić, natomiast dużą częścią Olimpijskiej rodziny zostali młodzi ludzie, sportowcy, którzy po raz pierwszy znaleźli się na Igrzyskach i przy tej całej radości i całym stresie towarzyszącym tak wielkiemu wydarzeniu muszą mierzyć się jeszcze z całym tym internetowym syfem, gnojem, który robią ludzie z d**y, ukrywający się za fałszywymi kontami w social mediach, (…) a także przez takie sytuacje demotywują nastolatków którzy chcieliby zacząć przygodę ze sportem, ale boją się zostać MEMEM i pośmiewiskiem.
Chyba nadszedł czas aby zareagować, bo jeśli dalej tak będzie to za 8-12 lat może nie być komu kibicować i kogo wspierać i choć sport nie umrze, to zwyczajnie może zabraknąć w nim reprezentantów naszego kraju.
Z tego miejsca chciałbym poprosić każdego, kto jest kibicem, fanem, sportowcem, abyśmy wspierali się wzajemnie i dodawali otuchy, abyśmy reagowali, gdy widzimy takie sytuacje i zwyczajnie na nie nie pozwalali. Oczywiście nie da się tej zarazy wyplewić do końca, ale można ją na tyle osłabić że stanie się mało znacząca! Nie namawiam do agresji tylko współpracy.
(…) Słowa "jesteśmy Olimpijską rodziną" kiedyś znaczyły więcej, czas do tego wrócić, czas oddać szacunek Olimpijczykom i Olimpijkom za ich poświęcenie i walkę”.
Koniec złotej passy polskiego młota przewidywaliśmy już przed igrzyskami, w wydaniu „Sportu” z 13 lipca.