Jak Fiat 126p wygrał z Rolls-Roycem
Szczęśliwi ci, którzy pamiętają to, co wydarzyło się w środę 2 marca 1983 roku!
Ian Rush (nr 9) nie znalazł sposobu na Józefa Młynarczyka. Z nr 8 nieżyjący już Krzysztof Surlit. Fot. laczynaspilka.pl
Widzew nie jest jedynym polskim klubem, który dotarł do półfinału europejskich rozgrywek. Jego awans do półfinału Pucharu Mistrzów w 1983 roku ma jednak znaczenie szczególne, bo wywalczony został po meczu uznawanym za najlepszy, jaki polska drużyna w tych rozgrywkach kiedykolwiek rozegrała.
Pomocny teleks
2 marca 1983 w Łodzi nie było żadnego „zwycięskiego remisu”, nie było honorowej porażki, jakich w historii występów polskich drużyn nie brakowało. Rewanż dwa tygodnie później w Liverpoolu Widzew przegrał, ale awans wywalczył - jak się miało okazać - właśnie tym meczem na „własnym” stadionie ŁKS-u, gdzie wówczas grał. 2:0 przesądziło sprawę i ta zaliczka okazała się bezcenna. Ważne było to, że Liverpool nie zdobył w Łodzi bramki, tak jak przedtem Manchester City i United oraz Ipswich, a później jeszcze raz Manchester United w meczu z ŁKS-em. Stary stadion, który dzisiaj jest parkingiem przy nowym, nigdy nie został więc skalany angielskim golem.
W dniu przylotu ekipy z Wysp pogoda była fatalna i z powodu mgły samolot musiał dwukrotnie podchodzić w Warszawie do lądowania. Jednego z angielskich dziennikarzy znałem osobiście. Ponieważ był jeszcze stan wojenny i trzeba było długo czekać na połączenie telefoniczne, zabrałem go z hotelu do redakcji, skąd teleksem wysłaliśmy informację, że Clive czeka na telefon u mnie w domu, dokąd pojechaliśmy na kolację. Teleks był bardzo pożytecznym urządzeniem z ery przed komputerowej: na klawiaturze jak z maszyny do pisania pisało się tekst, który natychmiast pojawiał się na takim samym urządzeniu u odbiorcy. Były to urządzenia niedostępne prywatnie, więc działały bez przeszkód, w przeciwieństwie do telefonów, w których po podniesieniu słuchawki rozlegał się głos „rozmowa kontrolowana” i nie była to wcale reklama popularnego filmu pod tym tytułem.
Jan Paweł II w Liverpoolu
Clive pracował dla radia, gdzie jak mówią radiowcy, potrzebna jest „paszcza”, czyli relacja na żywo. Gdy zadzwonił telefon, trzeba było na chwilę odłożyć noże i widelce (oraz kieliszki - nie ukrywam). Słuchacze radia Liverpool dowiedzieli się więc prosto z mojego mieszkania o dramatycznym lądowaniu w Warszawie w odpowiednio podkolorowanej korespondencji Clive’a, a ja wyobrażałem sobie zdziwienie tego pana, co tę rozmowę „kontrolował”. Stosowny raport leży pewnie do tej pory w archiwach IPN.
Liverpool przyjechał do Łodzi w trakcie sezonu ligowego, Widzew grał ostatnio o punkty trzy miesiące wcześniej. Turcji jeszcze wówczas nie odkryto, ale obrotny menedżer znany jako Johnny River załatwił krótki obóz we Włoszech i… wizytę u papieża. Gdy napisałem o tym w korespondencji dla angielskich mediów, sugerując, że w takiej sytuacji Widzew ma awans zapewniony, Clive szybko mnie skontrował. - A papież był w Liverpoolu, odprawił mszę na Anfield Road i kapitan zespołu Sammy Lee wręczył mu prezent od klubu.
Okazało się jednak, że papież jest w takich przyziemnych sprawach neutralny, no chyba że chodzi o polską drużynę… Trenerem Widzewa był wówczas Władysław Żmuda, który miał z Liverpoolem porachunki osobiste, bo przegrał z tym zespołem jako trener Śląska w 1975 roku 1:2 i 0:3.
Widzewskie serce
Każdy średnio zaawansowany wiekiem i piłkarską wiedzą kibic Widzewa potrafi wymienić skład drużyny z tego meczu. Nie ma w nim żadnego wychowanka klubu ani łodzianina, wszyscy są jednak wieloletnimi widzewiakami. Grali tu długo, przyjeżdżali z różnych miast, ale poza Józefem Młynarczykiem i Romanem Wójcickim, którzy przyszli do Widzewa już jako reprezentanci Polski, to Widzew ukształtował ich kariery. Niektórzy zostali w Łodzi na stałe. Andrzeja Grębosza (z Tarnowa), Wiesława Wragę (ze Stargardu), Krzysztofa Kamińskiego (z Żyrardowa) i Młynarczyka (z Nowej Soli, a potem z Bielska-Białej i z Opola) spotkać można do dzisiaj niemal na każdym meczu. Inni rozjechali się po Polsce (Tadeusz Świątek mieszka w rodzinnym Płocku, Piotr Romke w Kaliszu) i po innych krajach (Mirosław Tłokiński w Szwajcarii, Zdzisław Rozborski we Francji, warszawiak Marek Filipczak w Norwegii). Odeszli na zawsze Włodzimierz Smolarek (zmarł w 2012 roku) i Krzysztof Surlit (zmarł w 2007 roku podczas meczu oldbojów). Obaj żyją jednak w pamięci kibiców i w nazwach różnych obiektów: Smolarek jest patronem ulicy przylegającej do stadionu, a także jego imię noszą stadion w rodzinnym Aleksandrowie Łódzkim i ośrodek treningowy w Uniejowie, Surlit ma swój skwer niedaleko stadionu i patronuje stadionowi w Zelowie koło Bełchatowa, gdzie się wychowywał.
Niesamowity gol Wragi!
Ranga sukcesu Widzewa rośnie, gdy spojrzymy na nazwiska rywali, których trenerem był jeszcze legendarny dzisiaj Bob Paisley, to zobaczymy same sławy! Skład był iście żelazny: w całym sezonie ligowym (42 mecze) grało 14 zawodników, a kadrę uzupełniało jeszcze tylko trzech innych. A do rozegrania w sezonie 1982/83 było 60 meczów. Tamtejsi dziennikarze opowiadali, że gdy pytali trenera o skład na nadchodzący mecz, ten odpowiadał: „taki sam, jak dwa miesiące temu”. Z tych 17 piłkarzy tylko dwóch pochodziło spoza Wysp Brytyjskich: Australijczyk Craig Johnston i obywatel Zimbabwe Bruce Grobelaar, ale obaj to potomkowie brytyjskich emigrantów. W Widzewie też zresztą żadnych cudzoziemców nie było. Wystarczali sami swoi.
Dla nas bohaterowie łódzkiego meczu to strzelcy bramek Tłokiński i Wraga, Wójcicki w obronie, Młynarczyk w bramce, a także mniej od nich doświadczeni Świątek i Kamiński, którzy grając na boku obrony przeszli samych siebie. Angielscy reporterzy mieszali z błotem wspomnianego Grobelaara, znanego z nonszalancji w bramce i kiksów, jakie mu się zdarzały. Tamtejsi kibice cierpliwie to jednak znosili, o czym świadczy 13 lat występów w najlepszym okresie w historii Liverpoolu i 6 tytułów mistrzowskich. My mamy przed oczyma dośrodkowanie Surlita w 49 minucie i dobitkę Tłokińskiego, oni z kolei opisywali nieudolną próbę złapania piłki jedną ręką (!), która skończyła się katastrofą. Dla nas bohaterami byli Grębosz (dośrodkowanie) i Wraga (niesamowity strzał głową z... 15 metrów), a oglądający wówczas mecz Anglicy do dzisiaj nie rozumieją, jak można było bezczynnie przyglądać się piłce lecącej z takiej odległości. Grobelaar stał oszołomiony, jakby chciał powiedzieć: - Panie sędzio, tej bramki nie można uznać, tak się nie gra w piłkę! Środkowy napastnik ma prawo główkować, ale taki kurdupel?
Maluchem na stadion
Słynny Bob Paisley też chyba nie zrozumiał, dlaczego jego drużyna przegrała z Widzewem. Nie zauważył, że Widzew zagrał dokładnie jak Liverpool, tylko lepiej, twardziej i ambitniej. Po rewanżu w korytarzu pod szatnią mówił do dziennikarzy: - Widzew na pewno nie zdobędzie pucharu. To słabi piłkarze. Kopali naszych i płakali jak dzieci, gdy sami się przewracali.
Clive chciał być wcześniej na stadionie, by dopilnować swojego łącza radiowego. Zawiozłem więc jego i towarzyszącego mu technika swoim maluchem razem z bagażami, bo ekipa odlatywała do domu zaraz po meczu. Maluch miał zerwaną linkę rozrusznika i zapalało się go szczotką. Może i samochody mieliśmy wtedy gorsze, ale za to drużyna była klasy Rolls Royce’a i Bentleya.
Wojciech Filipiak
1/4 finału Pucharu Europy Mistrzów Krajowych
◼ Widzew Łódź - FC Liverpool 2:0 (0:0)
1:0 - Tłokiński, 38 min , 2:0 - Wraga, 80 min (głową)WIDZEW : Młynarczyk - Kamiński, Wójcicki, Grębosz, Świątek - Filipczak (70. Wraga), Romke, Rozborski, Surlit – Smolarek, Tłokiński. Trener Władysław ŻMUDA.
LIVERPOOL : Grobbelaar - Neal, Lawrenson, Kennedy, Hansen - Lee, Souness, Johnston (62. Hodgson), Whelan - Rush, Dalglish. Trener Bob PAISLEY.
Sędziował Zoran Petrović (Jugosławia). Widzów 40000. Żółta kartka Grębosz.
Rewanż : 3:2 dla Liverpoolu; awans Widzewa