Jak będzie z taktyką
Ustawienie 1-3-5-2, w jakim grała reprezentacja Polski za poprzedniego selekcjonera, nie wypaliło. Co dalej?
Jakub Kiwior opuszcza boisko po ostatnim nieudanym meczu z Finlandią. Fot. Paweł Andrachiewicz / Press Focus
REPREZENTACJA
Po pierwsze – można się zastanawiać, dlaczego nie wypaliło. Po drugie – można się zastanawiać, jakie ustawienie byłoby optymalne. Po trzecie – można się zastanawiać, na jakie ustawienie postawi selekcjoner Jan Urban.
Mniejsza odpowiedzialność
Przed reprezentacją bardzo trudny moment: już na początku września kluczowe mecze w eliminacjach do mistrzostw świata, a nowy selekcjoner nie będzie miał żadnej możliwości sprawdzenia swoich przemyśleń i ewentualnych innowacji względem ustawienia. To rodzi podstawowe pytanie: czy warto w nim mieszać? Pewne jest, że 1-3-5-2 nie przyniosło efektu, jakiego się spodziewaliśmy. Być może wynikało to z niedostatecznej asekuracji, to ustawienie może dać bardzo wiele, ale jest ryzykowne w momencie, gdy choćby jeden trybik nieszczególnie działa… Co może zmienić przejście na 1-4-4-2? Z pewnością daje to większy oddech w defensywie, niektórym piłkarzom z jednej strony będzie łatwiej, a z drugiej zyskują niezbędną asekurację. Przykładem Jakub Kiwior na półlewym, czyli pozycji stopera grającego lewą nogą (na świecie ciągle jest deficyt tego rodzaju zawodników wysokiej klasy) albo Matty Cash na prawej obronie, który lubi się rozpędzić i będzie mógł wymieniać się w tej roli ze skrajnym prawym pomocnikiem.
Przepoczwarzanie się
Tak naprawdę pamiętać trzeba, że mówiąc o ustawieniu, mamy na myśli to wyjściowe. Już dawno minęły czasy, gdy zmiany były dokonywane w obrębie danej pozycji, poza tym tak naprawdę nowoczesny zespół potrafi się przepoczwarzyć, nie potrzebując do tego zmian – piłkarze potrafią się dostosować i grać w różnych opcjach, wystarczy, że trener da sygnał. I nie chodzi tu wcale o korzystanie z dwóch ustawień w obrębie 90 minut, ale znacznie więcej. Perfekcja w tym zakresie to moment, kiedy drużyny same będą się przełączać w zależności od potrzeb.
Tak czy inaczej, wydaje się, że punktem wyjściowym na Holandię i Finlandię będzie… 1-4-4-2. Czy tak rzeczywiście będzie? Wszystko zależy od Jana Urbana.
Paweł Czado
Jak grali Polacy w drodze po sukcesy
Zacznijmy od ery mezozoicznej, czyli przedwojnia. W 1936 roku, kiedy byliśmy w czwórce igrzysk olimpijskich w Berlinie i dwa lata później podczas debiutu na mistrzostwach świata we Francji graliśmy systemem WM, czyli 1-3-2-5, gdy do przedniej formacji należał środkowy napastnik, łącznicy (dziś pojęcie nieużywane, a właśnie na lewym łączniku grał najwybitniejszy gracz przedwojnia – Ernest Wilimowski) oraz skrzydłowi. W latach 70., czyli erze Kazimierza Górskiego, a potem Jacka Gmocha, które przyniosły nam trzecie miejsce w świecie, mistrzostwo olimpijskie i miejsce w ósemce, obowiązywał system 1-4-3-3, z którego – jak by nie patrzeć – reprezentacja Polski korzystała z rozmachem. Era Antoniego Piechniczka to już doprowadzone do perfekcji 1-4-4-2 z nadspodziewanie ważną rolą defensywnego pomocnika, którą fenomenalnie wręcz wypełniał Waldemar Matysik. Jeśli piłkarz na tej pozycji ma szósty zmysł, to szanse drużyny, w której gra, nadspodziewanie rosną.
Jerzy Engel i Paweł Janas podczas mundiali też korzystali ze starego, dobrego 1-4-4-2. Leo Beenhakker podczas inauguracyjnych dla Polski mistrzostw Europy, na których Jan Urban był jednym z jego asystentów, był bardziej ostrożny: w efekcie widzieliśmy ustawienie 1-4-5-1. Adam Nawałka był otwarty na nowinki, bo choć najczęściej stosował wariację beenhakkerowską, czyli 1-4-5(2+3)-1, ale eksperymentował również ze znanymi jako punkt wyjścia ustawieniami 1-4-3-3 i 1-3-5-2. Opierało się to na wysokim pressingu i nienagannej grze na skrzydłach. Gdy to nie funkcjonowało należycie, reprezentacja się zwijała…
(pacz)