Interwencja na punkt
Rafał Makowski nie mógł się nadziwić, w jaki sposób Marek Kozioł obronił strzał w 89 minucie.
O przewadze GKS-u Tychy w wyjazdowym meczu z absolutnym beniaminkiem zaplecza ekstraklasy Kotwicą Kołobrzeg najlepiej mówią liczby. Zawodnicy trenera Dariusza Banasika oddali 17 strzałów przy 7 uderzeniach zespołu Ryszarda Tarasiewicza.
Źli na siebie
Jeszcze większe wrażenie robi zestawienie interwencji bramkarzy, bo Marcel Łubik ani razu nie musiał łapać lub odbijać piłki zmierzającej w światło bramki, natomiast Marek Kozioł zaliczył 5 obron. Najwyższą klasą 36-letni golkiper błysnął w 89 minucie, wprawiając w osłupienie Rafała Makowskiego, a jednocześnie zapewniając historyczny I-ligowy domowy punkt za bezbramkowy remis.
- Po pierwsze mam duży żal do siebie - powiedział lider tyszan. - Trzeba to było wykorzystać. Po odegraniu piłki przez Wiktora Niewiarowskiego mogłem w sumie zamknąć oczy i walnąć tak, żeby bramkarz nie miał szans tego obronić. Był zasłonięty, a ja szybko przyjąłem na kolano i uderzyłem z woleja, ale to nie wystarczyło. Rzucił się i obronił. Biorę więc tę stratę 2 punktów na siebie, bo powinniśmy wyjechać z Kołobrzegu ze zwycięstwem. Szkoda. Pozostał niedosyt, bo w drugim meczu z rzędu dominujemy w grze, a nie mamy 3 upragnionych punktów i to się powtarza, więc tym bardziej boli. Zawsze w piłce potrzeba trochę szczęścia, żeby odnieść sukces. Natomiast my dochodziliśmy do sytuacji, zabrakło nam przede wszystkim nie szczęścia tylko dobrego wykończenia. Mieliśmy kilkanaście strzałów czy to z dystansu czy z pola karnego i nie potrafiliśmy tego zamienić na gola. Możemy źli tylko na siebie.
Zakotwiczył w Kołobrzegu
Zadowolony był natomiast bohater dnia. Wychowanek Sandecji, w której jako 19-latek 19 sierpnia 2007 roku debiutował w III lidze i na mecie sezonu świętował awans do II ligi, a w 2009 roku wprowadził zespół z Nowego Sącza na zaplecze ekstraklasy. Tam został zauważony przez skautów Zagłębia Lubin, ale tej przeprowadzki nie zaliczy do udanych, bo przez 2 lata tylko 2-krotnie wystąpił w ekstraklasie. Wrócił do I-ligowej Sandecji, z której odszedł do Stali Mielec, a następnie przez Nowy Sącz dotarł do Korony i tam zaliczył 29 występów na najwyższym szczeblu krajowych rozgrywek, żeby po spadku i roku gry w Kielcach, dwa kolejne lata spędzić w ŁKS-ie Łódź i wreszcie rok temu zakotwiczyć w Kołobrzegu.
- Zadowolony jestem z tego meczu -stwierdził bramkarz z symbolicznym numerem 88, czyli roku urodzenia. – Miałem co prawda swoje demony w pierwszej części spotkania, ale to były moje demony, z którymi się uporałem, bo nie mogłem sobie „ustawić” nogi na tej nowej murawie, na której nie mieliśmy okazji wcześniej za dużo potrenować. Ostatecznie mecz się ułożył po mojej myśli. A ta interwencja z 89 minuty była kluczowa. W polu karnym było duże zamieszanie, a ja byłem zasłonięty i samego momentu złożenia się do strzału nie widziałem w pierwszy momencie więc musiałem czekać do końca i dopiero gdy piłka ukazała się zza pleców naszych obrońców mogłem interweniować. Opłacało się czekać i najważniejsze jest to, że zdążyłem.
Muszą zacząć wygrywać
- Dokładamy kolejny punkt do naszego dorobku i jedziemy dalej. Jesteśmy beniaminkiem i po dwóch występach ciężko na jakieś daleko idące wnioski, ale jedno już widać gołym okiem. W II lidze graliśmy ofensywnie i mieliśmy najwięcej strzelonych goli z całej stawki, a w tych dwóch dotychczasowych meczach tak się gra układała, że nie były to jakieś wielkie widowiska z naszej strony, ale w jakimś sensie przyniosły one efekt punktowy. Myślę, że z każdym meczem będziemy się poznawać z tą ligą, a obywając się z nią będziemy grali coraz odważniej i będzie to lepiej wyglądało z naszej strony. Po spotkaniach z faworytami czyli Wisłą Płock na wyjeździe i z GKS-em Tychy na naszym stadionie, z nową hybrydową murawą, mamy 2 punkty i koncentrujemy się na wyprawie do Stalowej Woli, która w poprzednim sezonie grała tak jak my w II lidze i awansowała po barażach. Chcemy wreszcie wygrać w I lidze i znamy powiedzenie do trzech razy sztuka – zakończył Marek Kozioł.
Jerzy Dusik