Indiana znów to zrobiła!
Pacers wprawili w zdumienie ekspertów, bukmacherów i miliony kibiców. W pierwszym meczu finałowym sensacyjnie pokonali faworytów z Oklahoma City i to na ich terenie.
Koszykarze Indiany w wielkim finale prowadzą 1-0. Fot. PAP/EPA
W pierwszym meczu finałowym niesamowite emocje towarzyszyły kibicom do ostatniego gwizdka. Przez większość spotkania prowadzili gospodarze, którzy byli zdecydowanymi faworytami ekspertów i bukmacherów. Po pierwszej kwarcie przewaga wynosiła 9 „oczek” (29:20), na długą przerwę zespoły schodziły przy 12 punktach zaliczki miejscowych (57:45). Nic nie wskazywało na kryzys graczy Thunder, którzy także w trzeciej kwarcie utrzymywali kilkunastopunktowe prowadzenie. Tradycyjnie swoją grą czarował Shai Gilgeous-Alexander, który w sumie ustrzelił aż 38 punktów i był najskuteczniejszym zawodnikiem spotkania. MVP sezonu zasadniczego harował po obu stronach boiska - miał 5 zbiórek, 3 asysty i 3 przechwyty. Na początku czwartej kwarty Oklahoma osiągnęła 15 punktów przewagi! Wtedy w jej grze coś się zacięło, a goście, którzy do tej pory byli w cieniu, ruszyli do odrabiania strat. Przewaga malała, ale na niespełna 3 minuty przed końcem Oklahoma wciąż miała 9 „oczek” zaliczki.
Agencje przypominają, że Pacers to specjaliści od takich zadań, bo podobne straty mieli w spotkaniach z Milwaukee, Cleveland i Nowym Jorkiem, a mimo to wychodzili z tych gier zwycięsko. Podobnie stało się w Oklahoma City, gdy 0,3 sekundy przed końcem Tyrese Haliburton trafił z dystansu, zapewniając Pacers sensacyjny sukces. Chwilę potem lider gości „utonął” w ramionach kolegów.
- Koszykówka jest fajna, wygrywanie jest fajne - powiedział bohater wieczoru. Haliburton już po raz czwarty w tym play offie rzutem w ostatnich sekundach dał drużynie zwycięstwo lub doprowadził do wygranej dogrywki. - Mamy spore doświadczenie w tego typu spotkaniach - mówił potem trener gości Rick Carlisle.
Portal ESPN podał, że od 1971 roku żadnej drużynie nie udało się wygrać finałowego meczu, jeśli przegrywała co najmniej 9 punktami w ostatnich trzech minutach. Przypadek Pacers jest pierwszym po 182 nieudanych próbach.
Co ciekawe, żaden gracz Indiany nie miał w czwartek więcej niż 19 punktów, za to aż sześciu zaliczyło dwucyfrowy dorobek punktowy. Aż trzech zawodników z Indianapolis zanotowało double-double - Aaron Nesmith (10 pkt, 12 zbiórek), Pascal Siakam (19 pkt, 10 zbiórek) oraz Terese Haliburton (14 pkt, 10 zbiórek).
Rywali chwalił trener przegranych. - To naprawdę dobra drużyna. Chwała jej nie tylko za dzisiejszy wieczór, ale i serię w poprzednich grach. Miała wiele meczów, które wydawały się nieprawdopodobne, a gra z wielkim duchem i wciąż robi swoje - podkreślał Mark Daigneault.
- Kontrolowaliśmy mecz przez większość czasu, ale rywale boleśnie przypomnieli nam, że trwa 48 minut. Dali nam nauczkę, której długo nie zapomnimy - kręcił głową Gilgeous-Alexander. W niedzielę mecz numer dwa, także w Oklahoma City.
FINAŁ
◼ Oklahoma City - Indiana 110:111; stan rywalizacji: 0-1
(p)