Sport

Igrzyska w Paryżu tuż-tuż. Bytomianka marzy o medalu

Czy już 1 sierpnia nie tylko Bytom, ale i cała Polska oszaleje ze szczęścia? Jest na to duża szansa.

Beata Pacut-Kłoczko to nasza nadzieja na medal w dżudo. Cały Bytom i jej Czarni stoją za nią murem! Fot. Paweł Czado


Igrzyska w Paryżu tuż-tuż. Bytomianka marzy o medalu

Czy już 1 sierpnia nie tylko Bytom, ale i cała Polska oszaleje ze szczęścia? Jest na to duża szansa.

Beata Pacut-Kłoczko osiągnęła w dżudo bardzo wiele. Do kolekcji brakuje jej medalu olimpijskiego. Bytomianka wierzy, że jest w stanie zrealizować ten cel podczas igrzysk w Paryżu. - Konkurencja będzie ogromna. Pierwsza w rankingu jest obecnie Włoszka Alice Bellandi, z którą nigdy nie wygrałam. Jestem jednak dobrej myśli. Czołówka w naszej kategorii wagowej jest na podobnym poziomie, każda może wygrać z każdą i wejść do finału - mówi „Sportowi” Beata Pacut-Kłoczko.

Brakuje medalu olimpijskiego

Bytomianka to jedna z najbardziej utytułowanych dżudoczek ostatnich lat. W 2021 roku wywalczyła mistrzostwo Europy, w następnym roku zdobyła brązowy medal mistrzostw świata, zwyciężyła również w prestiżowym Grand Slamie, gdzie startują najlepsze zawodniczki na świecie. W bogatej kolekcji Pacut-Kłoczko brakuje jedynie medalu olimpijskiego. To jej drugie igrzyska. W poprzednich, w Tokio, w kategorii do 78 kg wygrała pierwszą walkę, ale w drugiej przegrała z Japonką Shori Hamadą, która została mistrzynią olimpijską. Jest okazja do rewanżu. Już za niespełna miesiąc - który oczywiście upłynie jak z bicza trzasł - bytomianka wystartuje na zawodach podczas igrzysk w Paryżu.

Sprawdzian w Hiszpanii

Jakie są plany ostatnich przygotowań? - Teraz obciążenia treningowe są rzeczywiście bardzo mocne. Do końca czerwca będę trenować tutaj, w bytomskim klubie. Potem czeka mnie tygodniowy obóz w hiszpańskim Benidorm. Będę tam sparować z czołowymi zawodniczkami świata, dwa razy dziennie po dwie, dwie i pół godziny - opowiada.

Jak wygląda jej dzień? Łatwo nie jest. - Wstaję około 8. Potem mam półtoragodzinny trening w siłowni, a po nim obiad. Wiem co jeść, znam swój organizm. Czasem gotuję sama, czasem idziemy do restauracji. Potem fizjoterapeuta lub psycholog i wreszcie kolejny trening, około dwie godziny na macie.

Ostatni etap przygotowań to zgrupowanie we Władysławowie-Cetniewie. Na 22 lipca zaplanowane jest ślubowanie polskiej reprezentacji olimpijskiej, 26 lipca w Paryżu odbędzie się losowanie, dzień później - dokładnie za miesiąc - bytomianka poleci do stolicy Francji, a 1 sierpnia wystartuje w kategorii do 78 kg.

Sposoby na stres

Wiadomo, że jest stres. Jak sobie z nim radzi zawodniczka? - Pracuję z oddechem, stosuję kilka ćwiczeń, które pomagają mi zredukować napięcie, wyciszyć, skupić na sobie. Pod względem sportowym jestem na podobnym poziomie jak czołowe zawodniczki świata, kluczowe znaczenie będzie miało więc przygotowanie mentalne. Dlatego współpracuję również z psychologiem, a już przed samymi walkami pomaga muzyka i rozmowa - uśmiecha się bytomianka.

Czy myśl, że jednym błędem w ciągu kilku sekund można zaprzepaścić kilkuletnie przygotowania, przeszkadza? - Będę się starała podchodzić do tych zawodów jak do każdych innych, choć wiadomo, że to igrzyska… Każde zawody opierają się na tym, że jeśli nie dojdzie się do ćwierćfinału, to odpada się z turnieju. Wszystkie zawody rangi mistrzowskiej wyglądają podobnie. Skupiam się na tym co zrobić, żeby być z siebie zadowolona, a nie na tym co może pójść nie tak - przyznaje Beata Pacut-Kłoczko.

Trener pełen nadziei

Szkoleniowcem dżudoczki jest Paweł Zagrodnik, w przeszłości bardzo dobry zawodnik, który na igrzyskach olimpijskich w 2012 roku zajął 5. miejsce. Obecnie to również dyrektor sportowy Czarnych. - Czy Beata ma szansę na medal? Najważniejsze jest to, co ona o tym myśli, chodzi o to, żeby w to wierzyła. Przez całą karierę wygrywała z najbardziej renomowanymi zawodniczkami. Potencjał ma ogromny, już wie jak wyglądają igrzyska - mówi trener.

W ogóle nie przejmuje się, że Beaty nie ma w gronie ośmiu rozstawionych zawodniczek. - Igrzyska rządzą się własnymi prawami, wielu świetnych zawodników w ich trakcie nie wytrzymuje presji. Z kolei ci niby słabsi dostają nagle potężnego kopa - podkreśla trener Zagrodnik. Przyznaje jednak, że losowanie, które odbędzie się 26 lipca, będzie miało istotne znaczenie. - Motorycznie Beata jest przygotowana bardzo dobrze. Najważniejsze żeby głowa wytrzymała presję. Jeśli wytrzyma, to jest wygrać zawody w Paryżu - podkreśla szkoleniowiec.

Sześć walk po cztery minuty

- Na igrzyska jadę z Beatą jako jej trener. Będę od początku do końca jej sekundował i robił wszystko, żeby zdobyła medal. Myślimy o wszystkim, analizujemy starty, podczas treningów technicznych staramy się korygować błędy, tu ręka trochę niżej, tu biodro trochę głębiej i tak dalej. Poziom szczegółowości jest wtedy duży, jednak w ostatnim tygodniu przed startem już o tym nie rozmawiamy. Czasem trenerzy popełniają ten błąd i rozmawiają o aspektach, które nie mają znaczenia, wybijają z rytmu - uważa Paweł Zagrodnik.

Pytam czy zawodniczka jest wdzięczna w prowadzeniu. - Owszem, choć przecież jak każdemu ma prawo trafić się gorszy dzień. Nasze treningi są naprawdę katorżnicze, czasem wykonuje sprinty gdzie przekracza granice, albo ma sześć walk z rzędu po cztery minuty, czasem z mężczyznami. Czasem jest zmęczona i to jest normalne. Istotne, że sobie ufamy. Ja już nie muszę mówić jej nie wiadomo ile, bo ona już właściwie wszystko wie. Najważniejsze żeby nie była sama - podkreśla trener.

Wsparcie męża

Ciekawe, że w przygotowaniach do batalii o olimpijski medal dżudoczce pomaga również jej mąż Grzegorz, również były zawodnik i trener dżudo. Poznali się w hali Czarnych! - Mój mąż trenował dżudo przez 12 lat, znamy się od bardzo dawna. Prowadzi własną szkołę dżudo, ale nie trenujemy na jednej macie. Z Grzegorzem między innymi wspólnie biegamy. Podczas treningów interwałowych wywiera na mnie nacisk. Oczywiście o dżudo rozmawiamy dużo, to nieodłączny element naszego życia. Mam z jego strony ogromne wsparcie. To niezwykłe, gdy tak bliska osoba w pełni mnie rozumie, wie jak wygląda moja praca, jakie są obciążenia, jakie czasami to jest trudne - przyznaje zawodniczka.

Najpierw ojciec, potem córka

Czarni - klub, w którym trenuje bytomianka, to niezwykłe miejsce na sportowej mapie Polski. Siedzibę ma naprzeciw starego stadionu Polonii, na którym przed wojną grał klub Beuthen 09. Zawodnicy Czarnych na igrzyskach startują regularnie od 1980 roku. Ikoną klubu jest Waldemar Legień, który w jego barwach dwukrotnie - w 1988 i 1992 roku - zdobył mistrzostwo olimpijskie.

Prezesem Czarnych, klubu Beaty Pacut-Kłoczko, jest Małgorzata Wiśniewska-Wilk. To córka Janusza Wiśniewskiego, twórcy potęgi bytomskiego klubu, pierwszego trenera Czarnych (w latach 1966-92), a potem również aż do śmierci ich prezesa (1993-2014). - Czego spodziewam się po występie Beaty? Liczę na medal! Jest w tak dobrej kondycji nie tylko fizycznej, ale przede wszystkim psychicznej, jest tak dobrze przygotowana, że jestem optymistką. Często rozmawiamy, obserwuję ją i mam podstawy, by wierzyć w jej sukces. W Paryżu Waldek Legień będzie attaché polskiej reprezentacji, więc Beata też będzie mogła liczyć na jego dobre rady - podkreśla pani prezes.

Pieniądze nie służą do łatania dziur

Wiśniewska-Wilk szefuje Czarnym od roku i z radością kontynuuje dzieło ojca. - Staramy się rozwijać klub. Nasi dżudocy jeżdżą do Japonii, kolebki naszej dyscypliny, mekki dżudo. Intensywnie tam trenują i korzystają z tych wyjazdów ile mogą. Przyjeżdżają stamtąd z nowymi doświadczeniami, z nowymi umiejętnościami. To niemal od razu przekłada się na rezultaty. W tym roku mamy świetne wyniki w każdej kategorii wiekowej. Martyna Glubiak jest brązową medalistką mistrzostw świata juniorek i może zostać następczynią Beaty. Mamy w klubie wiele innych perełek - mówi z błyskiem w oku pani Małgorzata.

Nie ukrywa co jest najważniejsze w rozwoju klubu. - Pieniądze! Muszę w tym miejscu jednak podkreślić, że chodzi o rozwój. Nie jesteśmy klubem zadłużonym, wręcz przeciwnie - profesjonalnym, dobrze funkcjonującym podmiotem. Pieniądze nie służą u nas do łatania dziur. Nowym sponsorom powtarzam: „nie potrzebujemy nowych koszulek. strojów, dresów, bo to wszystko mamy”. Chodzi o osiągnięcie jeszcze wyższego poziomu. Myślę, że sponsorowanie naszego klubu jest dla darczyńców przyjemnością, bo widzą, że to nie są pieniądze wyrzucone w błoto - opowiada z pasją i oddaniem.

Prezydent też trzyma kciuki

Kibicem utalentowanej dżudoczki jest również Mariusz Wołosz, prezydent Bytomia. - Życzę Beacie, żeby szczęście jej dopisywało. To już doświadczona zawodniczka i myślę, że potrzebuje tylko tego. Ono jest podczas walki potrzebne. Cieszę się, że trenuje w najlepszym klubie w Polsce i ma bardzo dobrego trenera - podkreśla  Wołosz.

- Często bywam w klubie przy Łużyckiej. Na co dzień z podziwem obserwuję, jak rozwija się baza Czarnych, jak mnóstwo dzieci trenuje tutaj ten piękny sport i jak wychodzą stąd kolejni zawodnicy, którzy odnoszą sukcesy. Beata ma szansę zdobyć medal, ale presji absolutnie nie chcę wywierać. Wiem jak to działa na sportowców. Trudniej się walczy, gdy jest się faworytem - uśmiecha się prezydent, którzy osobiście życzył Beacie Pacut-Kłoczko sukcesuw Paryżu.

Paweł Czado