Igrzyska łączą. Nawet przy mielonce
Mam przeświadczenie, że w trakcie igrzysk stajemy się lepszymi ludźmi.
W mojej opinii igrzyska uczą innego spojrzenia, szerszego rozumienia innych. Można je oczywiście oglądać przez pryzmat sukcesów Polaków, ale to tak jakby człowiek nastawiwszy się na pyszny obiad, rezygnował z równie pysznego deseru. Przecież już tylko w samą sobotę, w pierwszy dzień igrzysk tyle się wydarzyło, że miałem zawrót głowy. Oczywiście, cieszę się, że marsz Igi Świątek i naszej drużyny siatkarskiej w drodze do celu jest spokojny i miarowy niczym pochód wojsk Ludwika XIV.
Obiektywnie przyznać należy, że nie były to jednak najważniejsze sportowe wydarzenia tego dnia na arenach igrzysk. Rozdano przecież już pierwsze medale. Największe wrażenie zrobił na mnie finał w rugby siedmioosobowym. Francja, w której uczucie do tej dyscypliny jest równie gorące jak do soupe à l’oignon (zupy cebulowej), do boeuf bourguignon (wołowiny po burgundzku) albo salade de chevre chaud (sałaty z kozim serem), dokonała czegoś wielkiego. Pokonała brylantową drużynę Fidżi, choć może widząc tych zwalistych drabów, słowo „brylantową” nie jest na pierwszy rzut oka właściwe. Ale jedynie na pierwszy, bo kiedy człowiek przypomni sobie, że Fidżi, przegrywając z Francją doznało pierwszej w całej historii swoich występów na igrzyskach porażki, nabiera pokory. Dryblasy z Fidżi są wręcz stworzone do tej dyscypliny, już jako bobasy bawią się jajem na plaży, a jeśli nie mają jaja, to zastępuje je zwykła, plastikowa butelka…
Zobaczyłem mecz godny finału. Gospodarze zwyciężyli w świetnym stylu, ale mecz był dlatego świetny, że obie drużyny prezentowały olśniewające umiejętności. A po jego zakończeniu żal było mi fidżyjskich dryblasów, którzy byli bliscy płaczu. Francję w uniesienie wprawił rewelacyjny Antoine Dupont, który w końcówce wykonał dwie fantastyczne akcje i dziś nad Sekwaną jest jak Debussy, Voltaire, Sartre i de Gaulle w jednym.
Rozemocjonowany zaraz potem poszedłem kupić do Supersamu* mleko i mielonkę i przy kasach usłyszałem Francuzów. Żywo dyskutowali, pełen uznania, złożyłem im gratulacje za rugbystów.
- Ale my nie jesteśmy Francuzami, lecz… Belgami! - usłyszałem. Walonowie, cholera! Uratowały mnie igrzyska. Uzmysłowiłem sobie, że kilka godzin wcześniej złoto w indywidualnej jeździe na czas zdobył przecież fenomenalny Remco Evenepoel. - Też macie powody do radości. Gratuluję złota w kolarstwie - odparłem natychmiast, a oni pokraśnieli z zadowolenia.
Cóż, każdy dzień ma swoich bohaterów. Oni i tak zmieniają się w zależności od tego jak w ręku odwrócisz niczym drogocenny kamień - kulę ziemską. Warto spojrzeć na nią choćby od strony antypodów. Dopiero kiedy porzucimy polonocentryczną perspektywę, ujrzymy jak zdumiewają Australijczycy, którzy prowadzili po pierwszym dniu igrzysk w klasyfikacji medalowej. To był ich dzień! Na starcie igrzysk od razu wprawili w drżenie świat, ogrywając na „dzień dobry” w turnieju koszykówki mistrzów Europy, Hiszpanów -92:80. Złote medale zdobyli również kolarka i pływaczki. Aussies rządzą!
Paweł Czado
*to dobre miejsce do natykania się na sportowców. W przeszłości spotkałem tam już trenera młodzieżowej reprezentacji Argentyny w piłce nożnej oraz brazylijskie gwiazdy w siatkówce.