I ty Robercie?
POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz
Co czuję po deklaracji najlepszego polskiego piłkarza doby współczesnej Roberta Lewandowskiego o urlopie na żądanie w czasie, gdy jego koledzy będą walczyli w Finlandii o paszporty na przyszłoroczny Mundial? Żal, rozgoryczenie, zawód, wkurzenie, złość? Wszystko po trochu, ale na pewno nie pogardę, do której przyznają się co bardziej wyrywni komentatorzy. Robert zrobił dla promocji Polski więcej niż tabuny dyplomatów, rzeczników, animatorów a także innych sportowców. Jego nazwisko wymieniane jest na całym świecie z respektem i podziwem. Był taki czas, gdy Jan Paweł II, Lech Wałęsa i właśnie Robert Lewandowski byli wymieniani jednym tchem. Jedna, moim zdaniem pochopna i nierozważna decyzja, nie może zepchnąć autentycznego bohatera z piedestału.
Musi być w niej drugie dno, zapewne personalne. Jeśli nawet nie chodzi bezpośrednio o Michała Probierza, to dystans Lewandowskiego do polskich trenerów jest zauważalny. To tajemnica poliszynela, że nie po drodze mu było z Jerzym Brzęczkiem, a ówczesny prezes PZPN Zbigniew Boniek, jak mało kto znający mechanizmy rządzące piłkarską szatnią, zastosował sprawdzoną metodę, w myśl której łatwiej zwolnić jednego trenera niż jedenastu piłkarzy. Szczególnie w reprezentacji, gdzie okienka transferowe nie istnieją. Koledzy poszli za Robertem jak panny sznurem w wojskowej piosence. Franciszek Smuda też nie cieszył się wśród kadrowiczów przesadnym respektem. Był wybitnym trenerem klubowym jak na polskie warunki, ale selekcjonerem średnim, czego dowiódł w trakcie EURO 2012. Pewien piłkarz reprezentacji wyznał mi kiedyś, że treningi u Smudy po zajęciach w zachodnich klubach były jak szkółka niedzielna po wykładach na Sorbonie (cytat prawie dosłowny). Kadrowicze Smudy, Fornalika, Brzęczka i Probierza swój dystans wyrażają dyskretnie, tylko Adama Nawałkę oszczędzili. Dziś selekcjoner nie może sobie pozwolić na tak ostre zagrywki jak Kazimierz Górski z Musiałem i Jarosikiem, czy Antoni Piechniczek z Kowalczykiem. Jest jak krawiec z resztką materiału, z której ma uszyć piękny garnitur.
Co dalej? Musimy sobie poradzić bez asa w talii, grywałem już partie karciane, które wygrałem mając słabszą kartę na ręku. Blef często popłaca w pokerze, oby wypalił Probierzowi w Helsinkach. Brak kogoś jest jednocześnie szansą dla innego. Co decyzja Lewandowskiego oznacza w kontekście jego gry na Mundialu? Jestem z natury niepoprawnym optymistą, więc wierzę, żę na mistrzostwa za Wielką Wodą pojedziemy. Fajnie byłoby pojawić się tam z Robertem w roli kapitana. To na pewno będzie (?) jego ostatni wielki turniej. Grzegorza Lato, króla strzelców sprzed ponad pół wieku, na pewno nie dogoni. To nie grozi nawet pokoleniu dzieci i wnuków Lewandowskiego.
Po burzy przychodzi spokój, to wiemy choćby z kultowej piosenki „Budki Suflera”, a także z domowych utarczek współmałżonków. Kiedyś każdy mecz szczypiornistów z Płocka i Kielc kończył się awanturą między trenerami. Ostatnio panowie Sabate i Dujszebajew zachowali się elegancko, nikt nikomu nie urwał rękawa marynarki ani nie napluł na buty. Sędziowskie kontrowersje w końcówce rzeczowo wyjaśniła szefowa arbitrów Joanna Brehmer, reszta to paplanina bez znaczenia.
No to mamy nowego Prezydenta RP! Ocenimy go za pięć lat w kolejnych, oby poprzedzonych bardziej rzeczową dyskusją wyborach. Teraz szanujmy najważniejszą osobę w państwie, tego wymaga majestat Polski. Marzy mi się by nowy Prezydent przypomniał sobie i nam wszystkim, jak ważną dziedziną życia jest sport. By przekonał Polaków do aktywnego uprawiania sportu, wpajania zdrowych nawyków dzieciom i wnukom. Jak w Skandynawii lub choćby w Czechach. Tylko Aleksander Kwaśniewski i Lech Kaczyński rozumieli znaczenie kultury fizycznej i pomagali sportowemu środowisku jak mogli. Nie wiem czy Karol Nawrocki zna wyliczenia renomowanych naukowców amerykańskich, wedle nich jeden dolar zainwestowany w sport powszechny to oszczędzenie siedmiu dolarów w wydatkach na ochronę zdrowia, bezpieczeństwo, walkę z przestępczością?
Robert Lewandowski uznał, że potrzebuje więcej odpoczynku... Fot. Andrew Surma /PressFocus.pl
Wracając do urlopu Lewandowskiego przypomnę, że Zbigniew Boniek po pamiętnym nie tylko ze sportowych względów finale Ligi Mistrzów na stadionie Heysel tuż po meczu prywatnym samolocikiem poleciał do Albanii, by po kilku godzinach snu strzelić zwycięskiego gola Albańczykom. Do dziś go za to kochamy. Z kolei Grzegorz Lato, wcześniej pominięty przez Kazimierza Górskiego, został doproszony na mecz w Bułgarii w jego przeddzień. Lato nigdy nie miał much w nosie, dojechał i zagrał wielki mecz. Podobnie Zygfryd Szołtysik w półfinale Igrzysk Olimpijskich w Monachium nie wyszedł w pierwszym składzie, pogodził się z grzaniem ławy, ale gdy obrażony na trenera Jarosik odmówił wejścia na ostatni kwadrans, to Zyga zgłosił gotowość i sam wygrał nam mecz o finał. Dostrzegają Państwo różnicę między dawnymi i nowymi czasy?
Witold Bańka to jest gość! Bezapelacyjnie wygrał wybory na kolejną kadencję w roli prezydenta WADA, czyli Światowej Agencji Antydopingowej. Sprawdził się wcześniej na lekkoatletycznej bieżni, na fotelu ministra sportu, a teraz świetnie zarządza ważną międzynarodową instytucją, nie bacząc na gniewne pomruki zza oceanu. Amerykanie chcieliby karania za doping wszystkich poza nimi samymi. Koksiarzy w USA dostatek, ale oni wskazują palcem na innych. Lance Armstrong czy Marion Jones to pomnikowe przykłady oszukiwania. Koszykarze z NBA zgadzali się grać na igrzyskach wyłącznie pod warunkiem odstąpienia od testów dopingowych. I godzono się na to, gdyż... show must go on. Oczywiście doping systemowy, zorganizowany, tuszowany przez instytucje państwowe (Rosja, Chiny) jest bardziej odrażający, ale nie stosujmy retoryki Chruszczowa, sowieckiego kacyka, który na zarzuty o łamanie praw człowieka w ZSRR odpowiadał Amerykanom: a u was biją Murzynów. Witold Bańka wytrzymał presję, przekonał sportowy świat ciężką pracą i wiarygodnością. Polak potrafi!
