Holendrów nie trzeba się bać!
Rozmowa z Wojciechem Rudym, byłym reprezentantem Polski
Odwagi, panowie - zdaje się mówić Jan Urban do swych podopiecznych Fot. PAP/Michał Meissner
REPREZENTACJA POLSKI
Starsi kibice w Sosnowcu, ale nie tylko tam... - wzdychają dziś na dźwięk nazwiska „Wojciech Rudy”. Legendarny lewy obrońca Zagłębia, dwukrotny zdobywca Pucharu Polski, w 1979 roku został „Piłkarzem roku” zarówno w oczach dziennikarzy „Piłki Nożnej”, jak i czytelników „Sportu”. Nie bez wpływu na wynik tych głosowań pozostała bramka, jaką w październiku strzelił Holendrom w Amsterdamie, w meczu eliminacji EURO 1980. Dzięki jego trafieniu prowadziliśmy w nim 1:0. W drugiej połowie wyrównał słynny Huub Stevens i na finały ME pojechali „Oranje”. Dziś polscy fani wiele by dali, by czwartkowe starcie w Rotterdamie zakończyło się remisem 1:1. Wojciech Rudy zaś wcale takiego scenariusza nie wyklucza!
Zanim porozmawiamy o pańskiej pamiętnej bramce w Holandii, zacznijmy od innej historii. W 1981 roku do Zagłębia dołączył młody płowowłosy chłopak z Jaworzna i zaczął „czarować” sosnowieckich kibiców. Czterdzieści cztery lata później został selekcjonerem reprezentacji Polski. Pamięta pan Jana Urbana z tamtych czasów?
- Oczywiście. Muszę przyznać, że roztoczyłem nad nim pieczę, choć pewnie nie zawsze było to tak, jakby sobie Janek wyobrażał. Wiedziałem, jaki potencjał ma ten chłopak i wiele od niego wymagałem, wręcz na granicy jego możliwości. Po prostu ja dawałem z siebie wszystko podczas każdego meczu i tego samego oczekiwałem od wszystkich – zwłaszcza od kogoś, kto grał przede mną po mojej stronie boiska. Po wielu latach, kiedy jechaliśmy na mecz Orłów Górskiego, Janek przyznał, że okres w Zagłębiu, ze względu na moje wymagania – był dla niego trudnym czasem. Ale nie wyszło mu to na złe!
Burzył się czasami przeciwko owym wymaganiom?
- Może i miał w sobie – jako młody człowiek – odrobinę buntu, ale w czasie gry nie ma litości. Zresztą na dobre mu ta krótka przygoda z Zagłębiem i z takim dyktatorem, jak ja (śmiech) wyszła, do dziś jest między nami wiele wzajemnej sympatii. Został świetnym zawodnikiem, reprezentantem kraju; a potem także dobrym trenerem. Trzymam mocno za niego kciuki! Niech będzie selekcjonerem na miarę naszych kibicowskich oczekiwań.
Został jednak rzucony na głęboką wodę. Ledwie trzy treningi przed debiutanckim meczem z Holandią, potem jeszcze jeden przed Finlandią – niewiele mu dano czasu, a zadanie trudne i odpowiedziane...
- Oczywiście. Janek jest jednak człowiekiem pewnym siebie. Wie, czego chce, a takim ludziom często dopisuje niezbędne w tym fachu szczęście. Cała jego boiskowa kariera, poza oczywistymi umiejętnościami, miała w sobie ten element szczęścia. Wszędzie, gdzie szedł, pokazywał swoją jakość.
Za to jego szczęście wszyscy więc trzymamy kciuki. A myśli pan, że dobrze panu znany wynik 1:1 w Holandii będzie w czwartek w naszym zasięgu?
- Z Holendrami trzeba umieć grać.
Co pan przez to rozumie?
- Nie trzeba się ich bać! Jeśli skoncentrujemy się wyłącznie na grze obronnej, to będzie trudno o dobry wynik. Ja wiem, że gra na kontratak, przez pokolenia ugruntowało się takie przekonanie - to nasza domena, ale do tego trzeba było mieć naprawdę klasowych skrzydłowych: Grzegorza Latę, Staszka Terleckiego, Włodka Smolarka. U nas obecnie jest z tym trudniej. Poza tym za wolno wychodzimy z naszej strefy obronnej, za wiele jest podań wszerz i do tyłu, a za mało do przodu.
Za pańskich reprezentacyjnych czasów Holendrów się nie baliście, choć byli dwukrotnymi wicemistrzami świata w latach 70-tych.
- To prawda. Pamięta pan słynny rzut karny, wykonany przez mojego serdecznego kolegę z Zagłębia, nieżyjącego już Włodka Mazura?
Oczywiście! Strzał „a la Panenka”, prawda?
- No właśnie. To był dowód odwagi! Włodek zawsze był pewny siebie. Tego nam potrzeba również dziś! Ja wiem, że umiejętnościami indywidualnymi Holendrzy pewnie nas przewyższają. Tijjani Reijnders i spółka to zawodnicy światowej klasy, ale my też paru takich mamy. Za to potrzeba nam kolektywu, który dodałby nam, jako drużynie – odwagi.
Rozumiem, że to nie jest „fanfaronada” w wykonaniu lubiącego ofensywną piłkę Jana Urbana, kiedy mówi publicznie, że nie możemy schować się za podwójną gardą?
- Oczywiście, że nie. Na czym my zyskiwaliśmy, kiedy jeszcze nie znano polskiej piłki na świecie? Na wspomnianej grze z kontry oczywiście, ale też właśnie na kolektywie, na świetnej organizacji naszej gry. I na... braku strachu. Jeśli w Rotterdamie mielibyśmy nadzieje opierać tylko na obronie i na grze wszerz, to w ciemno trzeba założyć, że Holendrzy nam jedną-drugą bramkę wsadzą prędzej czy później. Zresztą nie tylko o Holendrów chodzi. Zagraliśmy w czerwcu defensywnie w Helsinkach, i spotkało się to nie tylko z krytyką, ale przede wszystkim z karą w postaci porażki.
Analizując personalia w kadrze Jana Urbana zauważalna jest przede wszystkim jedna rzecz: nie mamy w tym zespole obrońcy z taką lewą nogą, jaką miał w październiku 1979 Wojciech Rudy...
- Myślę, że trzeba na lewej obronie pójść w... Nicolę Zalewskiego. Widziałem jego klubowy mecz, w którym zagrał właśnie mocno cofnięty, z obronnymi zadaniami. Oczywiście, jego największe atuty są widoczne głównie w ofensywie, ciąg na bramkę ma doskonały. To byłoby pewnie jakieś zaskoczenie dla rywali: taki ultraofensywnie nastawiony boczny obrońca. A jego flankę po prostu mocniej zabezpieczałby Kuba Kiwior.
Odważna koncepcja!
- Odważna, ale straciliśmy już tyle punktów w eliminacjach, że trzeba ich szukać w każdym miejscu. Jestem przekonany, że Holendrzy zakładają mocno defensywne ustawienie naszych w Rotterdamie. Taki „beton” w naszej obronie. Więc spróbujmy ich zaskoczyć: wyjść naprzeciw wszystkim tym malkontentom, którzy skazują nas z góry na porażkę. Wierzę, że Janek Urban też ma podobne myśli z tyłu głowy: zagrać ofensywnie, wysokim pressingiem, szukać niespodzianki.
Wróćmy jeszcze na koniec do tej legendarnej bramki, zdobytej przez pana w Amsterdamie. Zaskakująco leciała uderzona przez pana piłka...
- Ja już podobną bramkę zdobyłem wcześniej na Legii. Bramkarz był przekonany, że po moim uderzeniu z prostego podbicia piłka poleci w kierunku długiego rogu i zrobił krok w tamtym kierunku. A ja miałem to tak ukształtowane, że piłka po strzale oddanym z prostego podbicia zachowywała się tak, jakbym kopnął zewnętrznym podbiciem. I ten „fałszywy” krok Pieta Schrijversa sprawił, że został zaskoczony torem lotu piłki. Z tym strzałem zresztą wiąże się anegdota.
Słucham uważnie!
- Przed meczem firma Phillips – wchodząca wówczas na polski rynek, zapowiedziała, że przekaże nam tyle telewizorów, ile goli strzelimy w Amsterdamie. Padł jeden, więc rada drużyny zgodnie uznała, że nagroda należy się jego autorowi. „No widzisz, Grzesiek: zdobywasz gole niemal w każdym spotkaniu reprezentacji, tylko nie w tym meczu, w którym trzeba. A ja wiem, kiedy należy trafić. Jest nagroda? No to strzelam i ją zgarniam” - przekomarzałem się z Grzegorzem Latą, choć tak naprawdę... chyba nie do końca poważnie traktowaliśmy tę firmową zapowiedź. Tymczasem trzy tygodnie później rzeczywiście kolorowy telewizor przysłano mi do domu!
Długo służył?
- Oj, bardzo! Solidny, dobrej jakości. U nas był dostępny tylko w sklepach Pewexu.
W pana CV jest też fińska piłka, a z Finlandią właśnie zagramy już w niedzielę. Taka mała „podróż sentymentalna”?
- Rzeczywiście, grałem „przez chwilę” w KUPS Kuopio. Dobrze tamte dwa lata pobytu w Finlandii wspominam. Dziś dystans między polską a fińską piłką jest mniejszy, niż wtedy, ale oczywiście w niedzielę innego wyniku, niż wygrana naszych w Chorzowie nie dopuszczam. Jestem przecież kibicem polskiej, a nie fińskiej reprezentacji.
Na koniec jeszcze trochę przekorne pytanie: kiedy w reprezentacji doczekamy się ponownie piłkarza Zagłębia Sosnowiec?
- Daleka droga. Za dużo osób dziś miesza w klubie, za często władze klubu pozwalają na zmianę koncepcji jego funkcjonowania... Mam wrażenie, że – oby nie! - za chwilę, zamiast iść do góry będziemy drżeć o utrzymanie w drugiej lidze. Myślę, że powinniśmy bazować na naszych młodych ludziach, a nie „zrzutach” z Białorusi czy Ukrainy, jak to miewało miejsce ostatnio.
Rozmawiał Dariusz Leśnikowski
Wojciech Rudy (z prawej) zapisał się w pamięci kibiców Biało-Czerwonych pięknym golem strzelonym Holendrom w Amsterdamie. Fot. Halina Pindór/archiwum Sportu
