Nahuel Leiva strzelając dwa gole Widzewowi zapewnił powrót swojej drużynie na fotel lidera. Fot. Paweł Andrachiewicz/PressFocus


Hiszpański egzekutor

Śląsk Wrocław odniósł pierwsze zwycięstwo w rundzie wiosennej, chociaż w meczu z Widzewem nie obeszło się bez kontrowersji.

 

W miniony weekend Śląsk wrócił na fotel lidera. Do przetasowania na szczycie tabeli doszło dzięki wygranej „zielono-biało-czerwonych” z Widzewem Łódź i porażce Jagiellonii Białystok w Zabrzu.

Zwycięstwo w minionej kolejce zapewnił podopiecznym trenera Jacka Magiery Matias Nahuel Leiva, który dwukrotnie zmusił do kapitulacji bramkarza łodzian Rafała Gikiewicza. – Bardzo brakowało nam tego zwycięstwa, potrzebowaliśmy go – przyznał 27-letni Hiszpan. – Początek meczu był dość dziwny i mocno szarpany. Zagraliśmy dobrą drugą połowę i mamy za to nagrodę. Cieszymy się z tego, co graliśmy po przerwie. Najważniejsze były dla nas trzy punkty. Dopisaliśmy je do tabeli i myślimy już o tym, jak dobrze zagrać w kolejnym meczu.

 

Zwycięstwo, które napędza

Wygrana z Widzewem była pierwszym zwycięstwem drużyny z Oporowskiej w tym roku. We wcześniejszych potyczkach wrocławianie przegrali na własnym boisku 0:1 z Pogonią Szczecin i Stalą Mielec oraz bezbramkowo zremisowali w Poznaniu z Lechem. – Szukaliśmy tego zwycięstwa, bo od trzech spotkań nie mogliśmy dopisać sobie wygranej – potwierdził Leiva. – Wiedzieliśmy, jaka jest sytuacja i że musimy zacząć wygrywać. Bardzo ważna była pierwsza bramka, ona otworzyła mecz. Poczuliśmy się wtedy pewniej, było czuć w nas dużą energię. Atakowaliśmy dalej, bo wiedzieliśmy, że możemy strzelić kolejne bramki.

Oczywiście, że taka wygrana napędza. Jedziemy teraz na trudne boisko do Białegostoku. Zagramy z zespołem, który bardzo dobrze gra w piłkę i pokazywał to wielokrotnie w obecnym sezonie. Mamy jednak swoje atuty i chcemy je wykorzystać, by sięgnąć po kolejne trzy punkty.

 

„Uczesał” grzywkę

W potyczce Śląska z Widzewem nie obyło się bez kontrowersji. Pierwszą mieliśmy w 52 minucie, gdy sędzia Bartosz Frankowski z Torunia przyznał wrocławianom rzut karny. Wtedy po wznowieniu gry z rzutu rożnego i wybiciu piłki przez obrońcę Widzewa do futbolówki dopadł Patrick Olsen i zacentrował na 11. metr. Do lecącej piłki wyskoczyli bramkarz gości Rafał Gikiewicz oraz stoper gospodarzy Aleks Petkow. Gikiewicz próbował ją wypiąstkować, ale zamiast w piłkę, trafił ręką w głowę Bułgara. Ten upadł na ziemię, a arbiter bez wahania podyktował „jedenastkę” dla gospodarzy. – Dałem argument sędziemu do podyktowania rzutu karnego, chociaż ja mu tylko uczesałem grzywkę – powiedział Rafał Gikiewicz. – To było delikatne muśnięcie jego głowy. Jeżeli takie karne będziemy gwizdali...

W programie Liga+Extra na antenie Canal+ głos w tej sprawie zabrał ekspert od spraw sędziowskich, Adam Lyczmański. – Bramkarz mija się z piłką, nie trafia w nią, a w głowę przeciwnika – powiedział. – Dla mnie decyzja arbitra była prawidłowa, czyli rzut karny. Nie każdy kontakt musi oznaczać od razu „jedenastkę”, ale zawsze podkreślam, że musi to być w walce o piłkę. W tym przypadku była to próba wybicia jej, zresztą nieudolna, więc nie mam wątpliwości.

 

Wielbłąd arbitra

Bartosz Frankowski popełnił poważny błąd, nie dyktując rzutu karnego dla gości w 61 minucie meczu. Wtedy po podaniu Bartłomieja Pawłowskiego próbujący opanować piłkę Jordi Sanchez był pociągany za koszulkę przez wspomnianego wcześniej Petkowa i upadł na ziemię. Sędzia nie dopatrzył się przewinienia obrońcy Śląska i nie przerwał gry. – Pretensje zawodnika Widzewa były uzasadnione – nie miał wątpliwości Adam Lyczmański. – Powinien być rzut karny dla gości i dodatkowo żółta kartka dla piłkarza Śląska. Sędzia gry nie przerwał, VAR nie interweniował, naprawdę nie wiem dlaczego. To był błąd.

 

Bogdan Nather