Gwinea: oczy dookoła siebie
CZADOBLOG - Paweł Czado
Żeby zrozumieć Gwineę, trzeba tam pojechać. W krajach nad Zatoką Gwinejską żyje się bardzo ciężko. Europejczykowi jeszcze trudniej znieść codzienność ze względu na ponad 30-stopniowy upał przy 80-procentowej wilgotności. Najprościej: minutę po kąpieli człowiek czuje strużkę potu spływającą po kręgosłupie w szorty. Mokrym i przepoconym jest się właściwie bez przerwy.
Pod koniec października tego roku byłem 60 kilometrów od Nzerekore. Do miasta nie dotarłem, nie było po drodze, ale gdybym miał określić, co w Gwinei uderzyło mnie najbardziej, to byłaby to... zmienność społecznych nastrojów. Nastawienie tłumu może naprawdę zmienić się w mgnieniu oka, często z powodów dla Europejczyka zaskakujących. Człowiek wyczuwający niczym radar siłę ludzkich emocji na targu rybnym w stołecznym Konakry dostałby krwotoku z nosa. Port to miejsce, gdzie krzyżują się złe spojrzenia, radosne uśmiechy, zawiść i radość życia.
Mali piłkarze w gwinejskim Konakry. Fot. Paweł Czado
Jeśli chodzi o piłkę, to wydaje się, że w Gwinei muszą narastać kompleksy. Nie względem Europy czy innych krajów afrykańskich. Chodzi o to, że Gwinea, w której zdolnych piłkarzy przecież nie brakuje, nigdy nie zdołała zakwalifikować się na mundial, nigdy nie miała więc okazji do konfrontacji z najlepszymi w trakcie mistrzostw świata. Ba, nie zdołała się nawet zakwalifikować na najbliższy Puchar Narodów Afryki! Jej kibice nawet tego nie mogli za bardzo zobaczyć, bo wszystkie mecze musiała rozgrywać poza granicami: żaden ze stadionów nie spełnia choćby minimum standardów bezpieczeństwa.
W Gwinei rządzi armia i odczułem to na własnej skórze. Pewnego dnia robiłem sobie fotki z gwinejskimi dziećmi, które grały w piłkę; futbol to dyscyplina najbardziej tam ukochana. Nagle podszedł do mnie... żołnierz z karabinem. - Pokaż telefon. Tu jest posterunek wojskowy, nie wolno robić zdjęć!