Sport

Grzechy duże i małe

Skonfliktowany z kibicami, wojujący z dziennikarzami, ale przede wszystkim bez wsparcia swojego protektora. Za tydzień w Podbeskidziu nie będzie już Krzysztofa Przeradzkiego.

Na kłopoty organizacyjne nakładają się w Podbeskidziu słabe wyniki sportowe. Trudno więc się dziwić złości kibiców... Fot. Krzysztof Dzierżawa/Pressfocus

Można by rzec, że prezes Przeradzki z hukiem zaczynał, ale i z hukiem kończy pracę w klubie. Nominowany na to stanowisko został w grudniu zeszłego roku. Jego celem było uzdrowienia sytuacji finansowej, bo jego poprzednik - Bogdan Kłys - od momentu spadku z ekstraklasy nie mógł spiąć klubowego budżetu.

Postać anonimowa

Przeradzki dla kibiców i lokalnych dziennikarzy był postacią zupełnie anonimową. Najpierw kazał na siebie kilka dni czekać, bo jego pojawienie się w spółce opóźnił… urlop. Potem, gdy dziennikarz lokalnego portalu chciał przeprowadzić z nim wywiad, ten… zaproponował mu rozmowę z Kłysem, który pomagał mu przejmować obowiązki w klubie. Gdy kilka miesięcy później doszło do rozmowy, Przeradzki przyjął go w gabinecie w otoczeniu trzech innych współpracowników, a sam usiadł kilka metrów za biurkiem. Z dystansu odpowiadał na pytania, a nim zaczął, zażądał podpisania dokumentu, w którym zobowiązał dziennikarza do autoryzacji jego wypowiedzi. W samym wywiadzie niczego jednak nie zmieniał, ale jego słowa szybko zweryfikował czas. Przeradzki mówił, że Jarosław Skrobacz to najlepszy trener na ewentualny spadek (szkoleniowiec latem rzucił papierami, gdy prezes zaczął ingerować mu w sztab), po zwolnieniu Kamila Kosowskiego i Marcina Kuźby kreślił nowy plan działania skautingu w oparciu o byłych piłkarzy (nigdy nie został wdrożony), mijał się z prawdą, mówiąc, że spółka nie ma już żadnych pożyczek, a te, które ma, są nikłe i w każdej chwili może spłacić (o tym później).

Stara znajomość

Krzysztof Przeradzki to bez wątpienia nominacja wiceprezydenta Bielska-Białej Piotra Kuci, który w Podbeskidziu od kilku lat pełni rolę szefa rady nadzorczej spółki. Panowie znają się doskonale z czasów, gdy urzędnik był zastępcą komendanta wojewódzkiego policji w Katowicach i odpowiadał za inwestycje oraz zamówienia publiczne. Firma należąca do Przeradzkiego przez kilka lat wygrywała przetargi na budowy komisariatów w powiecie bielskim, a już w czasach zasiadania wiceprezydenta w Ratuszu spółka Adamex KP w tzw. trybie z wolnej ręki realizowała warty ponad 4,7 mln zł kontrakt na przebudowę budynku należącego do miasta. Kilka dni po jego powołaniu na stanowisko prezesa media rozpisywały się o pomysłach na zarządzanie spółką. Pracownikom marketingu zaproponował system prowizyjny, w ramach którego mieli być rozliczani z kosztów ich pracy, w tym… zapalonego światła. Zwalnianemu dyrektorowi sportowemu Sławomirowi Cienciale oraz Markowi Sokołowskiemu dał dobę na zaakceptowanie skandalicznych warunków odejścia z klubu i zagroził, że jeśli się nie zgodzą, to o pieniądze mogą walczyć na drodze sądowej. W podobnym - despotycznym - stylu kończy swoją blisko roczną pracę w spółce. Skłócił się z kibicami z tzw. młyna, którzy zebrali ponad 1300 podpisów pod petycją o jego odwołanie, która trafi do prezydenta Bielska-Białej Jarosława Klimaszewskiego. Odebrał akredytacje dziennikarzom za nieprzychylny reportaż, aż wreszcie zwolnił wieloletniego pracownika klubu Piotra Ossowskiego, nakazując ochronie odebranie mu identyfikatora i wyrzucenie z klubu.

Konflikt interesów

Kontrowersji wokół zarządzania klubem spod Klimczoka jest znacznie więcej. Od stycznia w radzie nadzorczej Podbeskidzia zasiada Krzysztof Lewandowski. Gdy powoływany był do spółki, pełnił funkcję zastępcy Małgorzaty Mańki-Szulik, byłej prezydent Zabrza. Nominacja nie spotkała się z entuzjazmem kibiców, a wielu mówiło o konflikcie interesów. 51-latek, jeszcze jako wiceprezydent i członek Fundacji Górnika Zabrze, zaangażowany był przecież w działalność 14-krotnego mistrza Polski. Z kolei jako członek rady nadzorczej Podbeskidzia zobowiązany jest do sprawowania nadzoru nad rozwojem bielskiego klubu. Inna rzecz, że Górnik to nie najlepszy przykład tego, jak zarządzać klubem. Jego sytuacja finansowo-właścicielska jest bardzo zbliżona do tego, co dzieje się w Bielsku-Białej. Licznych analogii nie brakuje - Zabrze przejęło Górnika w 2011 roku (Podbeskidzie trafiło w ręce samorządu rok później). Początkowo posiadało w nim pakiet 52 proc. akcji, ale by spłacać długi, emitowało nowe akcje i udział miasta w kapitale wzrósł do blisko 85 proc. Górnik od wielu lat regularnie notuje straty, a jego zadłużenie liczone jest w dziesiątkach milionów złotych. Sytuacja w Bielsku-Białej jest podobna. Miasto decyzją byłego prezydenta Jacka Krywulta przejęło pakiet kontrolny w klubie od stowarzyszenia TS Podbeskidzie i od lat regularnie dotuje go dotacjami (w ostatnim sezonie to ponad 10 mln zł). Mimo to spółka jest zadłużona i ma problemy z płynnością finansową. Zapożyczała się nawet w Zakładzie Gospodarki Odpadami w Bielsku-Białej - to inna spółka miejska, której celem jest składowanie i odzysk odpadów.

Gdyby nie miasto

Podbeskidzie zamknęło rok obrachunkowy (1 lipca 2023 - 30 czerwca 2024) zyskiem w kwocie blisko 1,6 mln zł (rok wcześniej strata 3,84 mln zł). Złożyło się na to ok. 18,5 mln zł przychodów i 16,9 mln zł kosztów. Uwagę w bilansie zwracają dotacje. Te w ostatnim roku bilansowym wzrosły aż do 10,58 mln zł, a rok wcześniej zaksięgowano tylko 5,12 mln zł. Gdyby nie rosnące wsparcie miasta, klub znów miałby kilkumilionową stratę. Istotnie spadły zobowiązania krótkoterminowe spółki - z 6,2 do 3,8 mln zł, kosztem posiadanych środków pieniężnych i należności krótkoterminowych. Podbeskidzie ma wciąż do spłaty ponad 2,1 mln zł pożyczek, w tym kilkaset tysięcy złotych wobec prezesa, który udzielił spółce pożyczki oraz 500 tys. zł wspomnianego już długu wobec ZGO. Wiosną prezes od miejskiej spółki pożyczył 1 mln zł i pieniądze te miał oddać do końca czerwca - spłacił połowę, a resztę klub ma oddać do końca roku. Z bilansu jednoznacznie wynika, że klub ponownie utracił płynność finansową i nie reguluje na czas wynagrodzeń wobec pracowników. Z nieoficjalnych informacji wynika, że zalegać ma z wypłatami piłkarzom, trenerom akademii, a nawet pracownikom administracji, którzy zarabiają znacznie mniejsze pieniądze niż zawodnicy. Gdy próbowaliśmy potwierdzić te wiadomości w klubie, otrzymaliśmy lakoniczny komunikat: - Spółka na bieżąco reguluje wszelkie zobowiązania w miarę możliwości finansowych klubu oraz zgodnie z porozumieniem z kontrahentami spółki - odpowiada rzecznik Piotr Kubica.

Ocena? Negatywna!

Mimo nieznacznego poprawienia sytuacji finansowej, Podbeskidzie wciąż poniżej oczekiwań prezentuje się na murawie, a w ligowej tabeli - mimo sporego budżetu i niezłej kadry - nadal jest blisko strefy spadkowej. Jak dowiedział się „Sport”, pod koniec października w spółce zbierze się rada nadzorcza, które podsumuje i oceni pracę zarządu. Ostatnie ekscesy w trakcie derbów Bielska-Białej i bojkot kibiców sprawiły, że ocena pracy Przeradzkiego może być tylko negatywna. Miasto wytypowało już kandydata, który zostać ma tymczasowym prezesem spółki do momentu ogłoszenia konkursu na stanowisko. Jest nim 36-letni Michał Miąć. To wieloletni pracownik klubu, który pracę w spółce zaczynał w 2011 roku w czasach Marka Glogazy. Jest absolwentem Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach, a u boku Przeradzkiego pełni rolę dyrektora zarządzającego. Jego zatrudnienie powinno „oczyścić” atmosferę wokół klubu i ugasić narastające konflikty. Docelowo większościowy akcjonariusz planuje ogłosić konkurs na stanowisko prezesa. To realizacja deklaracji złożonej przez władze Bielska-Białej latem; dotychczas była odsuwana w czasie. Tu znów pojawia się zabrzański wątek, bo od pewnego czasu mówi się, że chętny na pokierowanie klubem jest Bartosz Sarnowski. To były prezes Górnika (wcześniej stał także na czele Lechii Gdańsk), który stery w klubie objął zaraz po spadku z ekstraklasy. Pod jego rządami Górnik wrócił na najwyższy szczebel rozgrywkowy i w kolejnym sezonie zagrał w europejskich pucharach. Czy teraz podniesie z kolan Podbeskidzie, które znalazło się w największym kryzysie w swojej historii?

(gru)