Gramy o spokojny byt
Rozmowa z Pawłem Posmykiem, trenerem trzecioligowej Warty Gorzów Wielkopolski
W trakcie ostatniego meczu z Pniówkiem Pawłowice dużo przybyło panu siwych włosów? Chociaż nie, widzę, że wciąż ma pan czarne...
- Pojedyncze siwe już się pojawiają (śmiech). Kiedy w następstwie czerwonej kartki schodzi z boiska lider defensywy, to trudno to na szybko połatać. Po tym meczu byłem bardzo zadowolony z postawy moich chłopaków, bo widzę, w jaki sposób pracują, jaki charakter pokazują na boisku, jak realizują założenia, które przed meczem sobie nakreślamy, jakie obierają ścieżki w poruszaniu. To naprawdę jest coś fajnego. Ćwiczysz to cały tydzień, potem przychodzi mecz i na boisku to wszystko funkcjonuje.
Spodziewał się pan tak udanego startu rozgrywek? Pal licho, że jesteście liderem, ale w 7 kolejkach zdobyliście aż 17 punktów!
- Wiedziałem, że przez miesiąc okresu przygotowawczego wykonaliśmy bardzo fajną pracę. Późno skompletowaliśmy kadrę, bo do końca nie było wiadomo, jakie będą nasze losy, to znaczy czy zagramy w 4. lidze, czy w 3. lidze. Dlatego nie myśleliśmy o tak fantastycznym starcie, co trzeba sobie uczciwie powiedzieć. Im dalej idziemy w las, widzimy progres i robimy wszystko, żeby to podtrzymać, wypracowywać lepsze automatyzmy i funkcjonowanie na boisku. Teraz bardzo się cieszymy z naszych dokonań, ale uczciwie powiem, że tylu punktów się nie spodziewaliśmy. Myślę, że nikt w naszej grupie nie spodziewał się, że Warta będzie miała tyle punktów, ale po każdym meczu studzę głowy naszych piłkarzy, w czym pomaga mi trener Adam Suchowera. Zespół jest świadomy, czym dysponuje i że tylko solidną pracą może robić postępy. Ta runda nie kończy się przecież na 7 meczach i dobre wrażenie może zostać szybko zatarte, jeżeli osiedlibyśmy na laurach. A wynik może być różny. To jest oczywiste, bo to tylko sport, piłka nożna i każdy chce zwyciężyć.
Do tej pory nie przegraliście, notując 5 zwycięstw i 2 remisy. Czy to motywuje, czy do pewnego stopnia paraliżuje, bo podświadomie pojawia się strach przed porażką?
- Coś w tym jest, ale o tym rozmawiamy sobie w szatni. Mówi pan bardzo mądre słowa, ale mój zespół jest świadomy, że ten słabszy mecz, który przegramy, na pewno przyjdzie. Wcześniej, czy później, chociaż życzę sobie, żeby to było jak najpóźniej. Wtedy musimy być mocni i skonsolidowani. Lęku przed porażką nie ma, ale z tyłu głowy musi być zakodowane, że w takim wypadku nasza praca na treningach nie może się w żaden sposób pogorszyć, musimy jeszcze więcej i lepiej pracować na treningach oraz bardziej starać się na boisku niż do tej pory.
Który w wcześniejszych sześciu meczów, przed potyczką z Pniówkiem, był dla pańskiej drużyny najtrudniejszy?
- Chyba ten ze Ślęzą Wrocław, jeżeli chodzi o kaliber taktyczny, był najtrudniejszy. Ślęza neutralizowała nasze poczynania, oba zespoły mogły wygrać, ale skończyło się remisem. Mecz z Pniówkiem nie był najtrudniejszy jeżeli chodzi o strukturę grania, ale miał swoją dramaturgię. Każdy mecz nas uczy, po każdym wyciągamy wnioski, wdrażamy nowe pomysły i rozwiązania.
Jak wysoko mierzycie w bieżących rozgrywkach? Przed ich rozpoczęciem na pewno mieliście plan, co chcecie osiągnąć.
- Przed rozpoczęciem sezonu mówiłem głośno, że gramy o spokojny byt. Zawsze lubię stawiać sobie najwyższe cele, ale nigdy przed sezonem nie powiedziałbym, że gramy o awans. Tego nie będziemy mówić i tego na pewno nie powiemy. Chodzi o to, byśmy nie musieli nerwowo oglądać się za siebie, czy mamy punkt więcej lub mniej nad „czerwoną strefą”. Naszym celem jest to, żeby ci chłopcy się rozwijali, żeby jak najwięcej młodzieży wchodziło do składu. A będzie to możliwe tylko wtedy, kiedy utrzymanie będzie zapewnione.
Nie korci pana, żeby jeszcze wybiec na boisko?
- Trafił pan idealnie, bardzo mnie korci. Powiem szczerze, że teraz wszedłem w rytm treningowy w czwartoligowych rezerwach Warty. Ciągnie wilka do lasu. Kiedy stoję z boku, ciężko mi jest przeżywać mecz. Na boisku nigdy się tak nie stresowałem. Miałem bowiem wpływ na wiele rzeczy, ale jako trener - ustawiając odpowiednio zespół lub dokonując dobrej lub złej zmiany - ten wpływ jest nieco mniejszy. Jestem zdrowy, czuję się świetnie, dlatego chciałbym jeszcze wejść na boisko. Gdy stoję z boku, a piłki „świszczą” w polu karnym przeciwnika, to myślę: „ja bym to trafił, ja bym to strzelił”. Człowiek czasami mówi to na wyrost.
Rozmawiał Bogdan Nather