Tak po zwycięstwie nad Legią cieszyli się piłkarze Widzewa. Fot. Artur Kraszewski/PressFocus


Grają do końca

Jaki jest wpływ amuletów i talizmanów na miejsce w tabeli Widzewa Łódź?


W meczu decydującym o tytule mistrza Polski w sezonie 1996/97 Widzew pokonał Legię w Warszawie 3:2. Gospodarze prowadzili do 88 minuty 2:0, ale trzy gole Sławomira Majaka, Dariusza Gęsiora i Andrzeja Michalczuka w ciągu następnych pięciu minut dały zwycięstwo, a w konsekwencji mistrzowski tytuł, Widzewowi. Niedzielny mecz z Legią drużyna z Łodzi zagrała w specjalnie przygotowanych replikach strojów z tamtego meczu sprzed 27 lat. Zmieniły się tylko reklamy na koszulkach, bo klub ma teraz innych sponsorów, dodano też napis, który był cytatem z telewizyjnej relacji Jacka Laskowskiego: „Widzew gra do końca! Zawsze!”


Naukowe dowody

Tym razem Widzew pokonał Legię 1:0 po golu Frana Alvareza w trzeciej minucie doliczonego czasu. Nikt nie mógł przewidzieć takiego zbiegu okoliczności, bo przecież koszulki zaprojektowano i wykonano kilka miesięcy temu. No i niech ktoś powie, że wiara w amulety i talizmany to zabobon, symbol zacofania i wstecznictwa.


Są na to także naukowe dowody. W przypomnianym na wstępie sezonie 1996/97 w końcówkach meczów (umownie od 85 minuty) Widzew zdobył aż 11 bramek. Rok temu – dziewięć, w tym w siedmiu przypadkach były to gole decydujące o zwycięstwie bądź remisie. Teraz, po 24 kolejkach bieżącego sezonu, ma już 11 „późnych” goli na koncie (3 bramki zdobył Rondić, 2 Sanchez, a po jednej Ciganiks, Klimek, Pawłowski, Nunes, Diliberto i Alvarez), które dały drużynie 22 punkty z 31 zdobytych ogółem. Po prostu Widzew gra zawsze do końca i już!


Przewaga drużyny trenera Daniela Myśliwca nad resztą ligowej stawki jest w tej konkurencji przygniatająca: drugi na liście Śląsk dzięki golom w końcówkach zdobył 12 punktów, Raków – 10, Pogoń i Lech – po 9, Korona – 8, Jagiellonia, Górnik, Piast i Legia – po 7, ŁKS i Zagłębie – po 6, Radomiak – 4, Stal, Ruch i Cracovia – po 2, a Puszcza i Warta – po 1.


Dominacja Widzewa w ostatniej fazie meczu to na pewno efekt świetnego przygotowania fizycznego, rozsądnej taktyki, a nie ukrywajmy, że i szczęścia. „Życie jest formą istnienia białka, ale w kominie coś czasem załka” – śpiewali „Skaldowie”… Wpływu szczęśliwych koszulek na końcowy wynik też nie można wykluczyć, bo przecież widzewscy cudzoziemcy zdążyli już poznać historię swojego aktualnego klubu.


Problemy kadrowe

Legia była w niedzielę w Łodzi bezradna w ofensywie i choć miała przewagę w polu, sforsować łódzkiej defensywy nie była w stanie. Bartosz Kapustka, Paweł Wszołek, Marc Gual i Josue groźni byli tylko przez 15 minut na początku meczu. Zastępujący „wykartkowanego” Tomasza Pekharta Blaż Kramer przez 50 minut markował grę, bo wyglądał, jakby od początku grał z kontuzją. Luki po Erneście Mucim nie udało się jeszcze zasypać.


Widzew też miał swoje problemy kadrowe (brak kontuzjowanego Jordiego Sancheza), które jednak rozwiązał w sposób perfekcyjny. Wracający po kontuzjach Andrejs Ciganiks i Marek Hanousek rozpoczęli mecz na ławce rezerwowych, ale gdy w 75 minucie wyszli na boisko, mając przeciwko sobie zmęczonych już legionistów, sytuacja na boisku zmieniła się radykalnie. Ciganiks brał zresztą bezpośredni udział w decydującej akcji meczu. To jego dośrodkowanie Ribeiro wybił nieporadnie pod nogi Alvareza, który zdobył bramkę typu „przyszła, naszła i weszła” – z góry było wiadomo, że z takiej pozycji gol musi paść, nawet gdy strzelający zamyka oczy.


Szarpak patronem

Widzew dba o swoich zasłużonych piłkarzy i znakomicie sprzedaje historię swojego klubu. Przed meczem z Legią fetowano jednego z mniej znanych zawodników z mistrzowskiego okresu, Piotra Szarpaka. Został on patronem jednej z VIP-owskich lóż (swoje mają już też Mirosław Myśliński i Andrzej Michalczuk), dostał na pamiątkę ową koszulkę z 1997 roku, podwójnie szczęśliwą, bo z numerem 13, z którym zwykle grał. Gdy schodził z boiska po uroczystości, na wszelki wypadek chuchnął na szczęście na przygotowaną już do gry piłkę. Nie wiadomo, czy pomogło, ale na pewno nie zaszkodziło.

Wojciech Filipiak