Gra na czas
POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz
Taką Igę chcemy widzieć na korcie – z klasą i zwycięską. Fot. PAP/EPA
Nagonka na polskich sędziów piłkarskich trwa w najlepsze, nawet w Madrycie były prezes lubianego przeze mnie klubu Atletico wygraża pięścią w kierunku naszego asa z gwizdkiem Szymona Marciniaka. Na naszym podwórku internetowi frustraci, przeważnie anonimowi, używają sobie ile wlezie. Najgłośniej zaś warczą ci, co to w życiu piłki nie kopnęli, a w szkole machali zwolnieniami z lekcji WF. Dobre pół wieku temu ówczesny szef polskich sędziów Stanisław Eksztajn zapytał prezesów klubów ligowych ile to punktów stracili po błędach arbitrów. Okazało się, że sześćdziesiąt. Na pytanie o punkty zyskane po sędziowskich pomyłkach padła odpowiedź, że... zero. Wszystko wbrew prawidłom matematyki. Najlepiej byłoby oczywiście, gdyby sportowi sędziowie nie mylili się nigdy. To jednak niemożliwe, nawet niezawodna ponoć sztuczna inteligencja wali takie babole, że boki zrywać. A sędziowie w sądach powszechnych? Rocznie tylko w Polsce dochodzi do 2500 pomyłek sądowych, na szczęście często korygowanych przez instancje odwoławcze. Zdarzały się nawet zbrodnie sądowe, choćby kara śmierci dla dyrektora zakładów mięsnych za sprzedawanie produktów „na lewo". Sędzia piłkarski jest tak samo omylny jak pudłujący z metra zawodnik, czy przeprowadzający złe zmiany trener oraz kupujący niewłaściwych piłkarzy prezes.
„Są baraki i toi-toie, mowa była o stadionie”- taki nieco częstochowski rym wywieszają od pewnego czasu kibice warszawskiej Polonii, klubu bardzo zasłużonego dla polskiego sportu. O co tu chodzi? O obietnice kolejnych ekip rządzących stolicą składane w przedwyborczym zapale i nigdy nie realizowane. Toć już „Bufetowa” czyli Hanna Gronkiewicz-Waltz (dziś w Europarlamencie) wiła cuda-wianki i puszczała je do falującej politycznej wody. Miały powstać trzy nowe stadiony, hala widowiskowo-sportowa, stadion lekkoatletyczny, basen o wymiarach olimpijskich. Jej następca, Rafał Trzaskowski, dorzucił jeszcze kolejne obietnice do pieca. Efekt? Polonia jak grała tak gra na rachitycznym stadionie niegodnym ekstraklasy, do której ma szansę powrócić. Koszykarze Legii i Dzików kiszą się w halach dzielnicowych wyglądających na tle innych obiektów Polskiej Ligi Koszykówki jak polski Fiat 126p przy Ferrari. Otwierany z pompą lekkoatletyczny stadion Orła porasta chwastami, bo nikt na nim nie biega ani nie skacze. Warszawę omijają międzynarodowe imprezy w siatkówce, koszykówce i szczypiorniaku, ponieważ żadna stołeczna „hala” nie spełnia elementarnych warunków światowych federacji. Goście zmierzający z lotniska Szopena do centrum natykają się na obskurny, zdewastowany stadion Skry. Kiedyś kwitnący, dziś w ruinie. Trzaskowski myślami jest już pewnie w nieodległym od warszawskiego ratusza Pałacu Prezydenckim, znikąd więc nadziei. Stolica może tylko pozazdrościć Opolu, Tychom, Katowicom, Gliwicom, Sosnowcowi, Krakowowi, Gdańskowi, tę listę można ciągnąć długo. Chyba tylko Koziej Wólce nie musi zazdrościć, choć i to może się kiedyś zmienić.
Prezes PKOL Radosław Piesiewicz wyraźnie gra na czas. Wprawdzie nigdy nie był wyczynowym sportowcem, ale doskonale wie, że to bywa skuteczna taktyka. Może oglądał mecz piłkarskiej reprezentacji Polski z ZSRR za selekcjonerskiej kadencji Antoniego Piechniczka? Wtedy to Włodzimierz Smolarek tak długo chował piłkę pod stopą, trzymając się jednocześnie chorągiewki rożnej i zasłaniając pupą przed nacierającymi rywalami, aż znużony sędzia zakończył mecz. Oczywiście z korzystnym dla nas wynikiem. Czy Piesiewiczowi też się tak uda? Minister Sportu Sławomir Nitras pewnie pamięta tamten mecz na Camp Nou sprzed 43 lat i swoje wnioski wyciąga. Sytuacja wokół kultowej instytucji polskiego sportu budzi tylko niesmak, a wielcy Prezesi PKOL ze zmarłym niedawno Andrzejem Kraśnickim włącznie w grobach się przewracają. Wierność olimpijskim ideałom to zapomniane już pojęcie. Część sportowego środowiska chwali Piesiewicza za skuteczny opór przeciwko politycznej ingerencji, inni nazywają go cwaniaczkiem. Chyba nigdy nie było takich podziałów w środowisku. Nie wiem jak się ta saga zakończy, ale jestem pewien, że sport zwycięży. Jak zawsze, tak było w czasach wojennej zawieruchy, komunistycznej opresji czy intryg szemranych biznesmenów z czasu zmiany ustrojowej. Samooczyszczenie to proces, który sprawia, że sport pozostaje pasją ludzkości.
Powyższe zdania pisałem pomiędzy meczami piłkarskiej reprezentacji Polski z Litwą i Maltą, więc siłą rzeczy szersze refleksje przedstawię Szanownym Czytelnikom za tydzień. Na pewno nie przyłączę się do chóru wujów, pardon krytykantów (nie mylić z krytykami), żądających głowy Michała Probierza. To łatwizna, droga na skróty. Może warto się zastanowić jakie są umiejętności tych, z których wybiera selekcjoner. Tezy o ich wiodącej roli w czołowych klubach Europy to mit. Będąc daleko od kraju nie miałem możliwości oglądania tych meczów choćby w internecie. Zanim zapoznałem się z wynikiem, poczytałem komentarze osób znanych i anonimowych. Po ich lekturze pomyślałem przerażony, że z Litwą przegraliśmy. Uff, co za ulga, jednak było zwycięstwo. Dla zachowania równowagi polecam refleksje Włodzimierza Lubańskiego. Każdemu życzę takiego obiektywizmu, spokoju, trzeźwej oceny zdarzeń, przy okazji wyrażanych piękną polszczyzną. To istne katharsis po ścieku prymitywnych inwektyw zalewającym media społecznościowe. Wiedza merytoryczna i kultura słowa zawsze były mocnymi stronami „Sportu", dlatego zachęcam do lektury naszej gazety. Dowiecie się więcej i nie zwiędną Wam uszy.