Sport

Gorzkie słowa mistrza

Waldemar Legień recenzuje polskich olimpijczyków.

Medal Darii Pikulik dla Waldemara Legienia był największą niespodzianką. Fot. PressFocus.pl

Zdaniem Waldemara Legienia, jeżeli zawodnicy mają pretensję, że na igrzyska pojechało za dużo działaczy, to sami powinni się zastanowić, czy dali od siebie maksimum. - Niemal codziennie słuchałem różnych „życzeń” naszych olimpijczyków. Takie zachowanie mi się nie podobało. Gdy jednak nie zdobyli medalu, to później była cisza i spokój. A przed startem zachowywali się jak królowie świata - ocenił dwukrotny mistrz olimpijski w dżudo, attache olimpijski polskiej ekipy w Paryżu. - Jak startowałem w Seulu czy Barcelonie, to nie było tylu masażystów i lekarzy. A teraz każda dyscyplina miała swój sztab medyczny. W dżudo w Paryżu było czterech trenerów plus fizjoterapeuta na czwórkę zawodników - zauważył w rozmowie z PAP.

Legień przyznał, że w trakcie igrzysk pojawiały się problemy z tzw. rozmiarówką sprzętu sportowego, np. dresów czy obuwia. Dotyczyło to przede wszystkim tych zawodników, którzy do składu wskoczyli w ostatniej chwili. - Łóżka kartonowe to były normalne miejsca do spania. Na pewno nie był to hotel. Każda ekipa miała standardowe wyposażenie w pokojach w wiosce. Dużo innych sportowców nie narzekało i wielu z nich zdobyło medale. Gdyby polscy olimpijczycy wywalczyli 20 medali, to nikt by nie miał pretensji - skwitował.

Przyznaje, że cześć polskich olimpijczyków zawiodła. - Wszyscy liczyli na Anitę Włodarczyk, która była czwarta, a wcześniej trzykrotnie wygrywały igrzyska. Maria Andrejczyk wygrała eliminacje rzutu oszczepem na dużym luzie, a gdyby powtórzyła wynik, to w finale byłaby druga. W dżudo też nam nie wyszło. Stoczyliśmy siedem walk, z czego cztery przegraliśmy - wyliczył rozczarowujące starty Polaków. Najbardziej był zaskoczony medalem w kolarstwie torowym Darii Pikulik, która w ostatnim dniu igrzysk zdobyła dziesiąty krążek dla Polski. - Już myślałem, że impreza się skończyła. A tu pojawił się srebrny medal. Podobały się nasze pięściarki, choć wywalczyły tylko jeden medal. Fajnie grali siatkarze – podkreślił. Finał z udziałem drużyny Nikoli Grbicia oglądał z synami na telebimie w Domu Polskim. Obiekt był wykorzystywany jako baza medialna, gdzie można było spotkać polskich sportowców. Kibice za wstęp musieli już zapłacić po 30 euro.

Attache przyznał, że organizatorzy poradzili sobie z rolą gospodarzą. - W przypadku obiektów część z nich miała charakter tymczasowy i ich zaplecze to była jedna wielka budowa. Ta impreza jest tak duża, że mankamenty siłą rzeczy musiały się zdarzyć – dodał Legień. Jego zdaniem najładniejszą areną olimpijską był Grand Palais, gdzie odbywały się zawody szermiercze. - To praktycznie jest muzeum. Ładnie prezentował się basen, który został wybudowany na stadionie do rugby. Wstawiono tam nieckę i powszechnie narzekano, że pływalnia jest za płytka. Walki bokserskie o medale odbywały się na centralnym korcie Rolanda Garrosa z zasuwanym dachem - wspomniał.

Pomysł, aby kilka dyscyplin, m.in. siatkówka plażowa, koszykówka 3x3, deskorolka i breaking, odbywało się w samym centrum miasta spotkał się z pozytywnym przyjęciem kibiców. - To wszystko działa się na Place de la Concorde. Problemy pojawiały się z kolarstwem lub maratonem, gdyż wiele ulic w Paryżu było zamykanych. Aby dotrzeć w odpowiedni punkt miasta autem trzeba było to zrobić z wyprzedzeniem - przyznał.

- Francja jest dumna ze swoich olimpijczyków. Zdobyli aż 64 medali, o jedną trzecią więcej niż w Tokio - wyliczył.

Pomysł rywalizacji w triathlonie i pływaniu długodystansowym w Sekwanie od dawna kusił organizatorów. - Francuzi wydali bardzo dużo środków na oczyszczenie rzeki. Eksperci ostrzegali jednak, że zawody w takim miejscu uzależnione są od pogody. W przypadku dużych opadów deszczów będzie bardzo dużo bakterii. I to się potwierdziło. Dodatkowym utrudnieniem były prądy rzeczne. To kosztowało sportowców wiele wysiłku. Najmniejszy błąd powodował duże straty do rywali - powiedział.

Waldemar Legień stwierdził, że rozważyłby poważną propozycję współpracy z Polskim Związkiem Judo. - Mam swój kontrakt we Francji, ale uważam, że mógłbym wnieść bardzo dużo rozwiązań technicznych czy nawet strategicznych. To wymaga jednak dużo nakładów pracy. W przeszłości takie rozmowy z PZJudo się pojawiały, ale nigdy nie skończyło się na konkretach - wyjaśnił.

Ostatni polski chorąży, który zdobył na igrzyskach (Barcelona) medal jest szczęśliwy, że mógł pomóc polskiej ekipie. Jego doskonały francuski szybciej pomagał załatwić wiele spraw. Miał okazję zobaczyć imprezę od innej strony, w tym wiele sportów. Wcześniej nigdy nie był na zamknięciu igrzysk. Uważa, że olimpiada to wielka przygoda. Skorzysta z zaproszenia PKOl i 30 sierpnia przyjedzie do Warszawy na uroczystość podsumowującą IO Paryż 2024.

Marek Skorupski (PAP)

Kontrola w PKOl

Zwróciłem się do prezesa Najwyższej Izby Kontroli Mariana Banasia z prośbą o przeprowadzenie pilnej, doraźnej kontroli w PKOl dotyczącej wydatkowania pieniędzy z budżetu państwa i spółek skarbu państwa - poinformował minister sportu i turystyki, Sławomir Nitras.

Szef MSiT podczas konferencji prasowej na PGE Narodowym w Warszawie przypomniał, że chodzi o sumę 92 mln zł, które wpłynęły na konto PKOl w ostatnich trzech latach. Nitras jednocześnie podał, że wystąpił do prezydenta m.st. Warszawy Rafała Trzaskowskiego, jednostki pełniącej nadzór nad PKOl, o wszczęcie kontroli w zakresie prawidłowości podejmowania decyzji dotyczących wynagrodzeń członków zarządu PKOl.

Minister otrzymał już potwierdzenie od wymienionych podmiotów, że kontrole zostaną przeprowadzone.

Nitras wyjaśnił, że podczas wtorkowego posiedzenia władz PKOl podana została informacja, że prezes PKOl Radosław Piesiewicz, podobnie jak kilku innych członków prezydium zarządu tego gremium, pobiera wynagrodzenia. Nie ma na to jednak żadnej uchwały, która by to sankcjonowała.