Sport

Gorzej niż w koszmarach

Kolejna porażka tyszan. Tym razem w meczu przyjaźni z ŁKS-em.

Łodzianie wypunktowali GKS Tychy i pną się w pierwszoligowej tabeli. Fot. Łukasz Sobala/Pressfocus.pl

GKS pod wodzą trenera Artura Skowronka rozegrał już – licząc z pucharową potyczką z II-ligowcem w Grudziądzu – 6 spotkań. Bilans po przegranym w niedzielę starciu z ŁKS-em jest katastrofalny. Dwa remisy i 4 porażki, a dorobek bramkowy 3:13. Na pewno o wiele gorzej, niż kibice trójkolorowych mogli wyśnić w najgorszych koszmarach.

W dodatku fatalna była także gra, którą w meczu kibicowskiej przyjaźni musieli oglądać sympatycy miejscowych. Szczególnie w I połowie tyszanie, na tle zorganizowanych i chcących grać w piłkę łodzian, sprawiali wrażenie rywali z klasy okręgowej (nie chcę obrazić zawodników zespołu rezerw GKS-u grających w IV lidze). Raz po raz zawodnicy trenera Jakuba Dziółki spokojnie przeprowadzali akcje ofensywne i bez trudu przejmowali piłkę, gdy rywale próbowali przejść połowę boiska.

Z tej dominacji zrodziła się pierwsza bramka. W 33 minucie Łukasz Wiech zagrał na prawe skrzydło, gdzie Antoni Młynarczyk uciekł Julianowi Keiblingerowi, a w polu bramkowym Stefan Feiertag wygrał pojedynek o górną piłkę z Mateuszem Hołownią i pokonał Marcela Łubika. Debiutujący w roli kapitana bramkarz nie zdążył jeszcze przełknąć pierwszej gorzkiej pigułki, a już musiał drugi raz wyciągać piłkę z siatki. 140 sekund upłynęło bowiem do chwili, w której Pirulo - po płynnej akcji, znowu rozpoczętej przez Wiecha, a rozegranej przez Feiertaga z Michałem Mokrzyckim - z zimną krwią sfinalizował sytuację sam na sam.

Szkoleniowiec tyszan w przerwie nie dokonał żadnej zmiany, a zespół trenera Dziółki w 51 minucie skorzystał z nieporadności obrońców gospodarzy. Hołownia przed swoim polem karnym źle podał do Jakuba Tecława, co napędziło akcję łodzian. Młynarczyk trafił w słupek, ale w podbramkowym tłoku Hołownia uprzedzając czyhającego na dobitkę Feiertaga tak kopnął piłkę, że ta odbiła się od bramkarza, spadła wprost pod nogi Andreu Arasa, który bez problemów z 5 metrów, strzałem do pustej bramki postawił pieczęć na zwycięstwie.

Dopiero po czterech zmianach dokonanych jednocześnie przez sztab szkoleniowy GKS-u Tychy, w 63 minucie coś w grze gospodarzy drgnęło. Jednak na drodze do zdobycia choćby honorowej bramki stanął Aleksander Bobek. 20-letni wychowanek ŁKS-u kapitalnymi paradami obronił główki Daniela Rumina, piłkę po strzale Tobiasza Kubika, a także bombę Wiktora Żytka. Cała trójka to właśnie rezerwowi, a czwartym zmiennikiem był debiutant Piotr Gębala, który także popisał się kilkoma udanymi akcjami.

17-latek udowodnił w ten sposób, że piłkarze grający w drugim zespole mogą dać I-ligowej drużynie więcej niż pościągani z kraju i z Austrii gracze...

Jerzy Dusik