Gorąca linia z teamem Hurkacza
Rozmowa z Mariuszem Fyrstenbergiem, trenerem polskiej reprezentacji daviscupowej oraz Jana Zielińskiego, triumfatora Australian Open i Wimbledonu w grze mieszanej
Jak ważne dla Jana Zielińskiego, w kontekście innych sukcesów, było zwycięstwo w parze z Su-wei Hsieh w Wimbledonie?
- To turniej, który najbardziej ze wszystkich Wielkich Szlemów Janek chciał wygrać. Jego świętej pamięci tata zawsze powtarzał, że chciałby go kiedyś widzieć jako zwycięzcę w Londynie, więc wszystko pięknie się spełniło.
Jak w ogóle doszło do współpracy Polaka i Tajwanki?
- W Melbourne Janek był już umówiony na duet z Niemką Laurą Siegemund, ale ona uczciwie postawiła sprawę, że gra także w singlu i deblu, i może nastąpić sytuacja, gdy będzie musiała się z miksta wycofać. W tym samym czasie na... kartce do miksta zapisała się szukająca partnera Su-wei, kompletnie nie znając Janka. I napisała do niego SMS. Pamiętam, że zastanawialiśmy się z dziesięć minut, czy zostawić Siegemund, która jest świetną deblistką, wygrała 14 turniejów, w tym US Open, czy iść w nieznane z Hsieh, choć też jest fenomenalną i utytułowaną tenisistką w grze deblowej. I stwierdziliśmy ok, stawiamy na Su-wei.
Dosyć nieoczekiwani byli finałowi rywale Polaka i Tajwanki – Meksykanów raczej nikt się nie spodziewał.
- Faktycznie, finał miał być najłatwiejszy ze wszystkich meczów i taki też był. Spowodowała to drabinka, w której w połowie Janka i Su-wei były wszystkie najgroźniejsze pary. Można więc powiedzieć, że faktycznie byli najlepsi, pokonali na drodze do finału świetne duety. W finale byli już faworytami, ale ustawienie się w takiej roli też może czasem za bardzo krępować i onieśmielać. Już po pierwszych dwóch gemach powiedzieliśmy sobie w boksie: dobra, są w grze, presja była, będzie dobrze. I tak też się stało.
Para Zieliński-Su-wei wygrała na kortach twardych w Melbourne i na trawie w Londynie – nawierzchnia w tej rywalizacji nie ma aż takiego znaczenia?
- Oczywiście, że ma znaczenie! Ich sukces wywołał spore zdziwienie, a jeszcze był po drodze półfinał w Paryżu. Wszyscy się dziwią, jak to możliwe, że jedna para może zagrać wybitnie na hardzie i na trawie, a także bardzo dobrze na mączce. Janek na przykład w Paryżu niewiele mógł pomóc wolejem przy słabym serwisie Su-wei, na dodatek nawierzchnia zwalniała piłki, gdy na trawie było zupełnie inaczej. Każda nawierzchnia ujawnia mocne i słabe strony zawodnika.
Jak długo jeszcze razem Polak i Tajwanka mogą tworzyć duet, wziąwszy pod uwagę, że 38-letnia Hsieh jest raczej bliżej końca kariery?
- Wszystko zależy od stanu zdrowia Su-wei. Sama o tym mówi. Decyzja o ich wspólnym udziale w turnieju wielkoszlemowym jest podejmowana dzień przed rozpoczęciem rywalizacji, bo raz budzi się z bólem kolana, a raz z bólem pleców, więc to często kwestia chwili. Na szczęście świetnie współpracują na korcie, Su-wei praktycznie się nie rusza, Janek wszędzie biega do wszystkich lobów czy skrótów. W półfinale była zabawna sytuacja, bo skrót po crossie ewidentnie był na stronę partnerki, ale ona do Janka: przecież miałeś podbiec, tylko że on był jakieś 50 metrów od piłki – to oczywiście był żart z jej strony. Ale takie generalnie mają zasady. Jeżeli Hsieh ma piłkę gdzieś w pobliżu ciała, to jest absolutnie fenomenalna, a gdy nieco dalej – to już Janka biznes.
A propos „biznesu Janka” - jaka jest perspektywa uczestnictwa pana podopiecznego w turnieju olimpijskim w Paryżu?
- Znak zapytania wciąż jest wielki i pulsuje. Cały czas czekamy na sygnał od Huberta Hurkacza, co z jego stanem zdrowia. Mamy gorącą linię z jego sztabem. Hubert naprawdę dziesięć godzin dziennie się rehabilituje i robi wszystko, by wystąpić w igrzyskach. Jego obecność w Paryżu jest kluczowa dla naszych szans medalowych, nie tylko w singlu, ale też w deblu i w mikście. Trzymamy kciuki. Janek, mimo sukcesu w Wimbledonie, z powodu igrzysk też nie może dobrze sypiać. Ale wiadomo, igrzyska są raz na cztery lata, a Wielkie Szlemy cztery w ciągu roku, więc jest to wyjątkowe wydarzenie dla każdego z nich. Ale na ten dobry sen musimy jeszcze trochę poczekać.
Pojawiły się głosy, że Hubert może pojechać do Paryża, ale wycofać się w ostatniej chwili, ale w ten sposób wprowadzić Zielińskiego do turnieju?
- Gdy okaże się, że Hubert nie będzie w stanie jechać do Paryża, będziemy pytać Międzynarodową Federację Tenisa i MKOl, jakie są procedury w takim przypadku. Jest jedna zasada bezwzględna, która mówi, że zawodnik nie może uczestniczyć tylko w mikście – musi być też uczestnikiem albo singla, albo debla. Dla mnie ta zasada jest bez sensu, być może jest podyktowana ograniczeniem liczby uczestników, choć nie wiem, czy jedna osoba w wiosce olimpijskiej dużo zmieni, taka jest po prostu specyfika tenisa. Ale poczekajmy na decyzję Huberta, może nie będzie trzeba się nad tym rozwodzić.
Rozmawiał Tomasz Mucha