Dorota Zalewska przeżyła w weekend huśtawkę nastrojów. Ale do przyszłych wyzwań podchodzi z optymizmem

Fot. archiwum zawodniczki


Apetyt był większy

Dorota Zalewska ze zmiennym szczęściem wojuje na Ladies European Tour. Tym razem wystąpiła w Afryce Południowej, gdzie po raz drugi w swoim debiutanckim sezonie zdobyła punkty rankingowe.


Był to już jej piąty występ w LET. Poprzednio dotrwała do finałowej rozgrywki, w swoim pierwszym występie w lidze, podczas rozgrywanego w lutym – Magical Kenya Ladies Open. Zwyciężała tam jej dobra koleżanka z czasów juniorskich – Shannon Tan, a Dorota po rundach 78-74-76-75 zajęła 61. miejsce. Teraz walczyła w Johannesburgu, w siódmej edycji Joburg Ladies Open, po raz pierwszy rozegranym w formule czterech, a nie trzech rund. Był to dopiero drugi czterorundowy turniej LET, w którym zagrała Szczecinianka.


Jest poprawa

Polka rozpoczęła rywalizację od rundy 75 (+2), co dało jej na dzień dobry 61. pozycję, 8 uderzeń za liderką - April Angurasaranee z Tajlandii. Drugiego dnia uszczknęła z tego jedno uderzenie, co pozwoliło jej z zapasem dwóch strzałów przejść cuta. W sobotę zanotowała wynik 73, który zapewnił jej awans na pozycję 51. Jak wkrótce się okazało, była to też najlepsza runda Doroty. Trafiła w niej cztery birdie i cztery bogey’e i mogła optymistycznie nastawiać się na dzień finałowy. Niedziela okazała się niestety najsłabsza w wykonaniu Polki. Runda +8 i rezultat +11, zepchnęły ją ostatecznie na 66. miejsce w klasyfikacji, poniżej swoich oczekiwań, zwłaszcza biorąc pod uwagę solidną grę w sobotę. Tak dla Polskiego Związku Golfa opisywała swoje wrażenia Dorota: „Widzę dużą poprawę od początku sezonu, moja gra zaczyna wracać na swoje miejsce, co daje mi więcej pewności siebie. W tym tygodniu zdecydowanie widać było przebłyski świetnej gry, szczególnie podczas sobotniej rundy. Wiedziałam, że mogę zaufać swojemu swingowi i umiejętnościom. Oczywiście jestem rozczarowana końcówką, kto by nie był po takim finiszu, jednak staram się patrzeć na pozytywy i wyciągnąć z tego tygodnia wszystkie nauki i pozytywne aspekty”.


Praca na wysokościach

Areną rywalizacji był tradycyjnie Modderfontein Golf Club, położony na obrzeżach Joburga. Typowe pole parkland, wąskie, z licznymi drzewami, odpowiadało polskiej golfistce: „Pole było naprawdę fajne, ale w grę wchodziło kilka aspektów dla mnie niecodziennych. Przede wszystkim wysokość nad poziomem morza, która sprawiała, że piłki leciały czasem na zawrotne odległości. Bez sprzętu typu Trackman pierwsze kilka dni to zgadywanie i przyzwyczajanie się do nowych cyferek. Wyjątkowo twarde i szybkie były greeny, co sprawiało, że chippy z gęstej bermudy, często pod grain, były wyzwaniem. Liczyła się pomysłowość oraz finezja i wyczucie przy krótkich strzałach. Był to pierwszy turniej w tym sezonie gdzie greeny miały prędkość około 12. Dobrze było wrócić do gry na tak doskonałej trawie, ale wymagało to ode mnie dłuższej adaptacji. Liczyła się miękkość, rozluźnienie oraz tempo i długość zamachu. Pozwoliło mi to jednak nauczyć się kilku nowych rzeczy. Zaczynamy nowy turniejowy tydzień z dobrą energią”.

W niedzielę wieczorem Dori poleciała z Johannesburga do Kapsztadu, gdzie od czwartku rozpocznie rywalizację w Investec South African Ladies Open, w Erinvale Golf Club. W tym turnieju caddiem Doroty również będzie Matylda Kuna, która ma całkiem dobry bilans - debiutując w tej funkcji podczas Joburg Open, skutecznie nawigowała Dorotę, prowadząc ją do drugiego przejścia przez cut w sezonie.


Szwajcarska demolka

W Joburg Ladies Open triumfowała Szwajcarka Chiara Tamburlini, która zakończyła czterodniową rywalizację z demolującym wynikiem -17! Aż 7 uderzeń więcej zanotowała druga w klasyfikacji zawodniczka - Tajka Aunchisa Utama. Z wynikiem -9 podium zamknęły: Diksha Dagar, z Indii i Hiszpanka Luna Sobron Galmes. Było to pierwsze zwycięstwo Ladies European Tour 24-letniej debiutantki w lidze. Nie jest jej jednak obce zawodowe zwyciężanie. W ubiegłym roku triumfowała dwukrotnie w LET Access Series, w Szwecji i Anglii, czym zapewniła sobie awans do wyższej ligi. Szwajcarka została dopiero drugą debiutantką, po Shannon Tan, której udało się wygrać w tym sezonie. Triumf nadszedł podczas siódmego startu Tamburlini, po tym, jak w poprzednim roku walczyła w LETAS, zajmując tam trzecie miejsce w całorocznym rankingu i zdobywając pełną kartę LET: „Oczywiście nadal wydaje się to niewiarygodne. Nie chcę mówić, że to szybko mija, bo oczywiście nadal tam jest, ale teraz przygotowujemy się już do następnego wydarzenia, a minęło dopiero 48 godzin od mojej wygranej. Trzeba po prostu ponownie szybko zmienić sposób myślenia ze szczęśliwego i podekscytowanego, z wzlotów emocji, na powrót do rzeczywistości. Otrzymałam mnóstwo wiadomości od wielu osób. Nie spodziewałam się, że tak wielu ludzi odezwie się do mnie. Już prawie nadrobiłam zaległości w odpowiadaniu na wszystkie wiadomości”.


Bez przełomu

Do udanych nie zaliczy swojego ubiegłotygodniowego występu na Challenge Tour - Mateusz Gradecki, któremu wyraźnie nie wiedzie się w tym sezonie. Po potężnych ulewach, jakie tydzień temu nawiedziły Zatokę Perską, rywalizacja w Al Ain Equestrian, Shooting & Golf Club przebiegła już bez zakłóceń. Rundy 70 i 71 nie wystarczyły jednak do awansu do weekendowej rozgrywki Polaka, który ukończył turniej na bardzo odległej, 120. pozycji. W Abu Dhabi Challenge wygrał Anglik Garrick Porteous, z niesamowitym rezultatem -24. Po turnieju Gradi trenował ze swoim dobrym kolegą - Adrianem Meronkiem w Emirates Golf Club, przygotowując się na kolejny start w Zjednoczonych Emiratach, podczas UAE Challenge, w Saadiyat Beach Golf Club. Niestety, okazało się, że tam najprawdopodobniej nie zagra, znajdując się jedną pozycję pod kreską na liście startowej.

Kasia Nieciak