Gole i goliska
WYMIANA KOSZULEK - Wojciech Kuczok
Ten chłopak jeszcze rośnie, leczy się u pediatry, nie ma dowodu osobistego, a już jest legendą seniorskiej piłki. Cokolwiek los mu przyniesie: czy będzie przez kolejne dwie dekady wspinał się na podium geniuszy wszech czasów po to, by wraz z Maradoną i Messim uczynić je czysto lewonożnym, czy też z nieznanych przyczyn kariera mu się (odpukać!) nagle załamie – w tym drugim przypadku legenda urośnie szybciej, Rimbaudowi też nie zaszkodziło, że zaniechał pisania wierszy, kiedy tylko osiągnął pełnoletniość. Mając takiego czarodzieja w składzie ekipa z jedną z najbardziej niefrasobliwych defensyw nie przegrała w tym roku w lidze ani razu. Tylko dzięki temu, że miała z przodu mieszankę młodzieńczej furii i mistrzowskiego doświadczenia, jakiej oprzeć się nie byli w stanie żadni rywale.
Lamine Yamal w niespełna rok po zdobyciu z reprezentacją narodową mistrzostwa Europy sięgnął właśnie z Barceloną po potrójną koronę w Hiszpanii, a po najbardziej epickim dwumeczu półfinałowym w historii Champions League zaliczył także lekcję pięknego przegrywania. Ale nawet gdyby niczego nie wygrał, nie ma wątpliwości, że ten dzieciak jest namaszczony. Zdobywał dla Barcy gole w kluczowych momentach sezonu, w przełomowych chwilach meczów – ba, powiedzieć gole nie wystarczy, strzelał goliska, sam ze sobą rywalizował o miano najpiękniejszej bramki sezonu, co mecz trafiając bardziej obezwładniająco – Yamal nie umie strzelać goli szpetnych, zwykłych, a nawet ładnych; on zawsze trafia bajecznie, kosmicznie, z nieludzkim wprost połączeniem siły i precyzji.
Tak właśnie uciszył w czwartkowy wieczór najbardziej wrogi Blaugranie stadion Espanyolu i spuentował swój genialny sezon bodaj najcudowniejszą z bramek. Gole Yamala degustuje się niczym kolejne roczniki bordoskiego Grand Cru, taki na przykład Chateau Petrus w Pomerol z czystego merlota – ta sama parcela, ten sam szczep winogron, wszystkie wina wybitne w podobny sposób, ale subtelnie się od siebie różniące wskutek aury, która na nie wpływała i procesów starzenia.
Różnica polega na tym, że na łyk Petrusa stać tylko milionerów, a delektować się smakiem bramek Yamala może każdy. Otóż ten genialny siedemnastolatek prawie zawsze robi to samo – zbiega ze skrzydła do środka i ładuje lewą nogą, nadając piłce perfekcyjną trajektorię; przypomina w tym Arjena Robbena, holenderską gwiazdę Bayernu z poprzedniej dekady – wszyscy obrońcy wiedzieli, na co się zanosi, a i tak w nieskończoność nabierali się na ten sam numer. Kiedy Yamal dostanie choć metr swobody do dwudziestu metrów przed bramką, niechybnie zdejmie pajęczynę – wszyscy mają tego świadomość, ale weź tu upilnuj przez półtorej godziny wybieganego młokosa, który do tego najlepiej na świecie drybluje i najlepiej w historii asystuje „zewniakiem”.
Barcelona mogła świętować odzyskanie tytułu już w środowy wieczór, gdyby Real nie wygrał u siebie z Mallorcą, ale cóż by to było za świętowanie – każdy u siebie w domu, dzieciaki już pousypiane, żony rozochocone, dobrze zatem, że w ostatnich sekundach doliczonego czasu gry rezerwowy obrońca Królewskich trochę jakby mimochodem trafił do siatki. Wszystko zatem rozstrzygnęło się w derbach Barcelony, choć gospodarze „na pełnej” wściekłości robili wszystko zarówno na boisku, jak i na trybunach, aby uniknąć upokorzenia. Barca, odwieczny wróg Espanyolu, przed dwoma laty już na tym stadionie zdobyła koronę, jednocześnie strącając sąsiadów do niższej ligi – rozjuszeni kibice wtedy wtargnęli na boisko; tym razem Espanyol nazbierał dość punktów, aby się utrzymać pomimo porażki, ale tuż po ostatnim gwizdku meczu wygranego przez Barcę 2:0 (Yamal dołożył jeszcze wspaniałą asystę na finiszu), organizatorzy profilaktycznie włączyli zraszacze murawy, aby ostudzić zapał świeżo upieczonych mistrzów. Yamal i tutaj wykazał się refleksem, bo od razu zwiał do szatni i to mistrzostwo uszło mu na sucho jako jedynemu z członków zwycięskiej ekipy.