Gdzie się wszyscy chowali?
Reprezentacja Niemiec po latach posuchy wreszcie ma wybór na pozycji środkowego napastnika.
NIEMCY
Odkąd Miroslav Klose zrezygnował z występów dla „Die Mannschaft”, nasi zachodni sąsiedzi mieli ogromne problemy z obsadą pozycji „dziewiątki”. Zresztą nawet gdy pochodzący z Górnego Śląska napastnik jeszcze biegał w reprezentacyjnej koszulce, ówczesny selekcjoner Joachim Loew już kombinował, kogo by tu wystawiać na szpicy.
Nikt nie wniósł fortepianu
Wtedy modne było granie bez tradycyjnego snajpera, co było efektem promieniowania hiszpańskiej „tiki-taki”. Niemcy też chcieli grać jak Hiszpanie, to raz, ale dwa – nawet jakby nie chcieli, to nie mieli wielkiego wyboru. Przez lata szukali napastnika z prawdziwego zdarzenia, ale takowego po prostu nie było. Z zazdrością (i szacunkiem) patrzyli na Polaków i Roberta Lewandowskiego, który szalał w ich Bundeslidze. Łapali się każdej nadziei, która pojawiała się na horyzoncie. Kiedy w HSV (wówczas jeszcze pierwszoligowym) mocne wejście zaliczył młodziutki Jann-Fiete Arp, wieszczyli narodziny nowego Gerda Muellera, tym bardziej że szybko „zaklepał” go sobie Bayern Monachium. Dzisiaj Arp ma 24 lata i jest piłkarzem najsłabszego kadrowo bundesligowicza z Kilonii, gdzie nie jest nawet podstawowym wyborem. Rok przed mundialem w Katarze w niemieckich mediach dyskutowano, czy aby do kadry nie powołać... królującego w 2. Bundeslidze Simona Terodde, wysokiego i silnego lisa pola karnego, byle tylko znalazł się w reprezentacji ktoś, kto w ataku będzie nosił fortepian. Bo grać chciał na nim każdy, ale ofensywny koncert nie mógł się rozpocząć, skoro nikt nie potrafił wnieść go na scenę.
Traktowany z nieufnością
Brakowało Niemcom „zwykłego” napastnika, który w trochę „brudny”, prosty sposób wepchnąłby piłkę do siatki. Przepchnął się z obrońcą, wygrał główkę, zdziałał coś w tłoku. Od pięknej gry i kreacji „Die Mannschaft” miał nadmiar talentów, ale tych od ciężkiej pracy i wykończenia brakowało. Coś drgnęło wreszcie przed samymi mistrzostwami świata. W barwach Werderu Brema kapitalną formę prezentował 29-letni wówczas Niclas Fuellkrug, mający wtedy w karierze więcej występów w drugiej niż pierwszej lidze. W debiucie uratował Niemców od kompromitacji w meczu towarzyskim z Omanem (strzelił jedynego gola), a w kolejnych 6 spotkaniach nie trafił tylko raz. Na mundialu zdobył 2 bramki, choć ani razu nie grał od początku i ciągle traktowano go z pewną nieufnością. W końcu to tylko zwykły napastnik, a nie nowoczesny supersnajper, jakiego niektórzy (np. słynny Philipp Lahm) by sobie za Odrą życzyli.
Selekcjoner w końcu odetchnął
Z 22 meczów w kadrze Fuellkrug tylko 7 zaczął od początku, ale i tak strzelił 14 goli. Aktualnie nie jest już jedyną „dziewiątką” w arsenale trenera Juliana Nagelsmanna. Po znakomitym sezonie w Stuttgarcie regularnie powoływany jest Deniz Undav, który z Holandią (2:2) zdobył we wtorek swoją debiutancką bramkę (i asystę) w 4. występie dla Niemiec. To trochę inny napastnik niż Fuellkrug, niższy, ale lepszy technicznie, lecz i tak doskonale czujący się w polu karnym przeciwnika. A to jest w tym wszystkim najważniejsze. Również 4 mecze w kadrze ma Maxi Beier, 21-letni nowy nabytek Borussii Dortmund, wyższy od Undava, ale preferujący nieco więcej przestrzeni. Oczywiście na „dziewiątce” często gra w „Die Mannschaft” Kai Havertz, ale to nie napastnik, lecz pomocnik. Dla Nagelsmanna najważniejsze jednak jest to, że w końcu ma wybór. W końcu może wystawić do gry napastnika finalizującego akcję i pracującego w polu karnym. Niemcy czekali na to wiele lat.
Piotr Tubacki
50 LAT
minęło, odkąd Niemcy stracili bramkę szybszą niż we wtorek z Holendrami. Teraz 1:39 potrzebował Tijjani Reijnders, natomiast na mistrzostwach świata w 1974 roku... inny Holender, Johan Neeskens, do bramki strzeżonej przez Seppa Maiera trafił po 1:26 gry. Był to pamiętny finał, który Niemcy ostatecznie wygrali 2:1.