Gdy pokazałeś, co potrafisz, nieważne, że cię boli
Rozmowa z Krzysztofem Klimkiewiczem, nowym mistrzem Polski w dżudo
Kiedy masz swój ulubiony uchwyt, to droga do zwycięstwa jest krótsza – mówi Krzysztof Klimkiewicz (z lewej). Fot. archiwum rodzinne
Kilkanaście dni temu zdobył pan mistrzostwo Polski. Czy to cokolwiek zmienia w pańskim życiu?
– Nic. Trenuję dżudo, od kiedy pamiętam. Jego uprawianie nauczyło mnie samodyscypliny. Wiem, że wstanę i będę ćwiczył – nawet kiedy inni nie są w stanie tego zrobić… Dżudo pokazuje mi więc, ile mogę, pokazuje, że nie jestem słaby. Daje mi więc pewność siebie. Nie ma znaczenia, czy to mistrzostwo Polski bym wygrał, czy je przegrał, nadal bym to robił. Ale to na pewno duże osiągnięcie dla mnie. Byłem już mistrzem Polski juniorów, niedawno zostałem mistrzem Polski młodzieży, a teraz pierwszy raz seniorów.
Jaka jest różnica między mistrzem wśród juniorów a mistrzem wśród młodzieży?
– To kategorie wiekowe. Junior jest do 21. roku życia, młodzieżowiec do 23. Oczywiście cieszę się z sukcesów, ale nie mam potrzeby się pompować na zewnątrz. Cieszę się, bo spełniam się i jest to dla mnie ważne.
Dżudo wymaga wyrzeczeń?
– Trzeba być konsekwentnym. Na obozach kadry wstaję około 6.30, rozruch, luźny bieg, śniadanie. Potem trening – albo siłowy, albo kondycyjny. Po obiedzie już treningi na macie – same walki, które dają najwięcej. Kiedy do startu jest niedaleko, treningi są lżejsze, wcześniej jednak dużo ostrzejsze, bardziej fizyczne, gdy szlifuje się wytrzymałość i doprowadza do wysokiego tętna. I wspomniane walki – dżudoka na poziomie zaawansowanym już tylko podczas nich jest w stanie się nadal rozwijać. Sam trenuję od 16 lat, więc techniki mam mniej więcej opanowane. Jednak technika robiona w miejscu, a podczas walki to zupełnie co innego. Każdy przeciwnik jest inny, to nie jest jak na zajęciach z techniki, gdzie partner da ci się rzucić bez protestu. Trzeba czuć, znaleźć najlepszy moment na wykonanie rzutu. Dlatego podczas walk najlepiej szlifuje się też timing.
A czy w dżudo – jak w piłce nożnej – istnieje bank informacji? Przed walkami nabywacie wiedzy na temat przeciwników, dostajecie informacje, jakie są ich mocniejsze czy słabsze strony?
– Mamy takie informacje. Na oficjalnej stronie IJF (International Judo Federation – przyp. aut.) są filmy z walk podczas turniejów międzynarodowych. Z nich można wywnioskować, co nasz przeciwnik lubi, co preferuje, a czego nie.
Taktyka pod konkretnego rywala jest szczegółowo przygotowywana czy wszystko wychodzi w „praniu”?
– Czasem jest taka taktyka, bo trafiają się przeciwnicy, którzy są bardzo niebezpieczni na początku walki, ale potem bardzo szybko tracą energię. Wtedy trener mówi: „Przeczekaj, przytrzymaj go na uchwycie, niech się wystrzela ze wszystkiego. A jak się wystrzeli, to wtedy go zajedziesz”. W dżudo jest jednak bardzo wiele różnych stylów, rzeczywiście każdy przeciwnik jest jedyny w swoim rodzaju. Niektórzy od początku bardzo agresywni, inni z kolei bardzo spokojni.
A pan? Wygląda mi pan na spokojnego…
– A jestem właśnie zawodnikiem… niespokojnym (uśmiech). Jestem agresywny i preferuję bardzo dużo ataków. Polegam na mojej szybkości, to mój atut. Atak za atakiem, atak za atakiem... W przeszłości zdarzało się, że mnie to gubiło, gdy za szybko chciałem zaatakować. Zdarzało się więc przegrać, gdy ktoś mnie skontrował albo dusił. Nie zmieniłem jednak stylu – jestem zawodnikiem, który dużo atakuje i wymęcza przeciwnika.
Na podium mistrzostw Polski z nowym trenerem. Obecnym szkoleniowcem Krzysztofa Klimkiewicza jest Hiszpan Alexis Rosa Moya. Fot. archiwum Krzysztofa Klimkiewicza
Mówi pan, że w zasadzie trenuje, od kiedy pamięta. Ale musi pan wiedzieć, jakie były początki…
– Wersje są dwie (uśmiech). Moja wersja jest taka, że zanim rozpocząłem treningi dżudo, chciałem grać w piłkę nożną. Jednak w mojej rodzinnej miejscowości nie było klubu piłkarskiego, więc rodzice zapisali mnie na… taniec towarzyski, wspólnie ze starszą siostrą. Miałem wtedy pięć lat. Zaparłem się jednak: stwierdziłem, że nie będę tańczyć, nie chcę tego robić i już. Niedaleko były treningi dżudo i stwierdziłem, że tam chcę pójść. Poszedłem i zostałem. Druga wersja jest rodziców. Na jakimś grillu ciągle miałem biegać, kopać krzaki. Kolega taty miał wtedy stwierdzić, że warto mnie zapisać na dżudo, bo wtedy się wyżyję…
Dżudo to bardzo trudny do uprawiania sport, trzeba liczyć się z mnóstwem wyrzeczeń. Kryzysy się zdarzały?
– Owszem. Zdarzyło mi się nawet, że na moment rzeczywiście z dżudo zrezygnowałem, odszedłem jako nastolatek. Zacząłem wtedy trenować piłkę. Jednak nie wytrzymałem długo bez dżudo. Po roku wróciłem ze świadomością, że to właśnie chcę robić. Kryzysy są jednak wpisane w drogę zawodnika. Zdarza się, że są częste – zwłaszcza u kogoś, komu zależy i rzeczywiście się stara. Wie, że daje z siebie wszystko, że jest na każdym treningu, a później coś nie wychodzi, bo czasem tak właśnie jest… W tym sporcie wystarczy sekunda nieuwagi i przegrywa się nie tylko zawody. Wiele tygodni pracy, także zbijania wagi, idzie na marne… Dżudo wymaga wyrzeczeń. Jest takim sportem, że walka może trwać pół godziny, a może trwać dziesięć sekund. Wystarczy, że ktoś trafi w moment i jest po wszystkim. Wtedy zdarzają się te kryzysy i pojawiają się pytania: „Czy to jest tego warte, po co ja się tak zamęczam”... Ja już wiem, że to jest tego warte, ale do tego stanu trzeba dojść własną drogą, często trudną. Załamywanie się nic nie daje.
A jak się pan czuł po zdobyciu mistrzostwa Polski?
– Gdy człowiek wraca z zawodów busem albo leży zmęczony w hotelu, to… uśmiecha się sam do siebie! Z jednej strony wszystko cię boli, twarz poobdzierana, ale z drugiej, gdy patrzysz na medal, to wiesz, że zrobiłeś dobrą robotę, że pokazałeś, co potrafisz. To wspaniałe uczucie.
Polski świat dżudo jest duży? Może nagle pojawić się ktoś, kogo nie znaliście wcześniej, i zadziwi talentem i możliwościami?
– Nie, raczej nie. W Polsce świat dżudo nie jest – delikatnie mówiąc – duży, dlatego się znamy. Inaczej niż w kilku innych krajach, choćby we Francji, gdzie to sport bardzo popularny i zawodników jest mnóstwo. Dlatego zawodników ze swojej kategorii w Polsce znam. Czasem się pojawiają młodsi, utalentowani, to normalne. Ale żeby nagle wyskoczył ktoś z mojego rocznika, nieznany wcześniej – to się nie zdarza. Ba; wielu z moich rywali znam od dziecka, rośliśmy razem. Ciekawe jednak, że niektórzy zawodnicy, z którymi biłem się kiedyś, są dziś o wiele ode mnie więksi, albo też … mniejsi – po prostu nie rośli w tym tempie co ja. Walczę w kategorii do 66 kg, niżej jest tylko jedna, do 60 kg, i kilku kolegów – a jeden, bardzo zdolny, z którym często się biłem dawniej – już w niej pozostało. A inni, z którymi biłem się za dzieciaka, są teraz z kolei w kategorii do… 100 kg (uśmiech).
Co jeszcze w tym roku?
– Sezon się kończy. Został mi ostatni start: Puchar Świata w Wenecji. Potem chwila przerwy i wylot na treningi do Japonii.
Dla dżudoki taka możliwość to pewnie wielka sprawa.
– To prawda. Byłem tam pięć razy i ciągle jestem pod wrażeniem. Tam jest kompletnie inny system treningowy niż w Polsce. Oni za dziecka przede wszystkim uczą się cały czas techniki, a mniej więcej od 15. roku życia już cały czas ze sobą walczą. W Polsce nie dałoby się zrobić takiego systemu, bo obecnie zbyt mało osób trenuje u nas dżudo.
Dżudo daje pewność w życiu codziennym?
– Nie myślę o tym w ten sposób. Nigdy nie myślałem, żeby wykorzystać własne umiejętności na ulicy. Wiem, że potrafię i tyle. Zdarzało się, że byłem gdzieś z kolegami, którzy nie uprawiają dżudo, a oni śmiali się: „Trzeba wykorzystać, że tu jesteś”. To oczywiście żarty. Poza tatami nie chcę się bić, mógłbym zrobić komuś krzywdę i narobić sobie problemów. Nawet przypadkiem mógłbym komuś zrobić krzywdę – upadając, mógłby źle podeprzeć się ręką i ją złamać. Albo ktoś wyjmie nóż… Po co ryzykować karierę, by komuś coś zupełnie niepotrzebnie udowadniać?
Dżudo to ciężka praca, wynagradzają je udane chwile. Pamięta się je i przeżywa długo. Fot. archiwum Krzysztofa Klimkiewicza
Czy w pańskiej kategorii jest jakiś szczególnie utalentowany zawodnik na świecie, który pochodzi z kraju, gdzie dżudo nie jest powszechne i robi na panu wrażenie?
– Jest taki jeden, w tej chwili nr 1 rankingu światowego. To obecny brązowy medalista mistrzostw świata, Mołdawianin Denis Vieru. Bardzo lubię go oglądać. Lubię jego styl, ważny u niego jest spokój i taktyka. Poza nim świetny jest też Japończyk Hifumi Abe, który dwa razy zdobył mistrzostwo olimpijskie, w Tokio i Paryżu. Przez pięć lat nie przegrał walki, dopiero na ostatnich mistrzostwach świata zdobył brąz. Jego siostra, Uta Abe, też jest mistrzynią olimpijską z Tokio. Francuzi? Dobry jest Walide Khuar, piąty na igrzyskach. Klasę prezentują też Willian Lima z Brazylii i Waza Margwelaszwili z Gruzji. Oni wszyscy są świetni, to top w tej kategorii. W mojej wadze jest wielu dobrych zawodników. Nie jest tak, że jedynie trzech robi wyniki. Muszę wspomnieć o jeszcze jednym niezwykłym zawodniku. To Japończyk Joshiro Maruyama. Też niepokonany; razem z Abe szli tak niepokonani przez wiele lat. Mogli przegrać, tylko walcząc ze sobą, bilans był 3:3. A przecież w dżudo tylko jeden zawodnik może reprezentować dany kraj w konkretnej kategorii.
Lubili się?
– Widziałem podczas transmisji, że się szanowali, ale jednocześnie… spod byka patrzyli na siebie (uśmiech). Japoński związek nie wiedział, którego z nich ma wysłać na ostatnie igrzyska. Dlatego zorganizował niezwykłą walkę w miejscu, gdzie powstało dżudo – Kodokan (najstarsza i największa szkoła dżudo na świecie, mieszcząca się w Tokio – przyp. aut). Nie było widowni; jedynie ich dwóch, kamera, sędziowie i trenerzy. Cisza na sali i w efekcie niesamowita walka. Ta cisza zrobiła niezwykłą atmosferę. Walka dżudo regulaminowo trwa cztery minuty. Oni bili się cztery minuty plus dwadzieścia pięć minut dogrywki, tak zacięty to był pojedynek. W końcu wygrał Abe. Ten drugi płakał, nie był w stanie mówić i… skończył karierę. Pojechał jeszcze tylko na mistrzostwa świata, żeby je wygrać, i odszedł.
Walka trwa cztery minuty. Komuś mogłoby wydawać się, że to krótko, ale to złudzenie.
– Cztery minuty potrafią zabić. Przypomnę, że walka w razie potrzeby jest zatrzymywana. Wszystko odbywa się na pełnym spięciu, trzeba robić wszystko na maksa. Nie można, jak w boksie, pochodzić sobie, łapać dystans, tutaj cały czas jesteś w akcji. To wyczerpujące. Czasem toczę ciężką walkę. Oddech przyśpiesza, patrzę na zegar: ile minęło? Wydaje mi się, że walka trwa długo, a tu ledwie półtorej minuty, oj (uśmiech). Oglądałem ostatnio w ramach analizy własną walkę półfinałową w mistrzostwach Polski. W pewnym momencie było trzymanie. Zastanawiałem się, jak długo trzymam rywala, wydawało mi się, że rzeczywiście długo. A potem okazało się, że to… dziesięć sekund (uśmiech). Kiedyś po minucie dogrywki zdarzyło mi się wymiotować po walce z wysiłku. Tak więc w dżudo pozory mylą. Zapewniam: cztery minuty walki to bardzo dużo.
Czasem o rezultacie walki decyduje szczegół. Na czym polega błąd w dżudo?
– Jest wiele rodzajów błędów. Choćby niedokręcenie ciała przy rzucie. Sam rzut jest końcem walki. Ale najważniejsza jest walka o uchwyt. Kiedy masz swój ulubiony uchwyt, to droga do zwycięstwa jest krótsza. Dlatego błędem jest też oddanie uchwytu. Długo by można o tym mówić...
Marzenia?
– Zostać mistrzem olimpijskim. To był zawsze mój główny cel i nadal jest. Celem jest start w najbliższych igrzyskach. Żeby to osiągnąć, muszę być w top 30 rankingu światowego. Nie trzeba być wcale krajowym mistrzem. Żeby być wysoko w rankingu, trzeba brać udział w turniejach IJF World Tour – Grand Prix i Grand Slam. Z tych turniejów punkty trafiają do rankingu światowego. Mistrzostwa Europy nie liczą się do niego, bo organizuje je inna federacja – European Judo Union. Muszę się przebić przez te turnieje, na razie mam jeden medal z Pucharu Europy, ale nie mam z Pucharu Świata. Tam muszę się pokazać, wygrywać walki, żeby wiedzieć, że mogę robić wyniki na Grand Prix, Grand Slam, a nie jechać po to, żeby przegrać. Wiele osób tam jeździ często, nie mogą się przebić i to na pewno niszczy pewność – gdy się jeździ i cały czas przegrywa.
rozmawiał: Paweł Czado
KRZYSZTOF KLIMKIEWICZ
◾ Kategoria: 66 kg
◾ Kluby: UMKS Żak Kielce, AZS AKF Kraków
◾ Sukcesy: mistrzostwo Polski seniorów (2025), mistrzostwo Polski młodzieży (2025), trzecie miejsce w Pucharze Europy (2024), trzecie miejsce w Pucharze Europy juniorów (2022, 2023), brązowe medale MP seniorów (2021, 2023), mistrzostwo Polski juniorów (2023), wicemistrzostwo Polski juniorów (2022), piąte miejsce w mistrzostwach Europy U-23 (2024)
Na podium mistrzostw Polski młodzieży do lat 23 (drugi z lewej) jako zwycięzca, razem z pozostałymi medalistami. Drugie miejsce zajął Igor Petryka, a dwa trzecie Adam Chryścina i Eryk Zdanowski. Fot. archiwum Krzysztofa Klimkiewicza
