Sport

Gaszenie pożaru

CZADOBLOG - Paweł Czado

Przez ostatnie trzy dekady tyle już widziałem w piłce nożnej, że generalnie jestem przy prowadzeniu drużyn piłkarskich zwolennikiem spokoju. Futbol obecnej doby tak naprawdę polega na ciągłych zmianach, również personalnych. Każda drużyna jest taka sama jedynie przez pół roku, a czasy, gdy była taka sama przez kilka lat, bezpowrotnie minęły. Niemniej spokój polega na ciągłości i wierności koncepcji, którą się wybrało i na konsekwencji.

Piłka nożna jest jednak na tyle szalona, że nawet konsekwencja może doprowadzić do zguby. Moment, gdy trzeba przyznać, że postawiło się na złego konia, jest w futbolu istotny. Bo czasem zdarza się, że można przesiąść się na innego wierzchowca i dobiec do mety na satysfakcjonującym miejscu. Satysfakcjonującym, czyli pozwalającym na start w tej samej gonitwie w następnym sezonie.

W sytuacji Piasta nikt już o Wielkiej Pardubickiej nie myśli, chodzi właśnie o ratowanie sezonu. Pomysł z Maksem Molderem wydawał się oryginalny i gdyby się udał, zaczęlibyśmy używać epitetu „wizjonerski”. Do tej pory bardzo rzadko bowiem zdarzało się, żeby zatrudniać w ekstraklasie zagranicznego szkoleniowca, który nawet u siebie w ojczyźnie nie prowadził drużyny w najwyższej klasie rozgrywkowej... Piast w pierwszej trójce pod okiem Szweda – to okazało się, niestety, marzeniem ściętej głowy, a przecież mamy Gliwice w roku 2025, a nie Paryż w 1792. Efekty pracy Moldera są przygnębiające: 10 meczów w ekstraklasie: jedno (sic!) zwycięstwo, cztery remisy i pięć porażek... Ta ostatnia, z Lechią u siebie, była szczególnie bolesna, bo oznaczała spadek na ostatnie miejsce w tabeli. A wcześniej? Na starcie porażka u siebie w prestiżowym starciu z Górnikiem, pierwszy gol dopiero w siódmej kolejce w Lubinie – przez ostatnie miesiące nie było dobrego, pokrzepiającego momentu, może poza drugą połową meczu z Niecieczą, kiedy Piast objawił się jako drużyna z innej planety i potrafił jedyny raz w tym sezonie wygrać, choć przegrywał. Problem jednak w tym, że to nie był brak szczęścia zespołu, który pięknie grał. Tę drużynę bowiem ciężko się oglądało, choć są tam przecież dobrzy piłkarze. Jakby ktoś piasek wsypał do silnika...

Kwestia sumy, jaką trzeba będzie teraz zapłacić Molderowi za zerwanie trzyletniego kontraktu, to odrębna sprawa. Najważniejsze jest jednak, żeby Piast zmienił boiskowe oblicze jeszcze przed ułożeniem się do zimowego snu. Do tego czasu może przecież jeszcze zdobyć całkiem sporo punktów.

W tym roku klub obchodził 80-lecie, więc obsuwa z ekstraklasy byłaby jego antyuczczeniem. Sztuką jest przyznać się do błędu, a działacze Piasta właśnie do tego błędu się przyznali. Lepiej późno niż później, albo jeszcze później, bo różne wróbelki z różnych stron Gliwic świergotają, że za chwilę byłoby już za późno.

Miałem ostatnio okazję, jeszcze przed zmianą trenera, rozmawiać ze Zbigniewem Kałużą, udziałowcem Piasta, oraz z mecenasem Grzegorzem Jaworskim, wieloletnim przewodniczącym rady nadzorczej gliwickiego klubu. Doskonale pamiętają, gdy Piast zaledwie sześć lat temu zdobywał jedyne dla Górnego Śląska mistrzostwo Polski w XXI wieku, więc miny mieli smętne. Mówią wprost, że z klubem jest źle. Czy Piastowi uda się złapać linę nad przepaścią? Zmiana trenera w takiej sytuacji zawsze wlewa nutkę optymizmu. Czy na długo? I z tym pytaniem pozostawiam Was, naszych Czytelników...