Sport

Gadające głowy

Michał Listkiewicz

Wznawiam treningi! Od razu uspokoję pracujących obecnie w ekstraklasie trenerów i piłkarzy, że nie ma mowy o moim powrocie na ligowe murawy, są granice absurdu. Ale gdy dowiedziałem się o styczniowym Spodek Super Cup, natychmiast odkurzyłem stary gwizdek i chorągiewkę, wyprasowałem 40-letnią koszulkę (wciąż się w nią mieszczę ku zadowoleniu małżonki) i namówiłem Szymona Marciniaka oraz mojego pierworodnego syna Tomasza by dołączyli mnie do ekipy. Starzy przyjaciele Rudek Bugdoł z Chorzowa i Janek Bzowy z Częstochowy na pewno wesprą mnie z trybun. Zawsze mogę liczyć też na Jana Urbana, moim zdaniem jedną z najwartościowszych postaci w polskim futbolu. Wszystkich wymienionych spotkałem na walnym zgromadzeniu PZPN przed tygodniem, mimo upływu lat są w wyśmienitej formie. Rudek bardzo długo świetnie zarządzał Śląskim ZPN, a doświadczenie zebrane u boku „Magnata" Mariana Dziurowicza spożytkował pilnując finansów PZPN za prezesury Grzegorza Laty. To zresztą dobra świecka tradycja, że finanse piłkarskiej centrali prowadzi Ślązak: Dziurowicz u Kazimierza Górskiego, Bugdoł u Grzegorza Laty, teraz Henryk Kula u Cezarego Kuleszy. Skarbiec PZPN zawsze był pełen, a teraz pęka w szwach. Związek nie jest na państwowym wikcie jak większość innych dyscyplin. To oraz parasol FIFA i UEFA daje niezależność, bez której nie byłoby w Polsce Euro 2012 ani finałów europejskich pucharów. Obaj moi przyjaciele doczekali się zabawnych dookreślaczy: „Bugdoł - Bóg wzioł" oraz „a po meczu dla odnowy najlepszy jest Janek Bzowy".

Piłkarze twierdzą, że nie rozumieją większości decyzji sędziowskich. Gdyby w wolnych chwilach - a mają ich sporo - czytali przepisy gry, to rozumieliby więcej. Kiedyś przeżyłem szok, gdy legendarny Marco van Basten zapytał mnie na szkoleniu w trakcie mundialu, czy wolno dobijać piłkę pod jej odbiciu od słupka przy rzucie karnym. Myślałem, że on tak dla jaj, a chłop pytał całkiem poważnie. Przepisy przepisami, ale w naciąganiu asy murawy radzą sobie całkiem dobrze. Nic bardziej mnie nie wkurza niż domaganie się wrzutu z autu przez zawodnika, który wybił właśnie piłkę w trybuny nie mając nikogo wokół siebie albo chwytającego się za twarz po lekkim pchnięciu w plecy w celu wymuszenia czerwonej kartki dla rywala. To jest oszukiwanie nie tylko sędziego, lecz także kibiców na trybunach i przed telewizorami. Za takie symulki dawałbym żółtą kartkę chętniej niż za upadek w walce o piłkę. Piłkarze pierwszej ligi za najlepszego arbitra sezonu wybrali sympatycznego skądinąd pana Jacka, który słabo odróżnia symulowanie od walki. Ekspertów ci u nas dostatek. Co stacja telewizyjna, to gadające głowy. Dotyczy to zresztą nie tylko sportu, wszak po katastrofie smoleńskiej wypromowały się całe tabuny pseudoekspertów. Zdaniem wielu z nich dobry pilot wyląduje nawet na drzwiach od stodoły, szczególnie jeśli jest Polakiem. Im lepiej ktoś grał w piłkę, tym większe budzi zaufanie w roli eksperta, ale nie jest to regułą. Ważny jest też styl, zasób słów, emisja głosu, dar przekonywania. Taki Kazimierz Węgrzyn na przykład swoim charakterystycznym dyszkantem przekona nas bez trudu, że strzał kilka metrów nad poprzeczką był „cudowny". W mojej sędziowskiej branży świetny był Pan Sławek z Radomia. Sarkazm, ironia i wrodzona inteligencja Sławomira Stempniewskiego czyniły go telewizyjną osobowością. Jego następca Adam Lyczmański jest poprawny, ale to sytuacja jak w teatrze gdy grają spektakl dwuobsadowy. Ludzie walą na spektakl gdy gra Linda lub Gajos, ale gdy tę samą rolę gra ktoś mniej znany i utalentowany, czują się zawiedzeni. To smutne, że coraz mniej uwagi przywiązujemy do treści, więcej do formy. Sędziowski ekspert Canal+ ma swoje wykazy pomyłek młodszych kolegów, także na VAR-ze. Świetnie to skomentował szefujący polskim sędziom Tomasz Mikulski: „każdy może mieć swoje tabelki i ja to szanuję". Lubelski kardiolog nie ma parcia na szkło, pracuje solidnie i bez rozgłosu. Moim zdaniem świetnie sobie radzi w kierowaniu organizacją sędziowską a jego atutem - w odróżnieniu od telewizyjnych ekspertów - jest stały kontakt z trendami międzynarodowymi. Jako ceniony obserwator FIFA i UEFA musi się stale szkolić, by utrzymać pozycję. Moi wychowankowie Lyczmański i Rostkowski w roli medialnych ekspertów tego nie muszą. I to czyni różnicę.

Środek obrony to dziś najsłabsze ogniwo polskiej reprezentacji piłkarskiej. Inaczej drzewiej bywało, nie tylko w czasach Orłów Górskiego. Taki Mirek Bulzacki, który przegrał walkę o miejsce w składzie z Jerzym Gorgoniem i Władysławem Żmudą, byłby dziś filarem reprezentacji. Spotkałem go właśnie na uroczystości rozpoczęcia budowy muzeum Kazimierza Deyny w Starogardzie Gdańskim. Wręczył mi swoją książkę, fajnie się czyta. Dziś Mirosław tylko się uśmiecha, gdy słyszy cytat z Kazimierza Górskiego :

„wolę pijanego Gorgonia niż trzeźwego Bulzackiego". To chyba bujda, stoper Górnika mógł wypić dwa piwka i tyle. Łatwiej się tworzy złe mity niż dobre. A piękny Starogard jest kolejnym po Stargardzie (od 9 lat już nie Szczecińskim), Zielonej Górze, Włocławku i Sopocie miastem, w którym koszykówka wygrywa z futbolem. Jak żużel w Lesznie, Pile i Gorzowie (jeszcze Wielkopolskim, choć z tym regionem nigdy nie miał nic wspólnego). Koszykarskie derby Kociewia Starogard - Pelplin to wydarzenie, na które region czeka miesiącami. Jednak Kazimierz Deyna to jedyny starogardzianin ponad podziałami. Marek Koźmiński darzy mnie ponoć szacunkiem (z wzajemnością), ale ma pretensje, że „wsadziłem go na konia" w ostatnich wyborach na prezesa PZPN. To nie tak było, drogi Marku. Na czworonoga z kopytami wsadził Cię ustępujący prezes, czyli „Zibi". Ja nawet nie byłem delegatem, nie miałem głosu. Natomiast armia stronników Bońka była całkiem spora, zatem nie ten adres. Roman Kołtoń, który obecnej piłkarskiej władzy nie popiera, przewidział atak na Kuleszę ze strony Dolnego Śląska. Wybory za niespełna rok, a harcownicy już w akcji. Nic takiego się nie wydarzyło, wrocławska delegacja wręczyła prezesowi PZPN okazałą statuetkę w podzięce za pomoc powodzianom.

To oczywiście nie oznacza, że w wyborach będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Prezesowski fotel co prawda gorący, ale kusi wielu.