Sport

Futbol: bilet do lepszego świata

10-letniemu Juliusowi z gwinejskiego Konakry świecą się oczy. – Proszę pana: marzę o tym, żeby grać w Europie. Czy jest pan może menedżerem?

Chłopcy z Wybrzeża Kości Słoniowej marzą o grze w wielkich europejskich klubach. Może być Milan albo inne City... Ten maluch na dole wepchał się pod obiektyw w ostatniej chwili, chciał być koniecznie uwieczniony. Udało się! Fot. Tomasz Klimkiewicz

Paweł Czado z Afryki

W Abidżanie, stolicy Wybrzeża Kości Słoniowej, jest miejsce, gdzie małe boiska z kamieniami jako bramkami, na których gra się dwóch na dwóch, albo trzech na trzech – ciągną się niespełna kilometr, a każde jest zajęte! Więksi i mniejsi Afrykańczycy, a także całkiem mali, zapamiętale kopią tam piłkę. Czasem prawdziwą, czasem szmaciankę, czasem... starego buta. Byle dało się kopać! Tak zapamiętałej miłości do futbolu nie widziałem nawet w Brazylii. Bo w Afryce piłka to nie tylko piłka. To bilet do lepszego świata: do sławy, a przede wszystkim pieniędzy, czyli do życia, w którym nie trzeba się martwić o codzienność.

Gwinea. Wojsko mi się przygląda

Zwiedzam kraje nad Zatoką Gwinejską. Żyje się tu bardzo ciężko. Europejczykowi trudno znieść ponad 30-stopniowy upał przy 80-procentowej wilgotności.  Autochtoni są do tego oczywiście świetnie przystosowani.

Każdy z tych krajów jest inny, ale łączy je jedno: żarliwa miłość do kopanej. Przez dwa tygodnie nie widziałem, żeby jakikolwiek Afrykańczyk uprawiał jakąkolwiek inną dyscyplinę. Gwinea nigdy nie zagrała na mundialu, jej największy sukces to wicemistrzostwo Afryki w czasach, których już prawie nikt nie pamięta. Ikoniczną postacią jest Pascal Feindouno, który w latach 1999–2012 rozegrał 85 meczów w reprezentacji Gwinei i jest pod tym względem rekordzistą. Jednak na dzieciach przede wszystkim wrażenie robi fakt, że poradził sobie w Europie. Trafił do Bordeaux, gdzie już w pierwszym sezonie strzelił bramkę dającą jego drużynie mistrzostwo Francji.  Gra w Ligue 1 to główne marzenie bajtli z tego kraju. 10-letniemu Juliusowi z gwinejskiego Konakry świecą się oczy. – Proszę pana: marzę o tym, żeby grać w Europie. Czy jest pan może menedżerem? – pyta mnie śmiało z nadzieją w oczach. Z bólem serca muszę go rozczarować.

W stołecznym Konakry zauważyłem futbolowy wątek… polski! Jeden z dzieciaków grał w piłkę w koszulce… Górnika Zabrze, z napisem „Kante” na plecach! Cóż, Jose Kante Martinez, reprezentant Gwinei, grał w Górniku w 2016 roku. Bardzo mi się podobał jako piłkarz, ale… nie zdołał strzelić jako napastnik ani jednego ligowego gola dla Górnika, a to – przyznacie – deficyt… Chciałem chłopaka zagadać o tę koszulkę, ale właśnie w tym momencie… przeszkodził mi żołnierz z karabinem, który do mnie podszedł.  - Pokaż telefon! Tu jest posterunek wojskowy, nie wolno robić zdjęć!

Zdrętwiałem. Przejrzał fotki. – Mogę wykasować! - sapnąłem przymilnie. – Dobra, idź – machnął ręką po uważnym przejrzeniu.  

Sierra Leone. Krótki czy długi rękawek?

W sąsiednim państwie sytuacja jest inna, futbol długo tutaj miał pod górkę. Tutejsza reprezentacja nigdy nic nie zdobyła, ledwie trzy razy grała w finałach Pucharu Afryki. Trudno się jednak dziwić…

Odwiedzam Sierra Leone Peace Museum – miejsce poświęcone wojnie domowej z lat 1991–2002. Kraj został wtedy zrujnowany, zbrodnie przeciw ludzkości były codziennością. Zachowane tu odręcznie spisywane świadectwa są wstrząsające. Choćby to z 1991 roku: kobiecie w ósmym miesiącu ciąży rozpłatano brzuch, bo poszedł zakład czy nosi chłopca, czy może raczej dziewczynkę... Przeżyła i dała świadectwo. Inną, zaspokoiwszy chuć już wcześniej, napastnik gwałcił kijem.

Takich zdarzeń było tu tysiące. Porywano dzieci i uczono je mordować. Oznaczano tych chłopców na torsach nożami jak psy. Żeby wiedzieć – gdyby uciekły – po powtórnym złapaniu, do kogo „należały”.

Podczas gdy u nas przez wiele lat popularna była gra w gumę, w króla albo w dziada, tutaj w tym samym czasie grało się przede wszystkim „w długi lub krótki rękawek. Łapanych, często przypadkowo ludzi, pytano: chcesz długi rękaw (w nadgarstku) czy krótki (nad łokciem)? I właśnie tam obcinano. Widziałem w tym kraju ludzi bez ręki… Walki toczyły się między rebeliantami skupionymi wokół Zjednoczonego Frontu Rewolucyjnego (RUF), wspieranego przez sąsiedni liberyjski NPFL, a siłami rządowymi Sierra Leone.

Nikt nie chce żyć jednak przeszłością i trudno się dziwić. Niedługo przed moim wyjazdem do Afryki doszło do rzeczywiście historycznego wydarzenia w dziejach futbolu Sierra Leone! Otóż 21 września chyba pół narodu oglądało mecz La Ligi między Valladolid a Real Sociedad San Sebastian. Wszystko dlatego, że ledwie 18-letni sierraleoński obrońca Abdulai Juma Bah zadebiutował u gospodarzy. Padł bezbramkowy remis. Abdulai błyszczy w debiucie w La Liga, tworząc historię futbolu w Sierra Leone” – ogłosiła z emfazą tamtejsza federacja. Dlaczego wydarzenie jest historyczne? Bo Bah, który został pozyskany z AIK Freetong po znakomitym ponoć sezonie w Sierra Leone Premier League, został pierwszym piłkarzem, który przeszedł bezpośrednio z najwyższej ligi kraju do europejskiej najwyższej ligi. Duma rozsadza Sierra Leone!

Po meczu Bah wyraził wdzięczność za wsparcie, jakie otrzymał z Sierra Leone i swojego nowego klubu w Hiszpanii. „To niesamowite uczucie grać w La Liga. Mam nadzieję, że zainspiruje to wielu młodych piłkarzy w moim kraju do wiary w swoje marzenia” – stwierdził.

Liberia. Piłka daje prezydenturę

Dowodem na to, jak kocha się tu futbol, jest również Liberia – mroczny kraj o równie tragicznej historii jak Sierra Leone, gdzie widziałem morze nędzy. Dopiero na miejscu można zrozumieć jakim cudem George Weah, najsławniejszy piłkarz tego kraju, często uważany wręcz za najlepszego Afrykańczyka w historii, były piłkarz PSG i Milanu, pierwszy zwycięzca plebiscytu „France Football” spoza Europy, mógł zostać prezydentem kraju. Rządził Liberią w latach 2018–2024. Chciał dłużej, ale przegrał wyścig o drugą kadencję i w styczniu zakończył urzędowanie.

W Liberii – jak w sąsiednich krajach – futbol to, powtórzę się, nie tylko gra, lecz przede wszystkim przepustka do marzeń, do dobrobytu, do lepszego życia... Weahowi poświęcono specjalną gablotę w Muzeum Narodowym w Monrovii, ale podejrzewam, że mało kto o niej z Liberyjczyków wie. Podczas naszej wizyty byliśmy tam jedynymi gośćmi...

Po wyjściu z muzeum pograłem trochę z bajtlami na trawniku. Napis na murze placyku, gdzie kopaliśmy, głosił: "Only dog can pepe here". To brzmiało jak hasło reklamowe. Niestety: marzenia, także futbolowe, są tu głównie po to, by nasikał na nie pies.

Wybrzeże Kości Słoniowej. Słonie z podniesioną trąbą


Futbol w WKS to już zupełnie inny poziom. „Słonie”, bo taki przydomek nosi tamtejsza reprezentacja, jest w stanie wygrać z każdym, jest bodaj najsilniejszą obecnie afrykańską reprezentacją. Jej piłkarze gromadnie grają w najlepszych ligach na świecie. W zeszłym roku WKS organizowało XXIV Puchar Narodów Afryki (CAN) i wygrało ten turniej, pokonując w finale Nigerię. Miejscowa ludność dumna jest z tych sukcesów, mnóstwo ludzi chodzi tu na co dzień w koszulkach narodowej reprezentacji, miejscowy handlarz chciał mi taką sprzedać za 20 dolarów.

Stolica Abidżan prezentuje się okazale, wręcz z europejska. Obiekty sportowe też są świetne. Odwiedzam historyczny stadion imienia Felixa Houphouëta-Boigny’ego, który dla WKS jest niczym Stadion Śląski u nas. – Jesteśmy dumni z tego stadionu – przyznaje urzędnik na obiekcie, który kasuje mnie na 10 dolarów za możliwość... spaceru. Obiekt położony w polityczno-biznesowym centrum stolicy – jego sąsiadem jest między innymi Zgromadzenie Narodowe – był legendarną jaskinią „Słoni” jeszcze zaledwie cztery lata temu. Stadion przeszedł kilka modernizacji, po ostatniej, właśnie w związku z zeszłorocznymi mistrzostwami Afryki, jego pojemność spadła z 40 tysięcy do mniej niż 30 tysięcy miejsc. Niemniej prezentuje się rzeczywiście imponująco, jest bardzo nowoczesny, choć stracił jednak miano najważniejszego futbolowego obiektu WKS. Dlaczego? W 2020 roku Chińczycy, którzy mocno tu inwestują, wybudowali w dzielnicy Ebimpe pod Abidżanem 62-tysięczny Stadion Olimpijski imienia Alassane’a Ouattary. Tam odbyły się otwarcie, finał i mecze gospodarzy, a obiekt, który odwiedziłem, musiał się zadowolić meczem o trzecie miejsce.

Wszystkich łączy to samo marzenie

Dzieci we wszystkich państwach nad Zatoką Gwinejską łączy jedno: chęć wyjazdu do ukochanych klubów w Europie. Na co dzień biegają za piłką w koszulkach Realu, Barcelony, obu Manchesterów, Liverpoolu, Juventusu czy Milanu – to te najpopularniejsze. Fani z wypiekami oglądają gromadnie mecze Ligi Mistrzów, w gwinejskim Konakry widziałem w zabitym dechami zakątku wieczorną relację telewizyjną, która zgromadziła, bez przesady, setkę fanów. Marzą o lepszym świecie, nawet jeśli nie mają na niego żadnych szans.


Korespondencja z Konakry (Gwinea),
Freetown (Sierra Leone),
Monrovii (Liberia) i Abidżanu (Wybrzeże Kości Słoniowej)