Sport

Fart czy umiejętności?

Rekordowe wydatki nie dają Liverpoolowi gwarancji sukcesu, a jedynie mecze, które przepycha w końcówkach.

Virgil van Dijk (z opaską) strzelający gola na 3:2 w doliczonym czasie. Fot. Karl Vallantine/Focus Images/MB Media / Press Focus

LIGA MISTRZÓW

Nie ma wątpliwości, że The Reds byli lepsi od Atletico. Oddali dwa razy więcej strzałów o ponad czterokrotnie wyższym poziomie zagrożenia (wg statystyki goli oczekiwanych), a 2:0 mieli już po 6 minutach. Finalnie wygrali 3:2, lecz decydującą bramkę ich kapitan Virgil van Dijk zdobył... w drugiej doliczonej minucie! Wyjątkowe? Nie do końca...

Jak Bayer Leverkusen

Bieżący sezon to dla Liverpoolu seria ratowania się rzutem na taśmę. W 1. kolejce Premier League remisował z Bournemouth 2:2 do 88 minuty, by wygrać 4:2. W następnej kolejce, z Newcastle, uratował ich w dziesiątej (!) doliczonej minucie Rio Ngumoha, który kilka dni później obchodził dopiero 17. urodziny. Mecz z Arsenalem – jeden gol, Dominika Szoboszlaia z wolnego w 83 minucie. Potem było zwycięstwo z beniaminkiem Burnley 1:0 uratowane w piątej doliczonej minucie rzutem karnym Mo Salaha – no i teraz spotkanie z Atletico. To nie napawa optymizmem, bo nie sposób oprzeć się wrażeniu, że Liverpool to kolos na glinianych nogach, aczkolwiek z drugiej strony warto przypomnieć mistrzowski sezon niemieckiego Bayeru Leverkusen z edycji 2023/24. Die Werkself zdobyli krajowy dublet i dotarli do finału Ligi Europy. Runda wiosenna w ich wykonaniu była niemalże seryjnie rozstrzygana w doliczonym czasie! Oczywiście prawie zawsze na korzyść Leverkusen... Przy takiej regularności trudno było mówić o farcie, więc jak to jest z Liverpoolem?

Ekskluzywny debiutant

– To było... niepotrzebne – w taki sposób swojego gola na wagę zwycięstwa skomentował Virgil van Dijk. – Nie chcemy znajdować się w takich sytuacjach, ale oczywiście czasami to się zdarza, szczególnie jeśli gra się z bardzo jakościowymi zespołami. Trzeba próbować zdobyć zwycięską bramkę. Stracenie takiego prowadzenia było jednak frustrujące, ale nasza reakcja była znakomita, chociaż myślę, że mieliśmy okazję, aby „zabić mecz” już wcześniej. Koniec końców nasza praca cały czas jeszcze nie została wykonana, wciąż się uczymy i jestem przekonany, że będziemy coraz lepsi – powiedział reprezentant Holandii, który jednak nie był jedynym bohaterem meczu z Atletico. Równie dużo mówiło się bowiem o debiucie czwartego najdroższego piłkarza w historii – Alexandra Isaka. Szwedzki napastnik zagrał niecałą godzinę, a trener Arne Slot poświęcił mu kilka ciepłych słów. – Wyglądał na całkiem dobrze przygotowanego fizycznie. Potrafi grać w piłkę na wysokim poziomie, to jego pozytyw, poza tym oglądanie go to przyjemność. Aczkolwiek... nie jest to dla mnie zaskoczenie. To dobry początek – ocenił szkoleniowiec mistrzów Anglii.

Szpilka w stronę Simeone

Końcówka meczu wzbudziła też wiele emocji po stronie madryckiej. Nerwowo nie wytrzymał trener jedenastki z Madrytu, Diego Simeone. Charakterny Argentyńczyk niemal wdał się w bójkę z jednym z angielskich kibiców, który go prowokował. Interweniować musieli stewardzi, a Simeone zobaczył czerwoną kartkę... – Obrażają cię przez cały mecz, a ty nic nie możesz zrobić, bo jesteś trenerem. Moja reakcja była nieuzasadniona, ale czy wiecie, jak to jest, kiedy jest się ciągle obrażanym? Rywal zdobywa bramkę, odwracam się i słyszę obelgi. To nie jest takie proste... Sędzia powiedział, że mnie rozumie, a ja mam nadzieję, że Liverpool poprawi ten aspekt i osoba, która się tego dopuściła, zostanie zidentyfikowana i poniesie konsekwencje – mówił „Cholo”. Oberwać się może także członkowi sztabu Atletico, który w trakcie wspomnianej szarpaniny splunął w stronę kibiców The Reds. Co na to wszystko Slot? – Nie widziałem tej sytuacji, ale może Simeone czegoś się po niej nauczy – stwierdził Holender.

Piotr Tubacki