Fantazja i naiwność
LIGOWIEC - Bogdan Nather
Przed tygodniem trener Puszczy Niepołomice Tomasz Tułacz nie dowierzał, że kiedykolwiek po meczu z Legią Warszawa będzie miał uczucie niedosytu. Drużyna z Łazienkowskiej mogła bowiem wracać do stolicy z pustymi rękami, gdyby gospodarze tamtego meczu wykorzystali rzut karny. Teraz jego podopieczni przejechali się po Lechii jak, nie przymierzając, czołg po płycie pilśniowej. Szkoleniowiec zaś po efektownej wiktorii swojej drużyny uśmiechnął się jak tragarz, któremu zaproponowano podnośnik widłowy za darmo.
Czapki z głów przed Cracovią, która ograła mistrza Polski i to na jego terenie. Nie był to sukces przypadkowy, ale o nim piszę „drobiazgowo” w „Wydarzeniu kolejki”. Ważny mecz odbył się w Szczecinie, gdzie jako pierwszy trener Pogoni debiutował Robert Kolendowicz. Zgoda, zna drużynę na wylot, ale pierwszemu meczowi pod nową komendą zawsze towarzyszy nuta niepewności. To nieprawda, że „nowa miotła” zawsze ma łatwiej i jest poniekąd skazana na sukces. Widziałem wielu znanych szkoleniowców, którzy spalili się przy pierwszym podejściu. Jak chociażby niedawno Jacek Zieliński, który wziął w swoje ręce lejce wozu z napisem „Korona Kielce” i musiał przełknąć gorzką pigułkę. Kolendowicz przejął zespół „Dumy Pomorza” w najmniej spodziewanym momencie, ale pokazał, że zna się na swoim fachu. Zobaczymy, jak będzie sobie radził w dalszej fazie wycieczki do lasu, bo jak wiadomo, im głębiej się zapuszczasz, tym więcej napotykasz drzew.
Przed sezonem Lechia Gdańsk prężyła muskuły, to miał być jej triumfalny powrót do elity. Tymczasem na razie biało-zieloni są dostarczycielami punktów, bo tak należy skwitować dwa punkty w pięciu meczach. Na domiar złego zespół trenera Szymona Grabowskiego stracił najwięcej (aż 11 goli, średnia 2,2) spośród całej stawki. Najprawdopodobniej w Trójmieście do tej pory nie znali powiedzenia „Pycha przed upadkiem kroczy”, ale boleśnie przekonali się na własnej skórze, że kiedy wchodzisz między liny ringu, musisz spodziewać się ciosów. Nie mam złudzeń, że najbardziej zagorzali kibice Lechii (jednym z nich jest mój kuzyn Krzysiek) z powodu „dokonań” swoich pupilów mają pianę na ustach, która wypływa niczym lawa z wulkanu.
Trener beniaminka z Gdańska Szymon Grabowski był po porażce z Puszczą wściekły jak wszyscy diabli. „W tej chwili charakteryzujemy się młodzieńczą fantazją i naiwnością. Wiedzieliśmy, z czego Puszcza słynie, co daje jej korzyści, a straciliśmy bramkę po naszym nieodpowiedzialnym zachowaniu. Kolejne bramki to również słabe zachowanie naszych zawodników, którzy wręcz pomagali rywalowi. Straciliśmy trzy bramki po stałych fragmentach, co mówi samo za siebie. Dla nas to była lekcja do odrobienia na przyszłość. O swoją przyszłość się nie boję, bo w przeszłości mieliśmy kilka słabszych momentów”. Na miejscu trenera Grabowskiego nie byłbym taki pewny siebie, bo bardziej renomowani szkoleniowcy niż on lądowali na bruku, czego oczywiście mu nie życzę. Ale czasami warto ugryźć się w język, bo to nic przyjemnego, gdy pracodawca jeździ po tobie jak ciągnik z bronami. Poza tym porażka nigdy nie była i nie będzie lekiem uspokajającym.