Europa dwóch prędkości

W niemieckiej piłce, jak i w tamtejszym społeczeństwie, nie brakuje podziałów. Fot. Paul Chesterton/ Focus Images/MB Media/PressFocus.pl

Europa dwóch prędkości

WIDZIANE Z NIEMIEC

Michał Zichlarz z Berlin

O Europie dwóch prędkości zachodnioeuropejscy politycy szczególnie głośno mówili kilka lat temu. Wszystko w kontekście zmian i narzucania biedniejszym, mniej zamożnym kuzynom ze Wschodu swojej agendy i pomysłów, jakiekolwiek one są.

W piłce taka przepaść jest już od długiego czasu, choćby w tej klubowej. Ekskluzywna Liga Mistrzów zarezerwowana jest praktycznie w całości dla klubów zachodnich. Gdzie te czasy, kiedy klubowym mistrzem Europy zostawała Steaua Bukareszt, w 1986 r., czy pięć lat później Crvena Zvezda Belgrad? Gdzie te czasy, kiedy europejskie trofea wywalczały takie kluby jak Slovan Bratysława, Dynamo Kijów czy Dynamo Tbilisi?

Przepaść się powiększy szczególnie teraz, w dobie rozszerzonej Champions League. Piłka reprezentacyjna? Też można napisać, że na niemieckich boiskach mamy do czynienia z mistrzostwami Europy Zachodniej. Maluczkich, w futbolowym sensie, na salonach nie ma. W Euro tak jest od lat. Pofikała Słowenia, Słowacja, Gruzja i tyle. W tym wieku tylko Czechom (2004) i Rosji (2008) – z naszej części kontynentu – udało się przebić do czołowej czwórki. Lata temu mistrzostwo zdobywały ZSRR, Czechosłowacja, a Jugosławia czy - już w latach 90. - Czechy grały w finale imprezy.

Podczas jednej z rozmów z bardzo prominentną postacią w polskim futbolu, a dotyczyła ona sytuacji mediów, usłyszałem, że na Zachodzie chcą chyba, żeby tutaj u nas wszystko się wypier… i żeby pisać tylko o nich, Realu, Barcelonie, Bayernie, Milanie. Coś w tym jest, także w odniesieniu do reprezentacyjnego futbolu.

Ktoś może powiedzieć, że mamy z tym problem, że tak myślimy i że wyciągamy takie wnioski. Niekoniecznie. Dopiero przy okazji ostatniego ćwierćfinałowego meczu w Berlinie pomiędzy Holandią a Turcją trafiłem na naprawdę fajny przewodnik o mistrzostwach. Jego tytuł to „Euro 2024. A travel guide through German football culture”. To książeczka o niedużym formacie, z dużą ilością świetnych tekstów, takich wokół piłki, wokół boiska, publicystycznych.

Jest tam znakomity tekst Christopha Dieckmanna, wieloletniego redaktora „Die Zeit” i autora książek. Pochodzi ze Wschodu, urodził się i mieszkał w NRD, jest zagorzałym kibicem 1. FC Carl Zeiss Jena -klubu, który w 1981 grał w finale Pucharu Zdobywców Pucharów w Duesseldorfie, ale z wiadomych względów Dieckamnn na ten mecz ze swojego kraju nie mógł pojechać.

Jak Euro 2024 wygląda z jego perspektywy? Zwraca uwagę, że 8 z 10 stadionów jest w zachodniej części Niemiec, a przy tym pisze: „Przy okazji meczu z Ukrainą rozegranego 10 czerwca 2023, który był 1000. meczem reprezentacji, wpływowy „Sueddeutsche Zeitung” przypomniał historię gier. A co z tymi meczami, w których grali tacy piłkarze, jak Dixi Dorner, Jurgen Croy, Joachim Streich, reprezentanci z Drezna, Jeny, Zwickau czy Magdeburga. One się nie odbyły? Mecz z Ukrainą nie był tysięcznym meczem niemieckiej reprezentacji, a spotkaniem numer 1292”.

Dieckmann pisze dalej: „Media w Niemczech to media zachodnioniemieckie. Krajowe debaty to debaty zachodnich Niemców, okazjonalnie słychać w nich głos ze wschodu kraju. Niemieckie rozumienie normalności to zachodnioniemiecka wrażliwość. Postrzeganie naszej historii, to obraz widziany wzrokiem Niemca z zachodniej części kraju”. Nic dodać, nic ująć...