Sport

Euro 2024 - powód do rozwodu?

Tomas Pekhart po kontuzji znowu zaczyna trafiać. Z prawej Dani Pacheco. Fot. Łukasz Laskowski/PressFocus


Euro 2024 - powód do rozwodu?

Rozmowa z Tomasem Pekhartem, napastnikiem Legii Warszawa


Gdy gra pan przeciwko Górnikowi, regularnie strzela pan gole. W tym sezonie zdarzyło się to dwa razy w dwóch meczach. Rok temu w Zabrzu również wpisał się pan na listę strzelców. Jak pan to robi?


- (śmiech) Na pewno to cieszy, ale najważniejsze są zdobyte przez nas trzy punkty. Trener Runjaić tak to poukładał w poniedziałek, że dobrze wyglądaliśmy, mądrze graliśmy i w końcu strzelaliśmy bramki.


Dla pana gol zdobyty w poniedziałek był istotny, bo przecież czekał pan na niego od końca września.


- Tak. W grudniu miałem kontuzję - złamanie nogi, a w następstwie tego dłuższa przerwa. Mecz z Piastem był pierwszym, w którym zagrałem od początku, teraz - z Górnikiem - był drugi. Jestem szczęśliwy, że mogłem pomóc zespołowi. Dla nas najważniejsze w meczu w Zabrzu było to, żeby wygrać. To, jaki był styl, jak graliśmy, schodzi na drugi plan. W naszej sytuacji najważniejsze są teraz trzy punkty. Wiele razy było w tym sezonie tak, że nasza gra wyglądała dobrze, ale nie tworzyliśmy sytuacji i co za tym idzie - nie strzelaliśmy bramek. Z Górnikiem zdobyliśmy trzy, a mogło być jeszcze więcej.


Wraca pan na najważniejsze wydarzenia. Przed Legią w niedzielę mecz z liderem, Jagiellonią, a potem spotkania z Rakowem na wyjeździe i Śląskiem. Będą kolejne bramki w pana wykonaniu?


- Mam nadzieję! Ostatnio mieliśmy kłopoty, żeby kreować sytuacje. Z Górnikiem wyglądało to już dobrze i mam nadzieję, że tak będzie również w kolejnych spotkaniach.


Gdy zespół zobaczył wynik spotkania Jagiellonii z ostatniej kolejki z ŁKS-em (6:0), wzbudziło to w drużynie emocje?


- Musimy się skupiać tylko i wyłącznie na sobie. Teraz najważniejsze jest to, żeby z Jagiellonią na swoim terenie wygrać. Ostatni mecz nie będzie miał znaczenia.


Jest w was wiara w to, że można dogonić tak grającą Jagiellonię?


- Zobaczymy za kilka dni. Można powiedzieć, że każdy nasz następny mecz będzie finałem. Jesteśmy pod dużą presją. Dwa mecze z rzędu już wygraliśmy i teraz trzeba ciężko pracować, żeby podtrzymać tę serię.


Sami na siebie nakładacie taką presję?


- Kiedy grasz w Legii, to tylko to jest ważne. Być na pierwszym miejscu – to nasze wyzwanie. Jeśli ktoś myśli inaczej, to w Legii nie ma co szukać.


„Jaga” strzela na zawołanie, a Legia też jest mocna z przodu. Czy na napastnikach obu drużyn będzie więc spoczywać dodatkowa presja?


- Do każdego spotkania podchodzimy tak samo. Co do najbliższego meczu: mamy białostoczanom za co „oddać”, bo przecież jesienią przegraliśmy u nich 0:2. Mieliśmy wtedy trochę kombinowany skład, bo rywalizowaliśmy w europejskich pucharach. Teraz jesteśmy poza tymi rozgrywkami, więc cała koncentracja skupiona jest na ekstraklasie.


Jak się panu gra z przodu z tak wybieganym zawodnikiem jak Marc Gual?


- Zmieniliśmy teraz system grania, gramy z dwójką przodu i myślę, że nieźle to wygląda.


Kolejne bramki w lidze mogą pomóc panu w wyjeździe z czeską kadrą na Euro?


- Szczerze? W ogóle o tym nie myślę. Już dwa razy byłem na mistrzostwach Europy. Jeśli teraz pojechałbym na kolejne Euro, to myślę, że żona zdecydowałaby się na rozwód ze mną (śmiech). Zobaczymy, jak będzie. W piłce wszystko jest możliwe.


Rozmawiał Michał Zichlarz