Sport

Epicki rajd Słoweńca

Tadej Pogaczar w wielkim stylu zdobył tęczową koszulkę. Tak się tworzy historię!

Mistrzowska szarża Tadeja Pogaczara zrobiła wrażenie na kibicach. Fot. EPA/ENNIO LEANZA/PAP

26-latek udowodnił, że jest najlepszym kolarzem na świecie. O jego niesamowitej szarży na czempionacie w Zurychu będzie się mówiło przez lata. W rywalizacji, gdzie często o zwycięstwie decyduje błysk szprychy, pokonał rywali z ogromną przewagą. Zmiażdżył ich! 

Lider rezygnuje

Dla kibiców, którzy wspierają polskich zawodników, emocje w zasadzie skończyły się... dzień przed wyścigiem. W sobotę Rafał Majka, lider polskiej reprezentacji, oznajmił bowiem, że nie ma odpowiedniej dyspozycji i dlatego rezygnuje ze startu. Być może do takiej decyzji przyczyniła się także deszczowa i zimna aura, która od kilku dni panowała w Zurychu, bo brązowy medalista olimpijski z Rio de Janeiro nie lubi takich warunków. W niedzielę akurat nie padało, ale zapewne nasz kolarz nie sprawdzał prognozy pogody...

Tak więc zamiast ekscytować się jazdą Majki, przyszło nam trzymać kciuki za to, żeby któryś z czterech biało-czerwonych w ogóle dotarł do mety, bo w ostatnich latach (2023 i 2019) zdarzało się, że wszyscy wycofali się w trakcie wyścigu. 

Dzielny debiutant

Na tak trudnej trasie, jak ta w Szwajcarii, ani najbardziej doświadczony z naszej czwórki 34-letni Łukasz Owsian, ani także młody Filip Maciejuk, który również ściga się w grupie najwyższej dywizji, nie gwarantowali walki choćby o pierwszą dziesiątkę. Tym bardziej Marcin Budziński i Marcin Pękala, którzy na co dzień nie rywalizują z najlepszymi. 

Pękala, który w ostatniej chwili zastąpił Majkę, wyszedł jednak ze słusznego założenia, że skoro nie ma szans na wynik, to przynajmniej się pokaże... widzom całego świata, którzy oglądają transmisję. 26-letni Polak, który debiutował w wyścigu o tęczową koszulkę, zabrał się w ucieczkę dnia i przez około 200 km, a więc blisko pięć godzin, kręcił na czele z pięcioma innymi kolarzami. Brawo! Jednak nie on, a Owsian jako jedyny z naszych zawodników ukończył wyścig – w ostatniej grupie, ze stratą blisko 20 minut do zwycięzcy...

Jak on to robi? 

Jednym z faworytów do zwycięstwa był dobry kolega Majki z UAE Team Emirates,Tadej Pogaczar. 26-letni Słoweniec, który w tym roku już zapisał się w historii, bo wygrał Giro d'Italia i Tour de France, chciał do tych dwóch sukcesów dołożyć tęczową koszulkę, której jeszcze nie miał w kolekcji. Startował w mistrzostwach świata po raz szósty, rok wcześniej zdobywając w nich pierwszy medal (brąz). Zrezygnował z paryskich igrzysk, w drugiej części sezonu wszystko podporządkował występowi w szwajcarskim czempionacie. Bardzo chciał zostać mistrzem. 

Wszyscy wiedzieli, jak to rozegra, bo przecież właśnie tak wygrywał w tym roku etapy na Giro, Tourze i Volta a Catalunya oraz klasyki Strade Bianche, Liege-Bastogne-Liege i ostatnio Grand Prix Montrealu. Jak to robi? Atakuje, generując potężną moc, którą utrzymuje przez kilka, a jak trzeba trzeba to nawet kilkanaście minut. Właśnie tym przewyższa całą resztę świetnych kolarzy, którzy nie są w stanie tak długo pedałować w takim tempie.

Rajd po złoto

Teraz zrobił to mniej więcej... 100 km przed metą, kiedy do ucieczki dnia dołączyła bardzo mocno grupa. Pogaczar przestraszył się, że zwycięstwo mu odjedzie, uznał, że nie ma na co czekać i przyspieszył z peletonu. – To było instynktowne, niezgodne z planem – zaznaczył później. Jego najwięksi rywale – obrońca tytuł, Holender Mathieu van der Poel i mistrz świata sprzed dwóch lat, Belg Remco Evenepoel, zostali z tyłu. Słoweniec, który podjął nieprzemyślaną, a nawet głupią decyzję, do czego sam się później przyznał, na szczęście miał z przodu Jan Tratnika, który najpierw na niego poczekał, a potem pomógł dołączyć do czołówki.

W prowadzącej grupie nie jechał zbyt długo. Kiedy zaatakował, za nim utrzymał się tylko reprezentujący Francję Paweł Siwakow. To pasowało Pogaczarowi, bo do mety było jeszcze daleko, a kręcąc we dwóch mógł oszczędzić siły. Około 50 km przed końcem, czyli na początku przedostatniej rundy, Słoweniec pożegnał jednak Siwakowa i od tego momentu jechał już sam. Z tyłu wiele się działo, ci kontratakowali, inni ich gonili, ale zdaje się, że prowadzącego w ogóle to nie obchodziło. Po prostu robił swoje, utrzymując olbrzymie tempo i bezpieczną przewagę. W końcówce, nie spiesząc się, wśród wiwatującej publiczności celebrował cudowny moment.

Jak Merckx i Roche


– Nie mogę uwierzyć w to, co się stało. Wywarłem na siebie ogromną presję. Nigdy wcześniej mój cel nie był tak jasny. Przyjechałem tu, żeby wygrać i to zrobiłem – cieszył się Słoweniec, któremu najpierw pogratulowali koledzy z drużyny, a zaraz potem dziewczyna Urszka Zigart, która dzień wcześniej na 24. zakończyła rywalizację w wyścigu kobiet. Z wyrazami uznania do nowego mistrza podjechał także stary mistrz van der Poel, który najlepiej finiszował z goniącej grupki. Starczyło to tylko do brązu, bo wcześniej do mety samotnie dojechał rewelacyjny w tym sezonie Australijczyk Ben O'Connor.


Słoweniec jako trzeci w historii w jednym roku wygrał Giro, Tour i mistrzostwa świata. Wcześniej zrobiły to tylko takie kolarskie legendy jak Belg Eddy Merckx (1974) i Irlandczyk Stephen Roche (1987).

Wyniki elity mężczyzn (Winterthur - Zurych, 273,9 km): 1. Tadej Pogaczar (Słowenia) 6:27.30, 2. Ben O'Connor (Australia) strata 34 s, 3. Mathieu van de Poel (Holandia), 4. Toms Skujins (Łotwa), 5. Remco Evenepoel (Belgia), 6. Marc Hirschi (Szwajcaria) - wszyscy 58 ... 77. Łukasz Owsian 19.23. Marcin Budziński, Filip Maciejuk i Marcin Pękala nie ukończyli.

Grzegorz Kaczmarzyk