Przed Marią Andrejczyk jeszcze sporo pracy, żeby mogła się dobrze się zaprezentować w Paryżu. Fot. PAP/Adam Warżawa


Emocje zadecydowały

Dwie nasze czołowe oszczepniczki liczą na występy w Paryżu, ale teraz przyszło im walczyć z czasem.


Znacznie więcej oczekiwaliśmy po naszych oszczepniczkach podczas finałowego konkursu, ale ich obecność zakończyła się po trzech rzutach. Maria Andrejczyk wynikiem 58,29 zajęła zaledwie 10. miejsce, zaś Marcelina Witek-Konofał uzyskała 55,42 i zamknęła stawkę rywalek. Austriaczka Victoria Hudson – 64,62, Serbka Adriana Vilagos – 64,42 i Norweżka Marie-Therese Obst – 63,50 były poza ich zasięgiem.

Andrejczyk po eliminacjach nie ukrywała swoich aspiracji i mówiła, że chce się włączyć do rywalizacji o podium. Rzeczywistość okazała się brutalna, wszak nie przekroczyła granicy przyzwoitości, czyli 60 metrów. Gdzie tkwią przyczyny słabej postawy? Strona mentalna odegrała tutaj kluczową sprawę.

- Szczerze? Czułam się bardzo pusta emocjonalnie, bardzo mało czułam. To jest kolejna informacja dla mnie i dla mojego teamu nad czym musimy pracować. Najwyraźniej było aż tyle emocji, że mnie to blokowało – wyjawiła reporterowi PAP oszczepniczka. I dodała: - Myślałam, że jestem gotowa na więcej. Ten start pokazał, że tak nie jest. Spokojnie ze sztabem przeanalizujemy wszystkie błędy i zastanowimy się jak je naprawić. Jeszcze świat się nie skończył, sezon się nie skończył, jeszcze wszystko jest przede mną.

Podczas finałowego konkursu zawiodła praca nóg, bo zmagała się z bólem łydki i Achillesa. Na cztery godziny przed startem miała jeszcze 10 igieł w łydce, aby zmniejszyć ból. - Zrobiliśmy wszystko, co mogliśmy. Musiałam zmienić bieganie i biegać nieco na palcach, żeby nie czuć tego Achillesa. To było za nowe, za świeże i nie byłam na to gotowa. To starczyło na 10. miejsce. To jest smutne, bo jak niektórzy mówią, to nie jest moje miejsce, ale najwyraźniej tak musi być - stwierdziła markotna Andrejczyk.

Witek-Konofał wróciła na rzutnię po przerwie macierzyńskiej i do Rzymu przyjechała z 23. rezultatem na listach europejskich, a wyjeżdża z 12. Jej marzeniem jest zakwalifikowanie się na igrzyska olimpijskie do Paryżu, ale do tego trzeba rzucać znacznie dalej.

- Czułam się bardzo dobrze, ale chyba za mocno chciałam i zabrakło chłodnej głowy - mocno zaakcentowała oszczepniczka ze Słupska. - Nie wyszło tak jak chciałam, bo trochę „rozjechałam” się technicznie. Już za kilka dni mam kolejne starty i patrzę optymistycznie. To przede wszystkim kwestia poskładania techniki. Jestem w stanie uzyskać minimum na igrzyska i głęboko w to wierzę. Teraz podjęłam dodatkową rywalizację z czasem, bo nie pozostało go za dużo.

Witek-Konofał musi godzić sportowe obowiązki z domowymi, bo syn Mikołaj tego wymaga. Przed sezonem zawodniczka brała synka na zgrupowania, ostatnio przebywał z nią w Portugalii. Gdy wyjeżdża na zawody, obowiązki domowe spadają na męża oraz najbliższą rodzinę. Mocno liczy na olimpijską nominację, ale gdy jej nie uzyska, to może się poczuć zawiedziona i stracić motywację do treningów. Jednak jesteśmy przekonani, że jej upór i praca zostaną nagrodzone. 

(ws, pap)