Marcin Kolusz (z lewej) oraz Ilia Korenczuk byli czołowymi postaciami swoich drużyn. Fot. PAP/Michał Meissner


Dzielenie skóry...

Lodowaty prysznic przyda się nie tylko zawodnikom, ale również wszystkim, którzy na dokonania naszej reprezentacji patrzyli przez różowe okulary.  

 

Nie dziel skóry na niedźwiedziu - to stare porzekadło pasuje jak ulał do tego, co się wydarzyło w drugim dniu prekwalifikacji olimpijskich na Stadionie Zimowym w Sosnowcu. Przed turniejem nie tylko w ekipie biało-czerwonych panował optymizm, umiejętnie podsycany przez media i niżej podpisany również dołożył „trzy grosze”. Nikt nie dopuszczał nawet myśli, by reprezentacja nie zakwalifikowała się do finałowej imprezy. A tymczasem polscy hokeiści przegrali z najgroźniejszym rywalem, Ukrainą 2:3 po karnych i tym samym stracili szansę awansu.

- Wygranie tego turnieju jest naszym obowiązkiem, ale musimy być od początku do końca skoncentrowani, bo rywale też mają swoje cele - tak mówił kapitan, Krystian Dziubiński.

- Każdy inny wynik niż pierwsze miejsce będzie naszą klęską i przy naszych kibicach nie możemy się potknąć - wtórował mu czołowy napastnik, Patryk Wronka.

Dwa lata temu podczas mistrzostw świata Dywizji 1B w Tychach biało-czerwoni wygrali 3:2 po karnych, ale teraz nie dopuszczaliśmy myśli, by znów o końcowym wyniku decydowały najazdy i przez długie minuty nic nie wskazywało, by nastąpiło takie rozwiązanie.

Podopieczni trenera Roberta Kalabera od razu przystąpili do ataku i zdobyli przewagę. Bartosz Fraszko zdecydował się na strzał z dalszej odległości, zaś krążek zmierzający do siatki jeszcze dotknął Kamil Górny. To była dopiero 8 min i mieliśmy wystarczająco dużo czasu, by pokusić o kolejne trafienia. W ciągu pierwszych 20 min nasi hokeiści oddali 14 strzałów, zaś rywale zaledwie 4. To zestawienie świadczy o dużej przewadze naszego zespołu.

A tymczasem po przerwie nasi hokeiści wyszli dziwnie rozkojarzeni i zupełnie oddali inicjatywę Ukraińcom. Denis Borodaj szybko doprowadził do remisu. A potem najpierw do boksu kar powędrował Mateusz Zieliński i ledwo co wyszedł, pojawił się w nim Dominik Paś. Do 34 min nie mieliśmy nic do powiedzenia i Maciej Miarka miał sporo pracy. Gdy wreszcie Marcin Kolusz, najrówniej grający zawodnik na tym turnieju, zdobył gola, odetchnęliśmy z ulgą.

- Pokpiliśmy sprawę, bo przecież nie tak to powinno wyglądać - stwierdził wielce zasłużony reprezentant kraju rodem z Nowego Targu. - Tylko do siebie możemy mieć pretensje za niewykorzystanie szans w pierwszej tercji. Na dobrą sprawę po niej mogliśmy sobie zapewnić wysokie prowadzenie. A potem Ukraińcy zaczęli lepiej grać, mocniej atakować i zmusili nas do błędów. Mam wiele pretensji do siebie, bo przecież mogłem zagrać lepiej, może jeszcze bardziej zmobilizować kolegów. Chcieliśmy awansować, ale teraz możemy mówić tylko o straconej szansie.

Jewhenij Ratuszny doprowadził do remisu i wielu za tego gola obciążyło Macieja Miarkę. Z wysokości trybun widać było, że bramkarz JKH GKS-u Jastrzębie miał jednak ograniczone pole widzenia. Później słowacki szkoleniowiec to potwierdził.     

Na początku dogrywki w ciągu 7 sek. Fraszko i Wronka popisali się silnymi uderzeniami, ale Bogdan Diaczenko zdołał odbić krążek. A potem Ukraińcy kontrolowali wydarzenia na tafli. Karne zaczęły się od gola Dziubińskiego, a potem do samego końca były „pudła”: Fraszki, Wałęgi, Kolusza i Pasiuta. Ukraińcy w trzeciej serii wyrównali po efektownym uderzeni Ilii Korenczuka, a zwycięstwo zapewnił im Ołeksij Worona.

- Wszystko wyglądało dobrze, gdy trzymaliśmy się naszego planu - stwierdził mocno niepocieszony trener Robert Kalaber. - Graliśmy agresywnie, dobrze pressingiem i, co najważniejsze, zdobyliśmy pierwsi gola. Mieliśmy kilka okazji na podwyższenie prowadzenia, a potem oddaliśmy inicjatywę Ukraińcom, gubiliśmy krążek, podawaliśmy do rywala i straciliśmy pewność siebie. W dogrywce oba zespoły miały okazje, zaś w karnych szczęście uśmiechnęło się do rywali. Wydaje się, że większe doświadczenie ukraińskiego bramkarza wzięło górę.

Marzenia o pierwszym miejscu i grze w finałowym turnieju prysły jak mydlana bańka. W poprzednich prekwalifikacjach w Astanie biało-czerwoni byli sprawcami niespodzianki, wygrywając z Kazachstanem 3:2. Tym razem role się odwróciły i w roli głównej wystąpili Ukraińcy.

 

Polska - Ukraina 2:3 (1:0, 1:1, 0:1, 0:0) po karnych 1-2 

1:0 - Górny - Fraszko - Pasiut (7:15), 1:1 - Borodaj - Hrebenik - Korenczuk (22:22), 2:1 - Kolusz - Dziubiński - Jeziorski (34:45), 2:2 - Ratuszny - Korenczuk - Czołacz (43:43), 2:3 - Worona (karny). 

Sędziowali: Nikoklas Neutzer (Niemcy) i Aleksij Roszczin (Hiszpania) - Tomas Gegan (Słowacja) i Jeroen Klijberg (Holandia).

Widzów 1817.

POLSKA: Miarka; Górny - Wajda, Jaśkiewicz - Ciura, Dronia - Wanacki, Zieliński (2) - Horzelski; Wronka - Pasiut - Fraszko, Zygmunt - Wałęga - Paś (2), Jeziorski - Dziubiński - Kolusz, Michalski - Komorski - Galant (2).

Trener Robert KALABER.

UKRAINA: Diaczenko; Pangiełow-Jułdaszew - Hrebenik, Sysak - Mereżko, Ratuszny - Czołacz, Andrejkiw; Morozow - Mazur - Lialka, Zacharow - Tracht - Peresunko, Worona - Fadiejew (2) - Denyskin, Borodaj - Kucewicz - Korenczuk, Panczenko.

Trener Dmytro CHRYSTYCZ.

Kary: Polska - 6 min, Ukraina - 2 min.

 

Pozostałe wyniki: Korea Płd. - Ukraina 0:4 (0:1, 0:1, 0:2), Estonia - Korea Płd. 2:4 (1:1, 0:1, 1:2), Ukraina - Estonia 5:3 (3:0, 1:2, 1:1), Polska - Korea Płd. zakończył się po zamknięciu wydania.  

 

 


24.

ZWYCIĘSTWO

odnieśli Ukraińcy w 41. spotkaniu z biało-czerwonymi.


34

STRZAŁY

oddali nasi hokeiści; przeciwnicy mieli 31 uderzeń. 

 

Włodzimierz Sowiński