Sport

Dziękuję! ...za wszystko!

Czy wiecie, czym różnią się od siebie granatniki Panzerfaust i Carl Gustaf? Nie? A Bogdan Nather to wiedział…

Bogdan Nather (drugi z lewej) obok trenera Antoniego Piechniczka (w środku).

Miałem poczucie, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania. Nigdy nie udało mi się Go niczym zaskoczyć, ponieważ Jego umysł chłonął wiedzę jak gąbka. Znał się na sporcie, na militariach, na polityce, na filmach, na muzyce, na książkach. Codziennie robiła na mnie wrażenie Jego wiedza. Bogdan czytał namiętnie wszystko, co wpadło mu w ręce. Czytał, zbierał najciekawsze informacje, tekściki, a później je zapamiętywał i wykorzystywał, żeby opowiadać żarty lub ciekawostki. Książki wręcz „połykał”. Kiedyś poprosił mnie, abym zamówił mu 10 tomów serii Jack Reacher. Zamówienie odebrał, po czym zadzwonił do mnie za dwa tygodnie, żebym zamówił Mu kolejne 10 książek z serii, bo już Mu się kończą strony do przeczytania.

Miał nieprawdopodobną zdolność do wywoływania uśmiechu u swoich rozmówców. W grudniu 2023 roku przechodziłem przez trudny okres. Poszedłem wtedy na mecz Zagłębia Sosnowiec z Chrobrym Głogów. Zagłębie przegrało 1:2. Ledwo wyszedłem ze stadionu i zadzwonił do mnie Bogdan, który wiedział o moich problemach i o tym, że byłem na meczu. Sam oglądał spotkanie w telewizji. „Powiem ci, młody człowieku, że obrońcy Zagłębia na boisku wyglądają jak faceci z anoreksją” – usłyszałem w słuchawce. I choć nie był to Jego szczyt możliwości komediowych, rozbawił mnie wówczas do łez. Przede wszystkim dlatego, że miał rację – naprawdę wyglądali jak faceci z anoreksją. I choć powiedział prawdę, którą wszyscy na stadionie widzieli, nikt poza Nim nie potrafiłby wymyślić tak zgrabnego porównania, które doskonale podsumowało mecz. Miał piękny umysł. Jednym słowem lub zdaniem sprawiał, że zapominało się o bolączkach, a chciało się śmiać. Rzadko się więc z Bogdanem smuciłem, raczej turlałem ze śmiechu.

Gdy w 2019 roku po raz pierwszy pojawiłem się w redakcji „Sportu”, był dla mnie „panem redaktorem”, który budził postrach, wywieszając na ścianie siedziby przy Dyrekcyjnej wydrukowane teksty z podkreślonymi na czerwono błędami młodych adeptów. Z czasem stał się „panem Bogdanem”, aż w końcu „Bodziem”. Dzieliła nas różnica niemal 40 lat, ale nigdy nie czułem, że chciał swoim wiekiem pokazać swoją wyższość. Nawet gdy chciał zwrócić mi uwagę, robił to tak, jakby był moim rówieśnikiem.

Z wielkim wzruszeniem mogę powiedzieć, że był moim kolegą. Uwielbiał rozmawiać. O wszystkim. Przegadaliśmy ze sobą setki, a może tysiące godzin. Dzwoniliśmy do siebie po nocach, niemal codziennie po zakończonej pracy, i rozmawialiśmy o wojnie, o Barcelonie, którą kochał całym sercem, o Lewandowskim, o piosenkach Deep Purple czy o kobietach. Rozpoczynaliśmy rozmowę o północy, a po chwili była już druga nad ranem. Zasypywał mnie anegdotami z przeszłości, opowiadał historie, które przeżył jako dziennikarz. A opowiadać umiał! Do braku tych rozmów chyba nigdy nie będę w stanie przywyknąć.

Choć nigdy Mu o tym nie powiedziałem, był dla mnie mentorem. Na początku mojej przygody ze „Sportem” dzwonił do mnie, żeby wskazać każdą najmniejszą literówkę. Oczywiście robił to w żartobliwym stylu, posyłając w moją stronę groźby karalne, które miałyby się spełnić, gdybym jeszcze raz powtórzył dany błąd.

Zaczytywałem się w jego felietonach i komentarzach. Pisał wyjątkowo, niepodrabialnie, zabawnie, wywoływał uśmiech czytelników. Do każdej sytuacji, nawet tej najbardziej niezwykłej, miał przygotowane dowcipne porównanie i zgrabną puentę. Podziwiałem Jego zdolności pisarskie i zastanawiałem się, czy kiedykolwiek będę umiał w tak fenomenalny sposób opisywać rzeczywistość. Po czasie pogodziłem się z myślą, że nigdy Mu nie dorównam. Bo nigdy nie będzie drugiego Bogdana Nathera. Nikt Go nigdy nie zastąpi.

Dziękuję, że miałem zaszczyt Cię poznać. Dziękuję za wszystkie Twoje nauki. Dziękuję, Bodziu, za wszystko!

Kacper Janoszka