Dużo do przemyślenia...
Przy Olimpijskiej w Gdyni status podwyższonego ryzyka obejmował nie tylko trybuny, ale i boisko. Pomimo ogromnych chęci i determinacji spotkanie nie wyłoniło zwycięzcy.
Ze względu na to, że kibice Arki i Ruchu nie darzą się sympatią, czwartkowe spotkanie w Gdyni miało status podwyższonego ryzyka. Po meczu, oceniając zachowanie kibiców, można przejść nad nim spokojnie do porządku dziennego. Z podobnym alertem wychodzili na boisko obaj pretendenci do awansu, którzy na początku sezonu spisują się mocno przeciętnie jak na oczekiwania swoje, fanów i fachowców, a ich straty do liderów coraz bardziej się powiększają.
Progres jest oczywisty, ale...
W obu ekipach zapowiadano walkę o komplet punktów, który nie spowodowałby zadomowienia się w środkowych rejonach tabeli. Spotkanie miało swój ciężar gatunkowy i trzeba przyznać, że walki oraz emocji nie brakowało; ambicji zawodnikom nie można odmówić, lecz poziomem raczej rozczarowało. Również wynik żadnej ze stron nie usatysfakcjonował. A remis, zwłaszcza w Gdyni, odebrano jak stratę punktów, dlatego kibice żegnali niebiesko-żółtych gwizdami. To jednak nie dziwi, zwłaszcza że przy Olimpijskiej piłka w bramce gości lądowała trzykrotnie, ale tylko raz zgodnie z przepisami - dwóch goli szczeciński arbiter Karol Arys nie uznał, ponieważ Karol Czubak bezsensownie popychał rękami w polu karnym obrońców Ruchu. Statystki meczowe - 22 strzały gospodarzy przy 3 gości, 6 celnych przy tylko jednym chorzowian i rzuty rożne 10 do 4 dla gdynian. - Wynik nie jest dla nas dobry - analizował trener Arki, Wojciech Łobodziński. - Mam pretensje do piłkarzy o straconą bramkę. Nie umiem tego wytłumaczyć. To był rażący błąd całej formacji obronnej. Kreowaliśmy, uderzaliśmy, byliśmy intensywni, dobrze biegaliśmy, bardzo chcieliśmy wygrać, oddaliśmy 22 strzały. Progres w grze jest oczywisty, ale brakuje nam punktów.
Punkt trzeba szanować
„Niebiescy" pokazali się w Gdyni jako bardzo zdyscyplinowana taktycznie drużyna. Skupili się na pilnowaniu liderów gospodarzy i zwłaszcza do przerwy dobrze na tym wychodzili. W drugiej połowie było już dużo gorzej, a po czerwonej kartce Somy Novotnego trzeba było już mocno trzymać w garści punkt. - Jest szczęśliwy, bo Arka po czerwonej kartce mocno przeważała. W końcówce nie było łatwo, ale wywozimy z ciężkiego terenu zdobycz, którą trzeba szanować. O innych rzeczach będziemy myśleć - przyznał Maciej Sadlok, który wraz z Szymonem Szymańskim w ryzach trzymali blok defensywy. Uwag nie można też mieć do Daniela Szczepana, który osamotniony z przodu harował za dwóch-trzech, przytrzymywał piłkę, „zarabiał” cenne sekundy i zdobył bardzo ważną bramkę. Niestety, nawet bardzo chcąc nie można nic ciepłego powiedzieć o zagranicznych zawodnikach Ruchu. Hiszpan Nono, czyli Jose Antonio Delgado Villar, jest nieprzygotowany do sezonu. Słowak Denis Ventura dał się przepchnąć Michałowi Marcjanikowi przy bramce i był mocno zagubiony, a Węgier Soma Novothny w bezmyślny sposób zarobił dwie żółte kartki, w końcówce osłabiając zespół.
Teraz Wisła Płock
Ruch nie wygrywając piątego z rzędu meczu, remisując po raz czwarty w sześciu kolejkach, osiadł mocno w środkowych rewirach Betclic 1. Ligi. Margines błędu kurczy się coraz bardziej. - Trzeba docenić ten remis. W drugiej połowie, po czerwonej kartce, widać było, że zespół Arki poczuł krew, chciał to zakończyć. Mieliśmy swoje dobre momenty, ale też takie, w których traciliśmy kontrolę nad meczem i pozwalaliśmy przeciwnikowi na zbyt dużo, oddając piłkę. Każda akcja go napędzała. To temat w drużynie, by przyszłościowo to ograniczyć, szybciej wracać do swoich warunków gry, swojego sposobu grania. Mimo że nie wygraliśmy, wiemy, z kim się mierzyliśmy na wyjeździe - tłumaczył trener Janusz Niedźwiedź.
- Wisła, Termalica, Arka to trzy zespoły, które są w gronie głównych pretendentów do awansu bezpośredniego. Tak jak po poprzednim meczu w Niecieczy czuliśmy duży niedosyt, tak teraz trzeba przyjąć punkt i czekać już na kolejne spotkanie z Wisłą Płock - dodaje szkoleniowiec drużynyz Chorzowa.
Zbigniew Cieńciała