Decyzją prezesa Klaudiusza Sevkovicia, Kaja Gryczewska i pozostałe zawodniczki podstawowego składu Ruchu dziś na parkiet nie wybiegną. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus


Dość już cyrku w Pucharze Polski!

Rozmowa z Klaudiuszem Sevkoviciem, prezesem KPR Ruch Chorzów

  

Efektowna wygrana w Jeleniej Górze pozwoliła „Niebieskim” umocnić się w fotelu lidera Ligi Centralnej, a już dziś o 18.00 podejmą KPR Gminy Kobierzyce w meczu 1/8 finału Pucharu Polski. Jest szansa na awans?


- W sporcie, piłki ręcznej nie wyłączając, niespodzianki są na porządku dziennym. Mamy tego przykład na trwających mistrzostwach Europy mężczyzn. Kto przed turniejem w Niemczech przypuszczał, że Austriacy napsują tyle krwi faworytom, a gospodarze turnieju do końca będą musieli drżeć o remis? Jeśli zaś chodzi o nasz mecz z „Kobierkami”, to niestety, ale nie wróżę naszej drużynie sukcesu, a za taki uznałbym zwycięstwo. W tym meczu nie będzie niespodzianki i z awansu do ćwierćfinału cieszyć się będą przeciwniczki.

 

Ale przecież w takich meczach teoretycznie słabszy rywal wznosi się na wyżyny umiejętności i zostawia serce na pakiecie.


- To prawda i podobnej postawy spodziewam się dziś, lecz podjęliśmy decyzję, że naprzeciw faworyta spotkania stanie nasz drugi zespół, czyli juniorki, które na co dzień grają w IV grupie II ligi, a więc o trzy poziomy niżej niż Kobierzyce.

 

Co jest tego powodem?


- Fatalnie skonstruowany regulamin pucharowych rozgrywek, który zmienia się niczym w kalejdoskopie i absolutnie nie ma nic wspólnego z duchem sportu oraz zdrową rywalizacją. Ktoś może powiedzieć, że wystawiając juniorski skład na tak prestiżowy mecz narazimy się na śmieszność, ale tak naprawdę śmieszny jest ten, kto układał ten regulamin.

 

Mocne słowa!


- Wiem, wcale się ich nie boję, wypowiadam je z pełną świadomością i powiem więcej - zasady pucharowych rozgrywek układał jakiś dyletant, który w życiu nie uprawiał sportu i nie wie na czym polega współzawodnictwo. Ten regulamin to jedna wielka farsa, cyrk na kółkach, a my w takim cyrku nie chcemy brać udziału. Wystawiając dziś do gry drugi zespół, będziemy chcieli niektórym otworzyć oczy i dać do zrozumienia, że takie zasady gry są po prostu chore.

 

Na czym polega ich choroba?


- Na totalnym braku wyobraźni działaczy z „centrali”. Na stronie związkowej widnieje zakładka „Orlen Puchar Polski Kobiet”. Po jej rozklikaniu wchodzimy do podzakładek. Jedna z nich nazywa się „Runda eliminacyjna”. Co w rozumowaniu panów z Puławskiej (tam mieści się siedziba ZPRP - przyp. red.) to oznacza? Nie trzeba się w to mocno zagłębiać, bo wspomniana „runda eliminacyjna” składa się - uwaga - z jednego meczu, a jednym z jego uczestników był oczywiście Ruch, który pokonał SPR Olkusz. Niby wszystko pięknie, ładnie, ale żeby móc dostąpić zaszczytu udziału w tym meczu, nasz zespół musiał wziąć udział w... trójmeczu i wykazać wyższość nad Sośnicą Gliwice oraz MTS-em Żory. Działam w tej dyscyplinie ponad 20 lat, wiele w niej widziałem, ale z czymś takim się nie spotkałem. Przeczytałem uważnie regulamin i proszę mi wierzyć, że terminu „trójmecz” w nim nie znalazłem. Najwyraźniej zrodził się on naprędce w głowach członków Wydziału Gier i bardzo szybko został wcielony w życie.

 

Jak można to rozumieć?


- Z Sośnicą i Żorami przyszło nam zagrać w połowie października. Choć równolegle rywalizowaliśmy w Lidze Centralnej, zostaliśmy niejako zmuszeni do udziału w tych spotkaniach, bo organizatora rozgrywek mało obchodził fakt, że z terminem może być trudno. „Na wyłonienie zwycięzcy macie maksymalnie 10 dni, ale jak się uporacie szybciej, to będzie jeszcze lepiej. Jak to zrobicie, nie wiemy, ale na pewno dacie radę” - usłyszeliśmy od jednego z nich, gdy chcieliśmy się dowiedzieć, na jakiej podstawie mamy brać udział w trójmeczu. Zdołaliśmy jednak zebrać się w sobie i spotkania z Sośnicą u siebie oraz z Żorami na wyjeździe wcisnęliśmy między ligowe mecze z Pogonią w Szczecinie i domowe z AZS AWF Warszawa. Co ciekawe, protokółów naszych starć z Sośnicą i Żorami na stronie związkowej się nie znajdzie, nie mówiąc już o rezultatach. Nie wiem z czego to wynika, ale mogę się domyślić, że z... niewiedzy. Najwyraźniej nikt w ZPRP nie wiedział jak nazwać tę rundę, a trzeba byłoby ją nazwać „trójmecz preeliminacyjny”. Śmiesznie brzmi, prawda? No i właśnie na tego rodzaju śmieszność nie chciano się narazić.

 

A może w Warszawie uznano, że te mecze nie miały żadnego znaczenia...


- Nie mam pojęcia, co siedzi w głowach tych mędrców, ale jakież było nasze zdziwienie, gdy pod koniec października odebraliśmy następującą wiadomość. „Jeśli nadal chcecie grać w Pucharze Polski, to o prawo występów na szczeblu centralnym musicie się zmierzyć z Olkuszem”. Gdy zapytaliśmy, na jakiej podstawie, to nam powiedziano, że Olkusz jako jedyny z Małopolski zgłosił się do rozgrywek, ale żeby znaleźć się w 1/8 finału, musi z kimś zagrać, a my mamy do niego najbliżej. Jest to mądre? Nie, to jest wbrew jakiejkolwiek logice i duchowi sportu. Od spotkania w Żorach, dzięki któremu - jak się wkrótce okazało - otrzymaliśmy prawo do gry z Olkuszem minęło 20, a od wygranej w Olkuszu do dzisiejszego meczu z Kobierzycami 75 dni. To też w jakiś sposób pokazuje, jak związek traktuje te rozgrywki, które mają przecież sponsora tytularnego i powinny mieć prestiż.

 

Rozbieżność terminów widać też w meczach 1/8 finału, które są rozgrywane od 19 grudnia do 23 stycznia...


- Kolejny absurd, bo do tych spotkań faktycznie powinno dojść w podobnym czasie, a wygląda to tak, że drużyny umówiły się na dany dzień i po prostu sobie zagrały. Mnie jednak bardziej zastanowiły wyniki losowania, a nawet mam pewność, że do niego nie doszło. Po prostu, zebrało się kilku panów i ustalili, że po pierwsze, kluby z Superligi nie mogą na siebie trafić, a po drugie, odległości między miastami uczestników powinnny być możliwie niewielkie. Tego pierwszego warunku nie udało się jednak uniknąć i Kalisz musiał się zmierzyć z Piotrcovią, a oba zespoły grają przecież w elicie. Z drugim warunkiem poszło już łatwiej, bo Radom zagrał z Jarosławiem, Poznań z Elblągiem, Gdynia z Koszalinem, a Legnica z Gnieznem. Nam przypadł mecz z Kobierzycami, co obstawialiśmy jeszcze przed „losowaniem”, choć w naszych typach był też Piotrków Trybunalski, bo odległości są zbliżone. Takie ustawianie par pucharowych zakrawa na kpinę oraz brak profesjonalizmu i w żaden sposób nie podąża ze wspomnianym już duchem sportu. Dowód na to, że wszystko jest ustawiane i pachnie szwindlem, mieliśmy kilka lat temu, kiedy do pucharowej rywalizacji zgłosiliśmy dwie drużyny i w 1/8 finału... trafiły na siebie. Przypadkowo? Nie sądzę.

 

Mówiąc o parach 1/8 finału, wymienił pan zaledwie 6 meczów, a jak sama nazwa wskazuje powinno ich być 8...


- Słuszna uwaga i kolejny absurdalny pomysł, na który wpadli związkowi mędrcy. Otóż są w naszym kraju dwa kluby, które mają u nich szczególne względy. Mowa o Zagłębiu Lubin i MKS-ie Lublin. Kilka sezonów temu ktoś wymyślił, że nie ma potrzeby, aby uczestniczyły w pucharowej rywalizacji od „spodu”, tylko od razu znalazły się w półfinale. Nie chcę odbierać zasług tych klubów, medali, tytułów mistrzowskich i wkładu w rozwój dyscypliny, ale nie powinno tak być. Równi i równiejsi byli w „Folwarku” Georga Orwella, a w sporcie być ich nie powinno. Mało tego, z góry ustalono, że Lubin i Lublin... nie mogą na siebie trafić w półfinale, a to oznacza, że będą w nim rozstawione. To kolejna groteskowa decyzja działaczy. Lepiej by było od razu ustalić uczestników finału, skoro wiadomo, kto w nim wystąpi. Szkoda czasu, wysiłku, pieniędzy i ryzykowania utratą zdrowia zawodniczek, jak wszystko jest ustawione. O tym pucharowym teatrze komedii mówi się w środowisku, ale dziwię się, że jeszcze przeciwko niemu nie zaprotestowano. Wynika z tego, że nikt nie chce się narazić. Ciekawy jestem czy jeśli w przyszłej edycji „centrala” każe rozgrywać mecze w butach narciarskich lub z zasłoniętymi oczami, to też wszyscy przytakną i będą siedzieć cicho...


Rozmawiał Marek Hajkowski