Sport

Dobry sygnał młodzieży

Rozmowa Bartłomiejem Barańskim, piłkarzem Ruchu Chorzów

Pierwsza bramka w ekstraklasie zawsze dodaje skrzydeł. Fot. Marcin Bulanda/PressFocus

W ostatnim meczu z Górnikiem Łęczna zdobył pan swoją drugą ligową bramkę dla Ruchu. Premierowe trafienie zaliczył pan jeszcze w ekstraklasie w meczu z Radomiakiem w Radomiu.

- Zdecydowanie lepsze uczucie jest, gdy strzelasz gola na swoim stadionie niż na wyjeździe. Pierwszą bramkę zdobyłem jeszcze w ekstraklasie, drugą na Stadionie Śląskim, więc obie bardzo mnie ucieszyły. Jestem bardzo zadowolony nie tylko z faktu, że strzelam, ale także z tego, że gram, pojawiam się na boisku.

Asystę przy pana bramce z Górnikiem zaliczył Szymon Karasiński. Jest jeszcze Mateusz Chmarek. Młodzież atakuje w Ruchu z dobrym skutkiem?

- Dokładnie tak. Szymon Karasiński miał dwie asysty z Górnikiem. Nasza chorzowska młodzież odgrywa ważną rolę w zespole Ruchu.

Był to pana dopiero trzeci występ w tym sezonie. Wcześniej w Niecieczy również wszedł pan na murawę z ławki. Dopiero w Płocku pojawił się pan w składzie od pierwszej minuty. Trochę mało...

- Niestety, na letnim obozie zaczęły się problemy zdrowotne z mięśniem dwugłowym, dlatego pauzowałem prawie trzy tygodnie. Potem jeszcze doszły problemy chorobowe, no i z Odrą Opole na inaugurację oraz ze Zniczem Pruszków w następnym meczu nie mogłem zagrać. Musiałem odbudowywać swoją pozycję. Goniłem czas, by wrócić jak najszybciej do gry i dobrze się pokazać.

Udało się w najlepszym momencie, gdy Ruch się przełamał.

- Mecz wcześniej w Płocku grałem w podstawowym składzie. Może nie był to mój najlepszy występ, ale ucieszyłem się z zaufania trenerów, bo zawsze daję z siebie wszystko i cały czas walczę o skład. Pojawił się teraz nowy trener, Dawid Szulczek, więc każdy zaczynał walkę o skład z czystą kartą. Ostatnio wszedłem na boisko w drugiej połowie, udało się zdobyć bramkę, więc myślę, że dałem dobry sygnał. Pokazałem, że na to miejsce w zespole dobrze pracuję.

Trener Szulczek znany jest z tego, że lubi odważnie stawiać na młodych chłopaków.

- Ja na pewno zrobię wszystko, by mógł mi dawać szanse, a to czy będę grał w pierwszym składzie czy będę wchodził z ławki, to i tak cały czas będę robił swoje i zawsze dawał z siebie 100 procent.

Czyli trener Szulczek to fajny trener?

- Bardzo pozytywny. Ma świetny kontakt z chłopakami, z szatnią i naprawdę uważam, że bardzo dobrze, że trafił do Ruchu.

Jest pan bardzo młodym zawodnikiem, bo dopiero w październiku skończy 18 lat, ale można chyba powiedzieć, że już doświadczonym, skoro debiutował jeszcze przed 17. urodzinami, będąc siódmym najmłodszym piłkarzem w dziejach Ruchu. W ekstraklasie pana bilans to już 7/1.

- No chyba można tak powiedzieć. Miałem niespełna 16 lat jak zadebiutowałem w Pucharze Polski ze Zniczem Pruszków jeszcze przy Cichej. Potem debiutowałem w pierwszej lidze w Łodzi z ŁKS-em i następny był mecz w Bielsku-Białej z Podbeskidziem. Tak więc jestem już trzeci rok w Ruchu, w piłce seniorskiej i wiadomo, że jest to bez porównania do piłki juniorskiej. Może nie jestem aż tak bardzo doświadczony, ale jak na swój wiek, to doświadczenie łapałem już w pierwszej lidze, potem pod koniec sezonu w ekstraklasie i teraz znowu w pierwszej lidze.

Ciężko było na początku?

- To był bardzo fajny moment w karierze, ale i dość szokujące było wejście w seniorską piłkę dla tak młodego chłopaka. Pojawienie się na boisku w pierwszej lidze, w walce o ligowe punkty, o stawkę, gdzie ta presja jest o wiele większa niż w każdym innym meczu. Nie ukrywam, że było to wielkie przeżycie dla mnie.

No to cofnijmy się do początków pana przygody z piłką.

- Zaczynałem w Katowicach, skąd pochodzę. W GKS-ie byłem od 5. do 13. roku życia. Wtedy zostałem zauważony przez akademię Lecha Poznań, dostałem zaproszenie na testy w marcu 2020 roku i po nich przyszedł sygnał z Poznania, że są mną zainteresowani. Zdecydowaliśmy się na to z rodzicami i tak trafiłem do akademii Lecha. Tam spędziłem dwa lata, grałem w drużynach Centralnej Ligi Juniorów U-17 i U-18, a w 2022 roku - w letnim okienku transferowym - wróciłem na Śląsk. Do Chorzowa.

Lech miał lepszą akademię niż Katowice?

- Było to zupełnie coś innego, nowego. Miał swoją siedzibę, swoje boiska, mieszkaliśmy w internacie, spędziłem w Poznaniu bardzo fajne dwa lata. A odpowiadając na pytanie - na tamten moment uważam, że tak. Gdy jednak pojawiła się wiadomość z Ruchu, że są mną zainteresowani, to uznaliśmy, wspólnie z rodzicami i agencją, z którą wtedy współpracowaliśmy, że tak będzie najlepiej, a powrót na Śląsk może być dla mnie dobry. Że tak naprawdę warto wrócić do siebie do domu, a piłka seniorska mnie szybciej rozwinie. Wiadomo, było ryzyko, że coś może pójść nie tak, na szczęście wszystko potoczyło się w dobrą stronę i jestem teraz w tym miejscu, a nie w innym.

Tata Paweł też był sportowcem. Stąd te dobre sportowe geny.

- Sportu u mnie w domu nigdy nie brakowało. Tata kiedyś był zapaśnikiem, tak samo jak jego brat. Obaj trenowali w Sile Mysłowice, ale nie chodziłem z tatą na salę, bo kiedy się urodziłem, to tata już nie trenował. Dodam, że siostra Tosia jeździ konno.

Ogólnorozwojówkę tata od małego ordynował? I „wózek” lub wynoszenie, rzuty przez biodro czy bark potrafi pan na macie zrobić?

- Wiadomo, czasami tata starał się coś mi pokazać, ja starałem się to powtórzyć, jednak zapasy to troszkę inna dyscyplina niż ta, która mnie interesuje, którą uprawiam. Zapasy nie były dla mnie. Natomiast plus tego wszystkiego, czyli sportowej atmosfery w domu, był pomysł, bym od 5. roku życia coś zaczął trenować. Piłka nożna była tym pierwszym wyborem i jak widać bardzo fajnie wyszło.

Co mama Katarzyna na to?

- No właśnie, żeby było śmieszniej, mama mnie zabrała na pierwszy trening, a później wspólnie z tatą zdecydowali, że piłka będzie dobrym pomysłem. Mama mnie wspiera, jest przy mnie, jest na moich meczach i zawsze dopinguje. Jest psychologiem, więc i w tym kontekście mam jej życzliwość.

No i jeszcze jest wujek, który jest jednym z najlepszych polskich kucharzy, a który mocno ściska kciuki i kibicuje panu. To on mi pierwszy opowiedział o panu i waszej sportowej rodzinie.

- Wujek jest bardzo wysoko w kulinarnej hierarchii, pracuje teraz jest w Warszawie, więc ciężko nam się złapać, bo ma zajmującą pracę w najlepszych polskich hotelach, ja mam wyjazdy.

W sierpniu zaliczył pan w Siedlcach zgrupowanie reprezentacji Polski U-19. Jakie zrobił pan wrażenie na trenerze Wojciechu Kobeszce?

- Wcześniej w Lechu byłem powoływany na zgrupowania U-16, więc trochę czasu minęło. Teraz otrzymałem powołanie na konsultacje w Siedlcach w roczniku kadry U-19. Uważam, że bardzo fajnie wypadłem - taki pozytywny był odbiór ze strony trenerów. W październiku odbywać się będą eliminacje do Euro 2025, właśnie w moim roczniku, no i nie tyle liczę na powołanie, ile bardzo chciałbym je dostać i zrobię wszystko, żeby tak się stało.

Przed wami ważny mecz z Tychami. Atmosfera mimo wyników jakie były, jak to zawsze w Ruchu, jest dobra?

- Atmosfera tak, aczkolwiek uważam, że w poprzednich meczach stać nas było na więcej. W meczach, które zremisowaliśmy, mogliśmy złapać trzy punkty. Ale to już było. Teraz przygotowujemy się do poniedziałkowego wyjazdu na mecz z Tychami. Cały czas pracujemy i myślę, że dobrze przygotujemy się do tego derbowego starcia. Wiadomo, że na wyjazdach gra się ciężej, przy naszych kibicach na Stadionie Śląskim jest lepiej, ale ważne, że jeżdżą za nami, wspierają nas, są przy nas, za co jesteśmy im wdzięczni . Postaramy się także dla nich o dobry wynik w Tychach.

Rozmawiał Zbigniew Cieńciała

Czy wiesz, że...

Kibicuje Bartkowi

Wujek naszego bohatera Dariusz Barański jest absolwentem najstarszej i najbardziej prestiżowej szkoły kulinarnej na świecie, legendarnej francuskiej Le Cordon Bleu, która kształci najlepszych kucharzy. Pracował we Florencji, Londynie, Berlinie. Swój warsztat szlifował pod okiem najznamienitszych szefów kuchni, m.in. w restauracjach: Greenhouse, Le Gavroche, Claridges, Sketch. W branży jest od ponad 27 lat, a w 2019 został Szefem Roku na VI Gali premierowej Żółtego Przewodnika Gault & Millau. Gotował z najsłynniejszym szefem kuchni na świecie, Massimo Botturą z restauracji „Osteria Francescana” w Modenie na północy Włoch. Jest szefem kuchni stołecznych restauracji „Warszawska” i „Szóstka” w Hotelu Warszawa - wyjątkowych adresów na gastronomicznej mapie Polski. Pomaga także w Grand Hotelu na Piotrkowskiej w Łodzi. 

- Lubię pograć w piłkę z kolegami na Śląsku. Oni grają w Katowicach co niedzielę, więc jak mam tylko możliwość, to dołączam do nich. Kibicuję synowi mojego brata, 17-letniemu Bartłomiejowi, który jest w kadrze Ruchu Chorzów. Bardzo lubię sport, od 7. do 19. roku życia trenowałem zapasy w stylu klasycznym w klubie Siła Mysłowice. Długo byłem zawodnikiem kadry narodowej, w 1997 roku pojechałem nawet na mistrzostwa świata do Teheranu. Udało mi się więc trochę poruszać i „pokulać się” - jak mówią na Śląsku - po macie. Zapasy ukształtowały mój charakter, nie tylko sportowy -opowiada „Sportowi” Dariusz Barański.