Sport

Dobre momenty nie wystarczą

Szymon Szymański do końca życia może zapamiętać gola przeciwko Wiśle, ale nie o to chodziło Ruchowi w Krakowie.

Porażka w Krakowie sprawiła, że Szymon Szymański nie mógł w pełni cieszyć się pięknym golem. Fot. Krzysztof Porębski / Press Focus

RUCH CHORZÓW

Zespół z Cichej przegrał pierwsze spotkanie w rozgrywkach i po czterech ma na koncie pięć punktów, co nie jest rezultatem, który mógłby zadowalać. Tym bardziej jest to problem, że pod Wawelem rozpoczęła się seria czterech z rzędu wyjazdów. Do tego kolejni rywale chorzowian to Bruk-Bet Termalica Nieciecza, Arka Gdynia i Wisła Płock, którzy też marzą o powrocie do ekstraklasy.

Trafił idealnie

Bramka z około 40 metrów środkowego obrońcy chorzowian na pewno był trafieniem kolejki, a być może będzie też kandydatem do gola sezonu na boiskach 1. ligi. 28-letni piłkarz w pierwszej połowie miał dużo prostszą do skończenia sytuację, ale nie wykorzystał dogrania swojego imiennika Karasińskiego. „Petarda” z dystansu była jego debiutanckim trafieniem w Ruchu, wcześniej pokonał bramkarza w rundzie wiosennej 2022/23, kiedy reprezentował Skrę Częstochowa. – Wielka szkoda, bo długo czekałem na tego gola. Było wiele szans w pierwszej połowie, ale piłka znowu nie chciała wpaść. Jeżeli tak miała paść pierwsza bramka, to bardzo się cieszę, ale szkoda, że w takich okolicznościach – mówi Szymon Szymański w wywiadzie dla klubowej telewizji. Defensor przyznaje, że idealnie trafił w piłkę i potem już tylko obserwował, jak ta zmierza do siatki. Był to dla niego świetny moment, ale wolałby nie strzelić, a odnieść drugą wygraną. Drugiego gola chorzowianie stracili z kontrowersyjnego rzutu karnego, który bardzo długo analizował sędzia Jarosław Przybył. Wątpliwości mieli arbitrzy VAR, ale rozjemca z Kluczborka podtrzymał pierwszą decyzję, że Denis Ventura nieprzepisowo zatrzymał Marca Carbo. – Dla mnie osobiście ten karny był bardzo „miękki” – przyznaje Szymański.

Jeszcze więcej

Czerwona kartka za bezdyskusyjny faul Filipa Starzyńskiego na Olivierze Sukiennickim na pewno miała wpływ na ostateczny wynik. Wszyscy widzieli jednak, że początkowo krakowianie nie potrafili wykorzystać przewagi liczebnej. Obrońca Ruchu wyrównał już po odesłaniu Starzyńskiego do szatni. – Mogło nam to na chwilę podciąć skrzydła, ale momentami dobrze graliśmy. Z boiska wydawało mi się, że byliśmy stroną przeważającą i to Wisła bardziej obawiała się o stratę bramki niż my. Momentów było jednak za mało. Każdy musi dać z siebie jeszcze trochę więcej, by zacząć wygrywać – podkreśla Szymański.

Wiele materiału do analizy ma trener, który jeszcze „na gorąco” nie ukrywał zastrzeżeń do okresów gry, gdy liczba zawodników w obu zespołach była równa. „Niebieskim” zabrakło odpowiedniej intensywności, pressingu, dominacji. Mieli inny plan na starcie z Wisłą. – Poprawiając te elementy, jesteśmy w stanie grać z każdym przeciwnikiem. Nawet na tak ciężkim terenie, jak tutaj i toczyć równe boje – stwierdził Janusz Niedźwiedź.

(mik)