Do lidera im daleko
W niedzielny wieczór Widzew nie zbliżył się do wymarzonej pozycji w tabeli, ale z taką grą nie tylko Jagiellonia jest poza zasięgiem łodzian.
Trener Daniel Myśliwiec mówił elegancko po meczu ze Śląskiem, że jego zespół „miał problemy z wykreowaniem sytuacji”, ale kibicowska prawda jest taka, że zespół z Łodzi oddał w całym meczu tylko jeden strzał, który dużym wysiłkiem sprawozdawców uznać można za celny. Zresztą niecelnych naliczono tylko cztery. - Szacunek dla przeciwnika, który bronił się solidnie i nisko, co dało się oczywiście przewidzieć – mówił jeszcze Myśliwiec i pod tym względem miał rację. Widzew nie był w stanie zbliżyć się do bramki rywala na odległość strzału. Samotnymi, chaotycznymi atakami próbowali przedostać się przez obronę Rondić oraz rezerwowi Gong i Kerk. Skrzydłowi Klimek i Sypek zaliczyli tym razem występ zdecydowanie nieudany. Trudno było dostrzec Alvareza, a Jakub Łukowski, który przed meczem odebrał honorową nagrodę sponsora dla najlepszego zawodnika meczu z Lechem, miał tym razem bodaj tylko jedną udaną akcję.
No i ta czerwona kartka… Ostrzegano zawodników, że nakładki wysoko podniesioną nogą będą karane usunięciem z boiska. Samuel Kozlovsky nie ma w tej sytuacji nic na swoją obronę. VAR był w zasadzie formalnością. Upiekło się natomiast Widzewowi i obrońcy Lirimowi Kastratiemu, bo można się było spodziewać, że w 88 min będzie karny za faul obrońcy na Arnau Ortizie. Sędzia Karol Arys pokazał żółtą kartkę zawodnikowi Śląska za symulowanie, a po chwili okazało się, że VAR potwierdził decyzję sędziego, bo analiza wideo pokazała, że kontaktu między zawodnikami nie było. Widzowie mieli złudzenie, a sędzia był blisko.
Śląsk na razie jeszcze w lidze nie wygrał, choć przynajmniej przełamał passę trzech (licząc z pucharami) wyjazdowych porażek. Po raz pierwszy w tym sezonie nie stracił gola, ale w świetle opisanych wyżej okoliczności bramkarz Rafał Leszczyński nie był najlepszym zawodnikiem tego meczu. Był nim jego kolega po fachu z Widzewa. – Chciałem być liderem tabeli, a nie jestem i średnio się z tym czuję – przyznał rozczarowany wynikiem Rafał Gikiewicz. – Coś mi się stało na rozgrzewce. Grałem z jedną nogą, ale mam nadzieję, że to nic poważnego. Do wyjazdu do Szczecina się wygoi – mobilizował drużynę swoim optymizmem, godnym lidera zespołu.
Po przerwie Śląsk miał przewagę, ale nie wiedzieć czemu po czerwonej kartce… dopuścił do głosu gospodarzy, których konieczność gry w dziesiątkę od 65 min poderwała na chwilę do ataku. - Wszystko bronił Gikiewicz – także Jacek Magiera widział w łódzkim bramkarzu bohatera meczu. A kibice Śląska przed telewizorami, bo w Łodzi ich nie było, mogli tylko wzdychać: „Ach, Exposito…” Obrona grała bezbłędnie, ale z przodu podobać się mogła co najwyżej gra Marcina Cebuli.
Czerwona kartka, cztery żółte – wszystko w spotkaniu, w którym oba zespoły popełniły tylko 13 fauli, w tym Widzew cztery. Sędzia był elastyczny, nie przerywał gry z byle powodu, ale gdy trzeba było, karał surowo.
Nadal nie doczekaliśmy się debiutu Saida Hamulicia w Widzewie. Jeszcze trochę potrwa, zanim napastnik znajdzie się w składzie, bo właśnie złamał kość śródręcza i musiał przerwać treningi. Nie da się ukryć, że widzewskie transfery w ostatnim czasie są pechowe. Bramkarz Ivan Krajczirik przez rok nie zagrał ani razu, bo głównie się leczył. Sebastian Kerk niby jest już zdrowy, ale nadal udaje raczej grę i zastanawiać się można, czy asem drugiej Bundesligi był on, czy może jego brat. Teraz Hamulić… Gikiewicz będzie im musiał wytłumaczyć, co się robi, gdy boli kolano albo coś strzyka w kościach.
Wojciech Filipiak