Sport

Dezerterzy

POWRÓT DO KORZENI - Michał Listkiewicz

Tego się nie spodziewałem. Ostatni dzień starego i pierwszy nowego roku spędziłem na sportowo, co dowodzi faktu, że pesel to tylko zbiór cyfr, a faktyczny wiek jest w naszych głowach. Co dedykuję moim rówieśnikom z siódemką z przodu gdy nie chce im się dźwignąć czterech liter z kanapy i nie stracić ulubionego serialu. W Sylwestra odwiedziłem byłych pracowników studenckiej spółdzielni „Świetlik" z Gdańska. Już od pół wieku ostatniego dnia roku rozgrywają mecz piłkarski w różnych konfiguracjach: kawalerowie na żonatych, fizyczni na umysłowych, łysi na kudłatych, szczupli na otyłych i tak dalej. Różnie im się życie potoczyło, jedni zostali premierami (Donald Tusk, Jan Krzysztof Bielecki), inni wybitnymi intelektualistami (Aleksander Hall), kolejni parlamentarzystami (Maciej Płażyński, Tomasz Arabski) i samorządowcami (Jacek Karnowski). Jednak większość zniknęła w mrokach dziejów, nie spełniła marzeń. Tylko miłość do futbolu przetrwała. Nikt nie ma prawa zadzierać nosa, chwalić się bogactwem ani narzekać na zły los. Po meczu, w stołówce jak za PRL przy bigosie i grzańcu, wspominają ten jeden raz w roku piękne czasy młodzieńczych zrywów. Gdańsk z Gdynią żyją jak pies z kotem, ale mnie to nie obchodzi, w Trójmieście jestem „słoikiem", czyli elementem napływowym. Bez żadnych zatem skrupułów w pierwszy dzień roku prosto z noworocznej zabawy pofatygowałem się na tradycyjny mecz oldbojów Arka – Bałtyk, odwiecznych gdyńskich rywali. Byłem najstarszy na boisku, ale nic to. Nadążałem nawet za Rafałem Murawskim, który wciąż imponuje formą. Największa frajda to bieganie po murawie z Tomaszem Koryntem, gentlemanem w każdym calu. Co to było za meczycho pełne inteligentnych zagrań, pięknych strzałów, twardej walki i pitego z gwinta szampana po końcowym gwizdku. Kilku młodych kibiców próbowało się popisać, intonując głupie przyśpiewki jak to w derbach. Szybko ucichli, widząc jakim szacunkiem wzajemnym i przyjaźnią dzielą się piłkarze obu drużyn. Często zachowanie kibiców przypomina puszczanie bąka w salonie. Smród wywietrzeje, ale niesmak pozostaje.

Wreszcie z czystym sumieniem można bić brawo polskim piłkarzom. Całą premię za udział w Euro - a chodzi o kwotę, o jaką rywalizują uczestnicy popularnego teleturnieju prowadzonego przez Huberta Urbańskiego - przekazali na cele charytatywne. Najwięcej otrzymali powodzianie z Dolnego Śląska, ale niemały grosz trafił też do dzieci z chorobą nowotworową, którymi opiekuje się fundacja „Herosi".

Szachy uważam za pełnoprawną dyscyplinę sportu a Jana-Krzysztofa Dudę za wielkiego mistrza. Dlatego zdziwiłem się nie widząc go na liście nominowanych do tytułu sportowca roku 2024. Dobre wyniki w królewskiej grze zależą nie tylko od nieprzeciętnego umysłu, lecz także od tężyzny fizycznej. W zdrowym ciele zdrowy duch, jak wiadomo. Wytrzymanie wielogodzinnych morderczych partii w maksymalnej koncentracji wymaga końskiego zdrowia. Duda jest fanem gry w tenisa ziemnego i stołowego. Ponoć nawet nieźle sobie radzi na korcie. Polecam mu jeszcze teqball, czyli połączenie kilku dyscyplin.

Jestem patronem radia 357, a jego top listę 500 przebojów wręcz uwielbiam. Fajnie, że ogłoszenie tegorocznych wyników miało miejsce w Katowicach, mateczniku „Sportu". Ostateczne wyniki nie do końca spełniły moje oczekiwania, liczyłem na więcej klasycznego bluesa i jazzu, a z rocka Pink Floydów, Zeppelinów i King Krimsona na wyższych pozycjach. Respektuję maksymę „de gustibus non est disputandum", zatem nie marudzę na wyniki plebiscytów wszelakich. Takźe sobotniej Gali Sportowca Roku z triumfem Aleksandry Mirosław i niespodziewanymi lokatami Igi Świątek i Bartosza Zmarzlika poza podium. I ja tam byłem, miód i wino piłem, o czym więcej napiszę za tydzień, gdy opadną już emocje i głowa przestanie boleć. Trzydniówka z najlepszą muzyką pod słońcem uświadomiła mi jakie są różnice pomiędzy karierą sportowca i muzyka. Ten pierwszy nie wygra z czasem, na pewnym etapie życia może grać już tylko amatorsko, bardziej do tego dopłacając niż zarabiając jak kiedyś. Grzegorz Lato nie będzie szybki jak wcześniej, Zbigniew Boniek tak dynamiczny, Robert Korzeniowski maszerujący szybciej od wielu biegaczy, Mieczysław Młynarski dziurawiący kosz z każdej pozycji, a Sławomir Szmal broniący wszystko co leci w bramkę. Co innego z gwiazdami sal koncertowych. Tam dinozaury są jak wino i koniak, im starsi, tym lepsi. Na wspomnianej top liście radia 357 większość ulubionych przez słuchaczy utworów to kompozycje sprzed pół wieku z okładem. Talent dany jest od Boga, jego oszlifowanie zależy już tylko od nas. Byłem gościem benefisu Bohdana Łazuki (lat 86) i słuchając go oraz zacnych gości z Wiesławem Ochmanem na czele, utwierdziłem się w przekonaniu, że radość z życia można czerpać bardzo długo. Wtajemniczeni twierdzą, że wielka wciąż forma muzyków The Rolling Stones to efekt lekkiego wspomagania substancjami rozweselającymi a Łazuka jest żywym przykładem tezy, że alkohol nie zawsze szkodzi. Proszę Drogich Czytelników by nie traktowali tych słów jako wskazówki, bo sytuacja dotyczy geniuszy pośród milionów. Jeszcze jedno skojarzenie gwiazd sportu i estrady: nie da się sklonować wybitnego sportowca ani zastąpić myśli trenera algorytmem, a piosenkarzy niestety już tak. Co prawda szef Wisły Kraków twierdzi inaczej, ale mimo wszystko wolę nos Ancelottiego i Fergussona niż algorytmy trenerów z bajki Jarosława Królewskiego. Piłka nożna to prosta gra i w tym jej piękno. Wszelkie statystyki, wymyślne systemy, „fałszywe dziewiątki" i niska strefa to tylko chwytliwe hasła, moda, która przeminie. Nie obawiam się upadku futbolu w formie znanej od ponad stulecia. Martwię się za to o przyszłość sztuki wokalnej i muzycznej. Niekłamany w tej materii autorytet, Zbigniew Hołdys, założyciel kultowego Perfectu, twierdzi, że już niedługo totalne beztalencie dzięki sztucznej inteligencji będzie mogło udawać Whitney Houston czy Michaela Jacksona. A gdy to już nastąpi, powtórzę za klasykiem, że pora umierać.

A co z tymi Portugalczykami? Szybko im się nudzi robota w Polsce. Sa Pinto, Sousa, Santos, teraz Baltazar z Radomiaka, zdecydowanie mniej sympatyczny niż Baltazar Gąbka z popularnej kreskówki dla dzieci. Są jak niewierny i niewypłacalny Osculati z Kabaretu Starszych Panów. Portugalczyk rozkochiwał, obiecywał i porzucał. Co prawda żaden z wymienionych szkoleniowców nikogo w Polsce w sobie nie rozkochał, ale te rejterady były po prostu żenujące. Nikt nad Wisłą nie lubi dezerterów.

Bruno Baltazar nieoczekiwanie podziękował za pracę w Radomiaku. Fot. Paweł Jaskółka/PressFocus