Deptanie świętości
Powrót do korzeni, cotygodniowy felieton Michała Listkiewicza
Dzisiaj na Stadionie Narodowym imienia Kazimierza Górskiego (z uporem używam tej nazwy, gdyż PGE to tylko państwowy moloch, a Górski pozostanie na zawsze legendą polskiego sportu) odbędzie się premiera książki Dariusza Szpakowskiego. Darka znam od zawsze, był, jest i pozostanie moim idolem, ale też przyjacielem.
Mogą sobie internetowi hejterzy używać, ile wlezie, wypominać językowe wpadki i lapsusy nieuniknione w tej pracy. Szpakowski jest dzieckiem radia, medium bodaj najtrudniejszego ze wszystkich, o czym przekonałem się, próbując nieudolnie swoich sił za mikrofonem. Zaczynał w kultowej za mojej młodości Rozgłośni Harcerskiej, ale na szczyty wybił się w telewizji. Na tyle wzorował się na niezapomnianym Janie Ciszewskim, że zdarzyła mu się zabawna wpadka już po śmierci „Wielkiego Cisa”: witając telewidzów przedstawił się jako... Dariusz Ciszewski. Barwa głosu, bogactwo języka, wyobraźnia, umiejętność przyciągania uwagi - wszystko to czyni go jednym z najwybitniejszych asów mikrofonu sportowego. Książkę przeczytam przez najbliższą noc, wrażeniami podzielę się za tydzień.
Niejako w symbiozie z tym wydarzeniem zapadła decyzja gdyńskich radnych o nadaniu imienia Janusza Kupcewicza placowi przed stadionem Arki. „Kupiec” był chyba najwybitniejszym piłkarzem w historii Żółto-niebieskich, a właśnie Szpakowski komentował pamiętny mecz o brąz z Francją na mundialu w Hiszpanii, w którym Janusz zdobył zwycięską bramkę . Parafrazując Ciszewskiego, należy stwierdzić, że sprawiedliwości stało się zadość. Niech plac Janusza Kupcewicza będzie miejscem spotkań tych, którzy go podziwiali i tych, którzy znają go tylko z opowiadań starszych, niech łączy pokolenia. To naprawdę dziwne, że ulice Kazimierza Górskiego mają Gdańsk, Gdynia i Lwów, a brak takowej w Warszawie, z którą legendarny trener związany był przez większość życia. Nobliwe panie ze stołecznej Komisji Nazewnictwa w ratuszu uznały, że jeden Górski im wystarczy. Co prawda miał na imię Wojciech i był przedwojennym pedagogiem, ale kogo to interesuje.
Ktoś puścił plotkę, że będę panelistą na Konwencji PIS w Katowicach, no i się zaczęło. Przyjaciele i wrogowie zwyzywali mnie od najgorszych, jakby zabieranie głosu na publicznej imprezie było przestępstwem. Faktycznie, otrzymałem zaproszenie, ale dawno temu grzecznie odmówiłem z wielu powodów, wśród których inne zobowiązania były istotne. Konsekwentnie jestem przeciwnikiem łączenia polityki ze sportem, choć zdaję sobie sprawę, że stoję na przegranej pozycji. Pal licho konwektykl polskiej partii, której lidera sport nigdy nie interesował, choć jego brat bliźniak był fanem lekkiej atletyki i futbolu. Lecha Kaczyńskiego zapamiętam jako człowieka znającego się na sporcie, podobnie jak innego prezydenta RP Aleksandra Kwaśniewskiego.
Najgorsze, że polityka wkroczyła do kwestii tak ważnych jak lokalizacja igrzysk olimpijskich, mundiali oraz innych imprez o globalnym znaczeniu. Nasilają się w najwyższych sferach głosy o potrzebie zniesienia ograniczeń liczby kadencji prezydentów miast, burmistrzów i wójtów. Od początku takie ograniczenia wydawały mi się sztuczne, prowadziły do patologii na finiszu drugiej kadencji. Ustępujący włodarze mieli już wszystko w nosie, a radni rozglądali się za nowym panem, by pozostać w wygodnych fotelach. Przypomniała mi się rozmowa z dawnym ministrem sportu Mirosławem Drzewieckim, który był entuzjastą ograniczenia rządów prezesów związków sportowych do dwóch kadencji i cel osiągnął. Gdy zapytałem go, jak długo zasiada w parlamencie, okazało się, że osiemnaście lat. Na propozycję, by ograniczenia rozpocząć od posłów, nie odpowiedział. Dawno temu polskimi ciężarami dowodził prezes PZPC Janusz Przedpełski. Czynił to z wielkim powodzeniem przez 40 (CZTERDZIEŚCI) lat! Medale sypały się jak z rogu obfitości, polskie podnoszenie ciężarów było światową potęgą. Komu to przeszkadzało?
Prezes PKOL Radosław Piesiewicz chyba tak długo jak Przedpełski nie porządzi. Skłócił się z władzą państwową, ostro kąsa już nie tylko byłego ministra sportu Sławomira Nitrasa (tu akurat ma powody), ale też jego następcę Jakuba Rutnickiego, raczej bez sensu. Piesiewicz stara się uniezależnić od państwowego cycka, ale wszystko ma swoje granice. Nie sądzę, by w historii olimpizmu jakikolwiek narodowy związek podpisał umowę sponsorską daleko za granicą, bo tam rezyduje dobroczyńca. Czy naprawdę prezes Przemysław Kral nie mógł się pofatygować z Monte Carlo do Polski? To dwie godziny lotu raptem. A gdzie statut PKOL, zgodnie z którym decyzje muszą być podejmowane na terenie Polski, gdzie akceptacja zarządu? A dodanie do nazwy Centrum Olimpijskiego tajemniczej firmy Zondacrypto to przegięcie. PKOL to najbardziej zasłużona organizacja sportowa zakładana przez wybitnych Polaków z księciem Stefanem Lubomirskim na czele. Później kierowali nią ludzie, których dorobek zawodowy i potencjał intelektualny był niekwestionowany. Bohater Kampanii Wrześniowej generał Kazimierz Glabisz, wydawca Alfred Loth, dyplomata Marian Renke, późniejszy prezydent Aleksander Kwaśniewski, wybitny trener Stefan Paszczyk, biznesmeni Piotr Nurowski i Andrzej Kraśnicki. To jednak inna liga niż obecny prezes, z całym szacunkiem. Nie dziwię się Apoloniuszowi Tajnerowi, że wystosował list protestacyjny w imieniu Kapituły Prezesów Honorowych polskiego sportu, który bez wahania podpisałem.
Jak co tydzień zakończę anegdotycznie, choć historia zdarzyła się naprawdę i ma związek z nieszczęsną umową PKOL z królem kryptowalut. W 2006 roku zarząd PZPN przegłosował decyzję o aplikowaniu Polski w sprawie Euro 2012. Stało się to we Lwowie na wspólnym posiedzeniu federacji polskiej i ukraińskiej. W drodze powrotnej nasz radca prawny profesor Andrzej Wach zwrócił uwagę, że to wbrew statutowi, że nie wolno głosować za granicą. Polak jak wiadomo potrafi, więc zatrzymaliśmy autokar tuż po przekroczeniu polskiej granicy, w Lubyczy Królewskiej (nawet miejscowy klub nazywa się Granica). Działacze wysiedli i na parkingu przy stacji benzynowej głosowali powtórnie, wynik był identyczny, mimo zmęczenia ukraińską gościnnością. W ten sposób maleńka miejscowość na Zamojszczyźnie przeszła do historii polskiego futbolu. Czy prezes PKOL pójdzie tym tropem i zarządzi głosowanie już w Polsce? Nie musi być na kresach, gościnny Górny Śląsk chętnie podejmie się roli gospodarza.
Fot. Rafał Oleksiewicz/Pressfocus
