Sport

Delikatny optymizm

Rapid Wiedeń nawet bez jednego zawodnika był w stanie strzelić Wiśle bramkę. Mimo wszystko krakowianie nie zagrali źle.

W debiucie w Wiśle Łukasz Zwoliński nie grzeszył skutecznością. Fot. PAP/Łukasz Gągulski

Przed meczem z Rapidem Wiedeń trener Wisły Kazimierz Moskal przestrzegał publicznie, że jego drużyna nie może podejść do rywalizacji z Austriakami ze zbyt dużym respektem. Tymczasem „Biała gwiazda” w pierwszej połowie – pomimo dość ofensywnego ustawienia – nie była w stanie stworzyć praktycznie żadnego zagrożenia pod bramką przeciwnika. Gdy już raz golkipera postraszył Łukasz Zwoliński, chwilę później na prowadzenie wyszli goście. - Na pierwszą połowę wyszliśmy trochę ze zbyt wielką bojaźnią, bo zbyt szybko traciliśmy piłki – zaznaczył szkoleniowiec Wisły. Strata po pierwszej połowie nie była jednak taka straszna. Rapid prowadził zaledwie 1:0 i przez całą drugą połowę musiał radzić sobie w osłabieniu po tym, jak  Bendeguz Bolla zobaczył czerwoną kartkę. W tym krakowscy kibice mogli upatrywać szans nie tylko na doprowadzenie do remisu, ale nawet na zwycięstwo.

Pudło na koniec

Tymczasem rzeczywistość okazała się brutalna. Co z tego, że „Biała gwiazda” ruszyła do ataku od razu po zmianie stron, skoro zaraz straciła drugiego gola. Wisła, pomimo gry w przewadze, nie potrafiła wiele zdziałać pod austriacką bramką. - Strata drugiej bramki podziałała na nas jak zimny prysznic, a Rapid mógł w tym momencie pokazać to, co ma najlepsze. Nawet grając w osłabieniu i prowadząc dwoma bramkami, długo utrzymywał się przy piłce i kontrolował to, co się działo na boisku. Mieliśmy kłopot, żeby przejąć futbolówkę i stworzyć sytuacje – powiedział po spotkaniu opiekun krakowskiego zespołu. Na honorowego gola fani Wisły musieli poczekać aż do 79 minuty. Wtedy Marc Carbo uderzył, piłka po drodze szczęśliwie odbiła się od nogi obrońcy i wpadła do bramki. Niewiele to jednak zmieniło. Wisła nie była już w stanie strzelić kolejnego gola, choć powinna! W ostatniej akcji meczu fatalnie w polu karnym zachował się Angel Baena, który przestrzelił z odległości kilku metrów.

Solidnie, ale nieskutecznie

Jak zostało wspomniane, w meczu wystąpił Łukasz Zwoliński. Dla napastnika był to debiut w barwach „Białej gwiazdy” i nie może on zaliczyć go do udanych. Nie tylko dlatego, że Wisła przegrała mecz, ale także przez to, że snajper kilka razy zawiódł, gdy powinien wpisać się na listę strzelców. Na początku drugiej połowy miał genialną okazję po dośrodkowaniu z lewej strony, ale piłka po jego uderzeniu zatrzymała się na słupku. Widać było, że jest aktywny, ale nie zakończył spotkania z trafieniem, czego przecież można było od niego oczekiwać. Dwa lata temu w barwach Lechii pokonywał bramkarza Rapidu. - Wykonał robotę, którą miał wykonać. Miał sytuację, po której mógł zdobyć bramkę. Nie udało się, ale musimy też pamiętać, że Łukasz dołączył do nas nie tak dawno i miał też treningi indywidualne. Nie trenował z zespołem. On potrzebuje czucia boiska oraz partnerów, z którymi obecnie występuje – skomentował występ debiutanta trener Moskal.

Zawsze można coś poprawić

Prawda jest jednak taka, że Wisła wcale nie wyglądała na tle Rapidu tragicznie. Popełniła proste błędy, które poskutkowały utratą dwóch goli. W pozostałych fragmentach spotkania była godnym rywalem dla przyjezdnych z Wiednia. Nawet gdy goście grali jeszcze w komplecie, Wisła prowadziła w miarę wyrównaną batalię. Czy to jednak wystarczy, żeby w rewanżu postarać się o zwycięstwo? – Patrząc na to, z kim graliśmy, myślę, że jest delikatny optymizm. Natomiast nawet po dobrych meczach, można coś poprawić. Po dzisiejszym meczu jest kilka rzeczy, które mogliśmy zrobić lepiej – powiedział Kazimierz Moskal. Jego sztab szkoleniowy skupi się na tym, żeby wyeliminować wszystkie problemy zespołu, ale czy uda się wszystkie odnaleźć jeszcze przed rewanżem w stolicy Austrii?

Kacper Janoszka