Dekada od wiecznej hańby

Fred został głównym kozłem ofiarnym po tym, co przytrafiło się Brazylii 10 lat temu. Fot. FRAME / PRESSFOCUS 

Dekada od wiecznej hańby

Historia brazylijskiego futbolu bogata jest w sukcesy, jednak 8 lipca 2014 r. przyćmił w pamięci piłkarskiego narodu niejeden triumf przeszłości.

Popularni „Canarinhos” nie przeżywają ostatnio najlepszego czasu. Na ostatnim mundialu odpadli w ćwierćfinale, a trwające właśnie Copa America odbywa się już bez nich. Tam również brazylijskim maksimum okazał się ćwierćfinał, gdzie – choć dopiero po karnych – zasłużenie dalej awansował Urugwaj. Świat obiegły obrazki selekcjonera Dorivala Juniora, który przed konkursem „jedenastek” nie potrafił przebić się do kręgu stworzonego przez zawodników zupełnie go ignorujących. Junior raczej nie sprostał zadaniu prowadzenia reprezentacji, przed nim na tym stanowisku nie wyszło próbującym Fernando Dinizowi i Ramonowi Menezesowi – a to wszystko od zakończenia mistrzostw świata w Katarze. I jakby tego było mało, obecny tydzień Brazylia rozpoczęła od 10. rocznicy wydarzenia, które w kraju tak opanowanym przez futbol może pretendować do miana tragedii narodowej. Półfinału mundialu z 2014 roku, organizowanego właśnie w „kraju kawy”.

Zaczęło się od samobója

Historia udziału „Canarinhos” na mistrzostwach świata mieni się złotem i srebrem. Żadna inna drużyna nie działa na „mundialową wyobraźnię” w taki sposób, jak Brazylia. Po dwóch ćwierćfinałach w 2006 i 2010 roku pięciokrotni mistrzowie globu nie wierzyli – oni byli wręcz pewni, że na turnieju rozgrywanym na ich własnej ziemi sięgną po 6. złoto w historii. Przymykano oko na kontrowersje organizacji, korupcję, miliardy wydawane na stadiony itp. Naród pragnął igrzysk i choć MŚ zaczęły się od... samobója Brazylijczyka Marcelo, to gospodarze wygrali swoją grupę. Nikt nie miał jednak zamiaru kłaść się przed „Canarinhos”. W drodze do finału na ich drodze stawali inni przedstawiciele Ameryki Południowej. Z Chile padł remis i o awansie zadecydowały karne, choć z 10 w sumie wykonanych aż połowa była niecelna. Tego decydującego dla Brazylii strzelił ich futbolowy bóg współczesności – Neymar.

Fatalna diagnoza

Zawodnik Barcelony, który ledwie rok wcześniej opuścił Santos, miał poprowadzić naród tam, gdzie jego miejsce. W ćwierćfinale przytrafiło się jednak fatum. W 88 minucie, gdy gospodarze prowadzili z Kolumbią 2:1, jej zawodnik Camilo Zuniga brutalnie zaatakował Neymara kolanem w plecy. Brazylijski gwiazdor opuścił murawę na noszach, w karetce podpięto mu maskę tlenową, na sygnale pojechał do szpitala. Czekał tam już tłum ludzi. Fani zamarli, modlili się chóralnie, widząc swojego idola i piłkarskiego przywódcę. Diagnoza była fatalna – pęknięcie kręgu lędźwiowego. Czas absencji miał wynieść ok. 6 tygodni, choć kilka centymetrów w tę czy we w tę mogło doprowadzić do tragedii. Ta już się jednak wydarzyła. Neymar wypadł z mistrzostw świata.

Nietrafiona dedykacja

W półfinale czekał Brazylię poważny test w postaci rywalizacji z Niemcami. Mimo nieobecności „Neya” i tak była faworytem, eksperci oczekiwali wyrównanej rywalizacji. Trybuny miały odegrać decydującą rolę, tym bardziej że Neymar faktycznie działał na Brazylijczyków jak boski czynnik. Zastępujący w roli kapitana zawieszonego za kartki Thiago Silvę David Luiz na boisko wyszedł z koszulką skrzydłowego „Barcy”. Razem z bramkarzem Julio Cesarem trzymał ją podczas hymnu, wyrzucając z siebie słowa niczym w transie. Uniósł koszulkę Neymara, chcąc jasno zadeklarować, że zwycięstwo z Niemcami dedykuje właśnie jemu. Zadedykował jednak największą porażkę w historii brazylijskiej piłki nożnej.

   

David Luiz (z prawej) na pewno chciał dobrze, okazując wsparcie dla kontuzjowanego Neymara. Wyszło zupełnie inaczej... Fot. FRAME / PRESSFOCUS


Klose i służby specjalne

Nikt już nie pamięta, że początek był wyrównany. Że jedni odpowiadali na ataki drugich. W 11 minucie „Die Mannschaft” wyszedł na prowadzenie po rożnym wykonywanym przez Toniego Kroosa, a wykończonym przez Thomasa Muellera. Krycie zgubił Luiz. Trzęsienie ziemi w Belo Horizonte przeszło między 23 a 29 minutą. Dla wielu Brazylijczyków te 6 minut ciągnęło się jak 6 godzin, gdy Niemcy pakowali gola za golem. Nagle zrobiło się 5:0. Wpadało im wszystko. Jakby tego było mało, na 2:0 podwyższył śląski snajper Miroslav Klose, zdobywając swoją 16 bramkę na mundialach. Pobił tym samym rekord – a jakże – Brazylijczyka Ronaldo. Co ciekawe, Klose nie świętował gola swoim słynnym saltem, ale po prostu ślizgnął po murawie na kolanach. – Zostałem uderzony w lewą stopę i nie byłem w stanie tego zrobić – mówił. Kiedy Niemcy deklasowali gospodarzy MŚ 2014, tłumy na trybunach były w szoku. Jedni przejawiali to łzami, drudzy rozpoczęli walki z ochroną. Interweniować musiała policja, wysyłając na stadion służby specjalne.

Niemiecka litość

Niemcy doskonale wiedzieli, że to nie jest normalny wieczór. W pomeczowych wywiadach bronili swoich oponentów, tłumaczyli. Philipp Lahm mówił, że w trakcie gry... czuł się nieswojo z tym, co się dzieje, a brazylijski dziennik „O Globo” nazwał Niemców „mistrzami sympatii”. Choć był to dzień ich wielkiej chwały, postanowili nie znęcać się już nad Brazylijczykami – a przy rozbitym mentalnie przeciwniku nie byłoby to problemem. – Postawiliśmy sprawę jasno, że musimy pozostać skoncentrowani, ale nie będziemy ich upokarzać. Na boisku nie należy tego robić. Trzeba okazać przeciwnikowi respekt, dlatego to było bardzo ważne, że nie zaczęliśmy pokazywać jakichś „magicznych sztuczek”. Po prostu zrobiliśmy swoje – powiedział niemiecki obrońca Mats Hummels. Mimo tego „Die Mannschaft” wbił jeszcze rywalowi dwa gole, a spokojnie mógłby więcej. Kiedy po przerwie dublet ustrzelił rezerwowy Andre Schuerrle (bez szczególnych celebracji), brazylijscy fani – którzy zdążyli już odzyskać odrobinę świadomości – oddali rywalom owacje na stojąco. Kiedy zaś – przy 6:0 – boisko opuścił ich napastnik Fred, zbyli go gwizdami. Gracz Fluminense zaliczył jeden z najgorszych występów w historii mundiali. Nie zaliczył żadnego udanego zagrania, a praktycznie wszystkie jego kontakty z piłką ograniczyły się... do wznawiania gry od środka. Krytyka Freda była tak wielka, że po mundialu postanowił zakończyć reprezentacyjną karierę.

Maradona się cieszył

Honorowe trafienie, jakie zaliczył w samej końcówce Oscar, nie dało Brazylii choćby minimalnego ukojenia. Żaden gospodarz mistrzostw świata nie zaliczył tak wysokiej porażki. „Canarinhos” nigdy nie przegrali tak wysoko u siebie, a tylko Urugwaj w... 1920 roku był w stanie pokonać ich różnicą 6 bramek (6:0). Brazylia zakończyła także trwającą aż 62 mecze serię bez porażki u siebie w oficjalnych spotkaniach, która trwała od Copa America 1975. Selekcjoner Luiz Felipe Scolari nazwał porażkę 1:7 najgorszą w historii brazylijskiego futbolu i najgorszym dniem swojego życia (po przegranym 0:3 meczu z Holandią o 3. miejsce zrezygnował ze stanowiska). Tylko Argentyńczyk Diego Maradona cieszył się z takiego rozstrzygnięcia, przerabiając jedną z popularnych przyśpiewek, by naśmiewać się z sąsiadów.

Metafora nieszczęśliwego wypadku

Tym oczywiście nie było do śmiechu. W wielu miastach Brazylii doszło do zamieszek, włamań, kradzieży. Wynik meczu rezonował nawet na politykę. Rzecznik izraelskiego MSZ odpierał brazylijskie zarzuty o nieproporcjonalne użycie siły w Strefie Gazy mówiąc, że to nie piłka nożna. „Kiedy mecz kończy się remisem, myślisz, że jest proporcjonalny. Ale kiedy jest 1:7, nie ma mowy o proporcjach” – mówił. Problemy miał z kolei parlamentarzysta z Malezji, który w mediach społecznościowych polubił wpis o... „Golokauście”. Pamięć o porażce 1:7 wciąż jest żywa w brazylijskiej społeczności. „Gol da Alemanha”, czyli „gol dla Niemiec”, już zawsze będzie oznaczał w tym kraju metaforę nieszczęśliwego wypadku.

Piotr Tubacki


18 

STRZAŁÓW w światło bramki oddano w trakcie tego spotkania, co było rekordem ówczesnych mistrzostw świata.


MINUT potrzebowali Niemcy, by zdobyć gole nr 2, 3, 4 i 5. To rekord mundiali. Nasi sąsiedzi pobili osiągnięcie Austrii z 1954 roku i Węgier z 1982 roku, którzy potrzebowali na to minuty więcej.


14 

GOLI straciła na MŚ 2014 Brazylia. To jej niechlubny rekord w trakcie jednego turnieju oraz największa liczba bramek wpuszczona przez gospodarza MŚ.


ZESPOŁY w historii mistrzostw świata przegrywały pięcioma bramkami po pierwszej połowie. Tylko Brazylia może jednak robić wrażenie. Pozostałe to: Zair (z Jugosławią w 1974), Haiti (z Polską w 1974) i Panama (z Anglią w 2018)


Brazylia – Niemcy 1:7 (0:5)
0:1 – Mueller (11), 0:2 – Klose (23), 0:3 – Kroos (24), 0:4 – Kroos (26), 0:5 – Khedira (29), 0:6 – Schuerrle (69), 0:7 – Schuerrle (79), 1:7 – Oscar (90)

BRAZYLIA: Cesar – Maicon, Luiz, Dante, Marcelo – Gustavo, Fernandinho (46. Paulinho) – Hulk (46. Ramires), Oscar, Bernard – Fred (70. Willian). Trener Luiz Felipe SCOLARI

NIEMCY: Neuer – Lahm, Boateng, Hummels (46. Mertesacker), Hoewedes – Khedira (76. Draxler), Schweinsteiger – Mueller, Kroos, Oezil – Klose (58. Schuerrle). Trener Joachim LOEW

Sędziował Marco Rodriguez (Meksyk). Widzów 58141 (Estadio Mineirao, Belo Horizonte, Brazylia). Żółta kartka Dante