Sport

Dawnych wspomnień czar

POWRÓT DO PRZESZŁOŚCI - Michał Listkiewicz

Bardzo nie lubię określenia „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Przecież to nie jest nigdy ta sama rzeka; wartki nurt czy gra świateł zmieniają ją co sekundę. Z dzieciństwa pamiętam kąpiele w podkaliskiej Swędrni, urokliwej rzeczce wijącej się wśród łąk. Wskakiwałem do niej kilka razy dziennie i za każdym razem było inaczej. Szczególnie gdy do wody zbliżała się moja kochana babcia Halina, kobieta słusznej postury. Dzieciaki z całej wioski Pólko biegły wtedy krzycząc, że można będzie skakać na główkę, poziom wody się podniesie.

Zatem skoki do wody były moją pierwszą dyscypliną sportu. Po nich przyszła piłka nożna na ściernisku i siatkówka, w której krzak leszczyny zastępował siatkę. Zebrało mi się na wspomnienia, bo właśnie wchodzę do wody, w której dawno temu radośnie pływałem. „Sport” był moim dziennikarskim gimnazjum i uniwersytetem, tam nauczyłem się odpowiedzialności za słowo i lojalności, 11 lat pracowałem w prestiżowym i szanowanym piśmie. Byłem maturzystą, gdy napisałem do przyszłego pracodawcy pierwszą skromną relację z meczu koszykówki. Ponad pół wieku minęło, a ja wciąż żyję z tym tytułem.



Bardzo przeżywałem jego wzloty i upadki, a obecny renesans to miód na moje serce. Gdy zatelefonował stary druh, obecnie naczelny Andrzej Grygierczyk, proponując powrót do miejsca, z którego ruszyłem w wielki świat, ucieszyłem się jak dziecko. Z emeryta w sekundę przemieniłem się w pełnego pasji młodzieńca, początkującego dziennikarza i sędziego okręgówki. Wracam zatem do korzeni i z góry przepraszam, że od czasu do czasu zbierze mi się na wspominki. Wiem, że trzeba z żywymi naprzód iść, ale pamiętam też dalszą część pięknego wiersza Adama Asnyka: „ale nie depczcie przeszłości ołtarzy”.

Wracamy do teraźniejszości. W środowisku piłki ręcznej więcej się teraz dzieje w gabinetach niż na parkietach. Wybory Prezesa ZPRP za pasem, przedwyborcze harce nabrały tempa. A że z faulami i kopaniem po kostkach? Cóż, takie mamy czasy. Wydawało się, że Bogdan Wenta i Sławomir Szmal stworzą ponownie wspaniały duet, który poprowadzi tę piękną dyscyplinę ku lepszemu. Nic z tego, słynny kiedyś trener po średnio udanej przygodzie europarlamentarno-samorządowej odwrócił się plecami i tym co poniżej nich do byłego kapitana swojej reprezentacji. Wystartuje samodzielnie przy wydatnym wsparciu faceta usuniętego z pracy w federacji za molestowanie podległych sobie pracownic. Pół wieku temu pewnie takie zachowanie skwitowano by rechotem i pochwałami jurnego chłopa. Dziś to obciach, wstyd i żenada.

Szmal miał przydomek „Kasa”, ale wbrew temu nie jest człowiekiem pazernym na dobra materialne. Jako jedyny działacz ZPRP odmówił przyjęcia sowitej acz nienależnej nagrody. Ubiegłoroczne MŚ okazały się dla Polski klapą sportową i organizacyjną, ale kasa na premie dla działaczy się znalazła. Także dla dyrektora nieudanego turnieju, tego od obmacywania kobiet. Prezesując w PZPN, nigdy nie przyznałem sobie ani innym działaczom choćby złotówki za porażki i złą organizację. A było tych wpadek sporo, co po latach pokornie przyznaję. Mam nadzieję, że handballowy lud wybierze drogę ku lepszej przyszłości, a nie trwanie w malignie. Sam grałem w szczypiorniaka, mój cioteczny brat Wojtek Pijanowski (ten z „Koła fortuny”) występował nawet w ekstraklasie, był powoływany do młodzieżowej reprezentacji Polski, więc mam prawo mądrzyć się w tej sprawie.

W debiucie po pół wieku nie wspomniałem o futbolu, który był i jest mi najbliższy. To tak dla zmyłki, za tydzień Szanowni Czytelnicy dostaną ode mnie porcję piłki nożnej, do jakiej „Sport” nas przez dziesięciolecia przyzwyczaił. Obiecuję!

PS

Cieszymy się niezmiernie z powrotu Michała Listkiewicza na łamy „Sportu”. Były znakomity sędzia piłkarski, a potem prezes PZPN-u, poliglota, człowiek o szerokich zainteresowaniach i horyzontach będzie pisał u nas felietony co wtorek. Michałowi życzymy radości przy pisaniu tekstów, a Czytelnikom – przy lekturze!