Sport

Czyściciele basenów też kopią

Rozmowa z Aleksandrem Januszkiewiczem, grającym w przeszłości w lidze gibraltarskiej, w zespole Lynx FC

Podobnie jak poznaniacy, również Lincoln Red Imps rywalizował w kwalifikacjach Ligi Mistrzów z Crveną zvezdą. Fot. IMAGO / Press Focus

Jak się załatwia grę na Gibraltarze?

- Właśnie (było to lato 2018 – dop. aut.) skończyłem rundę w trzecioligowej Stali Brzeg, a wielkich perspektyw na wyższe ligi w kraju nie miałem. Zawsze powtarzałem mojemu menedżerowi, że w takiej sytuacji chętnie bym wyjechał. Myślałem przede wszystkim o Skandynawii, tymczasem on zaproponował mi właśnie Gibraltar. Pełna egzotyka, ten kierunek nie był jeszcze odkryty dla Polaków. Stwierdziłem jednak, że nie mam nic do stracenia. „Raz się żyje, próbujemy” - pomyślałem.

Szukał pan informacji o Gibraltarze?

- Niewiele czasu na to miałem, wyjazd był raptem 3-4 dni po otrzymaniu oferty. Największą zagadką było dla mnie to, jak wygląda sprawa z językiem. Choć to wciąż kolonia brytyjska, generalnie mieszkają tam w większości ludzie z Hiszpanii, ale – jak się okazało na miejscu – angielski też był w powszechnym użytku. A że sobie z nim daję radę, z komunikowaniem się nie było problemu.

Tamtejsza liga jest zawodowa?

- Nie wiem, jak to dziś wygląda, choć wydaje mi się, że zbyt wiele się nie zmieniło. Wciąż ton nadają dwa zespoły, Lincoln Red Imps, z którym zagra Lech, i Europa FC, z którą kilka lat wstecz grała Legia. W tych klubach zawodnicy utrzymują się z gry w piłkę, zarabiając nie najgorsze pieniądze. Reszta ligi to amatorzy, łączący granie z pracą.

Wie pan, czym się zawodowo zajmował wtedy przeciętny gibraltarski ligowiec?

- Naszym trenerem był wówczas mający miejscowe obywatelstwo Albert Parody. Jego asystent był – do dziś mam z nim kontakt – z okolic Malagi i stamtąd ściągał wielu chłopaków do gry u nas. Oni zazwyczaj u siebie wykonywali roboty fizyczne: zajmowali się ogrodami, byli czyścicielami basenów, czasem pracowali w gastronomii. Natomiast miejscowi gracze kojarzyli mi się raczej z pracami biurowymi, w korporacjach. Swoją drogą kiedy umawialiśmy się na tę rozmowę, postanowiłem sobie odświeżyć wiedzę o tamtejszej lidze – choć na co dzień śledzę jej wyniki. Próbowałem poszukać kontaktu z którymś z ówczesnych kolegów z Gibraltaru, ale wielu jakby... zapadło się pod ziemię. Ot, taki Mohamed Badr, wtedy chyba najlepszy nasz napastnik, potem nawet reprezentantem został. Znalazłem go na FB, ale ostatnią aktywność ma z 2019 roku.

Mniejsza z tym. Ważniejsze, czego się może Lech spodziewać na wyjeździe. Pełnych trybun?

- Czy ja wiem? Z Gibraltaru niedaleko jest do Malagi, więc kibice żyją piłką. Przede wszystkim hiszpańską, ale swoją, miejscową, też. Specyfiką rozgrywek ligi gibraltarskiej jest to, że fani, kupując jeden bilet, mogą obejrzeć parę spotkań z rzędu, bo są one rozgrywane na tym samym stadionie, jeden po drugim. Więc mało jest tam kibiców konkretnego klubu, wszyscy za to jednoczą się na mecz reprezentacji. A ta reprezentacja raz na parę lat potrafi coś wygrać.

Awans Lincoln Red Imps do fazy ligowej to oczywiście sukces?

- Ale nie po raz pierwszy ten zespół tego dokonał. Wiadomo, że idąc ścieżką mistrzowską z Champions League, ma być może nieco łatwiej. Ale te awanse pokazują, że coś tam drgnęło w piłce. I mam wrażenie, że do tych czołowych drużyn będzie zaglądać coraz więcej niezłych graczy, zwłaszcza spoza Europy. Występy w pucharach będą dla nich szansą na to, żeby skrócić sobie drogę do mocniejszych lig europejskich.

Na jakim poziomie – w odniesieniu do Polski – umiejscowiłby pan ligę Gibraltaru?

- W przypadku większości tamtejszych drużyn – pewnie w okolicach naszej trzeciej ligi. Natomiast Lincoln, Europa FC, może jeszcze Santa Coloma i St. Joseph mogłyby spokojnie na poziomie drugiej ligi, a dwa pierwsze nawet i pierwszej. Kontraktują dziś bardzo często zawodników z trzeciej ligi hiszpańskiej. A wiemy doskonale – na przykładzie naszej ekstraklasy – że tacy Hiszpanie w piłkę grać potrafią.

Wymieniał pan zawody kolegów z szatni w Lynx. Pan też poszedł do pracy?

- Prawdę mówiąc taki był zamysł tego wyjazdu. Tym bardziej, że po treningu człowiek zwyczajnie się tam... nudził. Więc chciałem gdzieś znaleźć dorywczą pracę. Ale nasz trener - który też był współwłaścicielem klubu - miał duże aspiracje. Uważał, że nie po to ściągnął profesjonalnych zawodników - a ściągnął ich m.in. z Francji, Kolumbii, Argentyny, i nie po to płaci normalne kontrakty, abyśmy przychodzili na treningi po robocie. Mieliśmy się skupić tylko na piłce.

No proszę! Co więc było tam do roboty po treningu?

- Plaża, ładne krajobrazy, kawiarenka... W sumie to trochę żałowałem, że skończyło się to tak szybko. Przytrafiła mi się na tyle poważna kontuzja nadgarstka, że nikt na miejscu nie chciał mi go zoperować. Więc podjęliśmy z menedżerem decyzję, że wracam do Polski, tu przechodzę zabieg i tu się rehabilituję. A w grudniu przyszła informacja z Lynx, że wobec wycofania się jakichś sponsorów, musiałbym zejść z zarobków. Finansowo przestałoby się to spinać, więc do tego klubu już nie wracałem. Próbowałem poszukać innego, ale przyszła oferta ze Szwecji i z niej skorzystałem. Potem trochę tego Gibraltaru żałowałem, bo tam – w pełni zdrowia – mogło mi się jeszcze coś fajnego przydarzyć. No i szkoda, że to tyle trwało, bo tam naprawdę mogło się coś fajnego wydarzyć.

Lech wygra?

- Oczywiście powinien, ale pamiętamy pewnie dwumecz Europy FC z Legią. Przed tamtą rywalizacją nawet kontaktował się ze mną legijny analityk, podpytując o pewne kwestie dotyczące rywala – bo byłem świeżo po powrocie. Teraz z jednej strony chciałbym, żeby Lincoln pokazał się z dobrej strony – może wielu przestanie się podśmiechiwać, że pojechałem do słabej, amatorskiej ligi. Ale oczywiście będę trzymać kciuki za Lecha, bo każda wygrana wpływa na rozwój polskiej piłki klubowej.

Rozmawiał Dariusz Leśnikowski

Liga Konferencji – 2. kolejka

◼  Lincoln Red Imps FC - Lech Poznań

czwartek, 21.00 – Polsat Sport 1

Aleksander Januszkiewicz (drugi z lewej) z kolegami z ekipy Lynx. Fot. archiwum prywatne