Czy to przypadek?
Rozmowa z Mariuszem Śrutwą, najskuteczniejszą „10” w historii Ruchu
Ruch niedawno zwolnił trenera Janusza Niedźwiedzia, a teraz zakontraktował nowego szkoleniowca Dawida Szulczka. Pan przyłącza się do chóru zadowolonych z takiej decyzji?
– Bardzo dobrze, że zmiana trenera nastąpiła. To był ostatni moment, by się ratować. Wyniki nie są takie, jak oczekiwaliśmy. Miejsce w tabeli również. O poziomie gry lepiej nie rozmawiać. Miejmy nadzieję, że trener Szulczek sobie poradzi. Poustawia na nowo drużynę. Pokaże chłopakom inną taktykę, nie taką chaotyczną, jaką prezentowali do tej pory i zdobędziemy wreszcie trzy punkty, które podbudują zawodników, bo oni też odczuwają w szatni zawirowania organizacyjne „na górze”. A doskonale wiedzą, czego się od nich oczekuje, jakie mają zadania do wykonania.
Dawid Szulczek ma być demiurgiem, który najpierw wszystko ogarnie, potem złoży raz jeszcze w całość i wreszcie spełni marzenia kibiców. To będzie taki chorzowski Harry Houdini?
– Przejmuje zespół w dołku. To na pewno. Nieprzygotowany fizycznie na tę chwilę, to też. I jak na razie nie ma w nim myśli, koncepcji, jak wyjść z kryzysu. Sporo jak na rozpędzony sezon, uciekający czas. Dobrze, że wkrótce będzie reprezentacyjna przerwa. W tym czasie można sporo ogarnąć, naprawić, choć zadanie jest bardzo trudne. Zobaczymy. Mam nadzieję, że się uda.
Pan już pod koniec ubiegłego sezonu, gdy spadek był przesądzony, ale Ruch wygrywał, miał sporo negatywnych uwag do trenera Niedźwiedzia.
– Niestety, miałem rację, mówiąc, że błędy zostały popełnione już pod koniec poprzedniego sezonu, jeszcze wiosną w ekstraklasie. Trener Niedźwiedź świetnie promował siebie. Zachłystywał się zwycięstwami w meczach o nic, z zespołami, które już niczego nie musiały. Nie patrzył perspektywicznie, nie myślał o nowym sezonie. Spadając, ciut podreperowaliśmy budżet, zajmując jedno miejsce wyżej w tabeli. Natomiast nikt nie myślał o drużynie, która miała w 1. lidze walczyć o awans.
Szedł pan pod prąd w swoich przemyśleniach.
– Nie bardzo mnie rozumiano, a teraz mamy potwierdzenie, kto miał rację. Drużyna jest zlepkiem pozbieranych na szybko zawodników. I mam pytanie: ilu zawodników z ostatniego meczu w ekstraklasie z Cracovią z pierwszej jedenastki grało w Płocku? Mogę szybciutko odpowiedzieć, tylko dwóch (Szymon Szymański i Soma Novothny – przyp. red.). Więc jeśli się komuś wydawało, że w trudnej, wyrównanej 1. lidze można zbudować drużynę na awans w ciągu tygodnia, to przekonał się, że się nie da. Nigdy się to nie sprawdza.
Wydaje się, że znów długa i dość kręta droga przed Ruchem.
– Widzę dwa problemy. Nie został kręgosłup, nie ma fundamentu i nie było przede wszystkim wizji, więc efekt mamy, jaki mamy. Pozbyto się zawodników, którym wyrobiliśmy markę w końcówce, a ściągnięto tych, którzy byli wolni, a niekoniecznie pasowali do koncepcji gry Ruchu, czy wręcz nie byli wzmocnieniami. To nie mogło się spiąć w całość, zaowocować wynikami.
A drugi problem?
– Większość zawodników jest nieprzygotowanych lub źle przygotowanych do pierwszoligowej walki. Patrząc nawet na mecz w Płocku czy wcześniejszy w Gdyni, to rywale lepiej wyglądali fizycznie, więcej i przede wszystkim szybciej biegali. Na ich tle „Niebiescy” prezentowali się słabo, nie stwarzali sytuacji bramkowych po przemyślanych zespołowych akcjach. Gra była rwana, szarpana, a jak wyglądaliśmy w Płocku, niech najlepiej świadczy liczba żółtych kartek po głupich faulach, nieprzemyślanych wejściach (w sumie 6 - Lukić, Szwoch, Szczepan, S. Szymański, Ventura, Nono – przyp. red.). Mało tego – jedyną bramkę po przemyślanej akcji strzelił Mateusz Szwoch, czyli zawodnik, który siedem dni wcześniej dotarł do Chorzowa!
O zagranicznych wzmocnieniach też nie warto wspominać?
– Pytanie: czy to przypadek? A może muszą się jeszcze zgrywać z zespołem? To dla mnie nie ma znaczenia, bo wracamy do początku mojej wypowiedzi – jeżeli ktoś się zbiera do budowania zespołu mającego walczyć o ekstraklasę tuż przed ligą, to tak się nie da. A już przegrywane sparingi ostrzegały, że obraz maluje się kiepski, że po prostu nie jest dobrze. Dodając jeszcze wymuszony terminarz, czyli zamiast grać naprzemiennie u siebie i na wyjeździe, gramy w zasadzie cały czas na obcych arenach, to trudno się dziwić, że jest, jak jest. Czyli źle. A jeszcze obraz zatarł pierwszy wygrany mecz z Odrą w Opolu, gdzie Ruch zagrał dobre zawody, choć też z odrobiną szczęścia, bo gospodarze mieli swoje okazje. Ten wyjazd zamazał, zamydlił wszystko, a dał wiarę, że pójdzie nam jak z płatka. Jak sobie wymyśliliśmy. Łatwo i przyjemnie.
Od czego powinien zacząć trener Szulczek?
– Już nie oglądać się na nic. Nie usprawiedliwiać się, że nie mamy stadionu, że gramy na wyjazdach. Tego na razie nie zmienimy. Zresztą przypomnę, że „poprzedni” Ruch nie był piłkarsko najlepszą drużyną 1. ligi, ale awansował, mając podobne warunki. Miał za to swój styl, charakter, był kolektywem i miło się wtedy na „Niebieskich” patrzyło. Teraz zadaniem jest nie tracić już punktów, by na wiosnę odrabiać dystans do czołówki, gdy będziemy rozgrywać mecze u siebie.
Zbigniew Cieńciała
Mariusz Śrutwa