Sport

Czy Polacy nie potrafią już grać w piłkę?

Hmmmm…. Za rogiem już czai się pytanie jeszcze bardziej pesymistyczne. „Czy kiedykolwiek będą jeszcze potrafili?”

W wieku prawie 40 lat Lukas Podolski jest nieuchwytny dla naszych ligowców. Fot. Pressfocus.pl

Ostatnio spotkały mnie dwie przykrości związane z futbolem. Paradoksalnie – mają ze sobą wiele wspólnego. Pierwsza z tych przykrości przytrafiła mi się po ostatnim meczu Górnika Zabrze z GKS-em Katowice, podczas konferencji prasowej Jana Urbana. Szkoleniowiec gospodarzy miał w pełni rację mówiąc znamienne słowa. - Wszyscy wiemy, ile razy się mówi, że Lukas Podolski jest wolny. Wiem, że tak będzie. Dziś zagrał bardzo dobre spotkanie, rozgrywał, kiwał. Ale przyjdzie kolejny mecz i będzie się czuł gorzej. Dla mnie to normalna sytuacja, jeśli się ma taki pesel. Ja patrzę na to troszkę inaczej, bo kiedy zawodnik 40-letni jest najlepszy w spotkaniu, to mam dużo wątpliwości do różnych rzeczy…

To clou tej wypowiedzi: „40-latek najlepszy w spotkaniu polskiej ekstraklasy”. Wnioski po zastanowieniu się mogą być jedynie przygnębiające. Czy to – mówiąc wprost - oznacza, że w polskiej piłce „dobrze” już było i że już (wkrótce) w ogóle nie wróci?!

Pojęcie słabości

Polska rozwija się, kolejne pokolenia są coraz lepiej wykształcone, mają coraz bardziej wygórowane ambicje (absolutnie nie chcę przez to powiedzieć, że są roszczeniowe). Niestety, w moim przekonaniu nie dają gwarancji, że poziom polskiego futbolu pójdzie w górę. Nie chodzi mi o poziom polskiej piłki ligowej, lecz reprezentacji.

Nawet jeśli przyjmę, że teza o tym, że w polskiej piłce „dobrze” już było polega na prawdzie, to o polskiej lidze nigdy nie napiszę, że jest słaba. Z prostego powodu. Tak może sądzić tylko ktoś, kto ledwie z Internetu dowiaduje się, że regularnie dostajemy łupnia w europejskich rozgrywkach. Ktoś, kto nie widział meczu ekstraklasy z poziomu murawy, nie ma pojęcia ile siły, zmyślności i zaciętości trzeba włożyć w każdy mecz. Ktoś, kto nie zdaje sobie sprawy, że wytrzymałby grę w tym tempie przez najwyżej kilka minut. Ocena sprzed telewizora, kiedy jednocześnie ziewamy, rozmawiamy, drapiemy się pod pachami – to jednak nie to samo. A że siła, zmyślność i zaciętość w innych krajach jest jeszcze większa – to już inna sprawa. Nasza liga nie jest słaba. Ona jest – ściśle precyzując – gorsza od wielu innych. Generalnie… niekonkurencyjna. To słowo jest chyba bardziej na miejscu. Słowa „słaba” używają laicy, którym wydaje się, że się znają.

Trzy razy w ciągu trzech dekad!

Oczywiście nasz futbol jest kryzysie, wiadomo, że trapi go wiele problemów. Momentami – choć to zjawisko po ostatnich laniach już wymiera - jest jak sarmacka XVIII-wieczna Rzeczpospolita, żyjąca w zadufaniu dawną chwałą.

Warto zasygnalizować zjawiska w naszym futbolu, które niektórzy mogliby nazwać wręcz przypadłościami.

Po pierwsze: polska liga jest w mojej ocenie tak silna jak zamożna. Dziś – kiedy kadra każdego ligowego zespołu może składać się z dowolnej liczby obcokrajowców - to właściwie jedyna zależność. Najlepsi chcą być najlepiej opłacani. Grają więc generalnie tam, gdzie mogą dostać najwięcej. W tym kontekście nasz ligowy futbol w mojej ocenie mógłby przestać świadczyć o sile polskiej piłki w ścisłym tego słowa znaczeniu.

Oczywiście: ktoś może zgłosić votum separatum od powyższej oceny. „Jak to?!” – oburzyć się. „Przecież zależność jest oczywista, w dodatku mniejsze narody, mniejsze państwa potrafią zorganizować sobie ligi, których przedstawiciele regularnie grają w Lidze Mistrzów”

A my? Warto przypomnieć w tym miejscu, że od chwili powstania Ligi Mistrzów, czyli od 1992 roku polskie drużyny ledwie trzy razy przedostały się do fazy grupowej: Legia w 1995 i 2016 roku oraz Widzew w 1996 roku. Trzy razy w ciągu trzech dekad!

Z tym wiąże się „po drugie”.

Polska liga mogłaby kosztować mniej, ale nie udało się powstrzymać rozbuchanej siatki płac, również menedżerów. To jeden z najpoważniejszych problemów. Nie da się inaczej wytłumaczyć faktu, że tacy Słowacy, których kluby mają znacznie mniejsze budżety, byli w niej częściej niż Polacy (żeby nie być gołosłownym: - FC Koszyce w 1997, Artmedia Petržałka - w 2005, MSK Žilina – w 2010, no i wreszcie teraz - Slovan Bratysława 2024. Warto przy tym przypomnieć, że każdemu za sam udział w fazie ligowej przysługuje 18,62 mln euro, czyli w przeliczeniu na złotówki prawie 80 mln. Polskie kluby od lat nie potrafią w ten sposób zarobić. W naszych realiach ledwie jeden taki występ to złoty strzał. Inni grają tam co roku. Jak z nimi rywalizować?

U nas nie zagrawszy

Jan de Zeeuw kilka dni przed meczem z Holandią podczas tegorocznego Euro ostro przejechał się po polskim futbolu. Były dyrektor naszej reprezentacji za czasów Leo Beenhakkera stwierdził nawet, że Biało-czerwoni nie potrafią grać w piłkę. Potem wycofywał się z tych słów, a ja przywołuję je, żeby stwierdzić, że… Polacy potrafią grać. Grać pomimo! O co mi chodzi? O pewne zjawisko, które będzie narastać. W tym miejscu muszę zasygnalizować, że w mojej opinii niekonkurencyjność polskiej piłki klubowej (konsekwentnie będę unikał słowa „słabość”) prawdopodobnie, a w niedalekiej przyszłości z całkowitą pewnością, w żadnym wypadku nie jest naczyniem połączonym z poziomem polskiej piłki reprezentacyjnej. Wynika to z faktu, że szczególnie zdolni chłopcy w Polsce mogą być przez zachodnie kluby dzięki uważnym skautom wybrani koparką z piaskownicy już za bajtla i do reprezentacji mogą trafić nie zaliczywszy ani jednego meczu seniorów w jakiejkolwiek zresztą lidze. W moim mniemaniu jedynie kwestią czasu jest, gdy właśnie tacy piłkarze będą stanowić znaczny odsetek, czy wręcz większość zawodników powoływanych do polskiej kadry.

Masowy futbol w Polsce niespostrzeżenie umarł

A teraz jeszcze o drugiej przykrości wspomnianej na wstępie. Przechodziłem w tym tygodniu koło Uniwersytetu Śląskiego. Zatrzymałem się na chwilę na tyłach rektoratu przy parkingu samochodowym. Za moich czasów było tam boisko z bramkami. W futbolowych rozgrywkach uniwersyteckich występował w tamtym miejscu m.in. Jacek Bednarz, późniejszy piłkarz Ruchu i Legii, reprezentant Polski, ja też trochę pokopałem. Czasem piłka wpadała nam do Rawy, było dużo śmiechu...

Piszę o tym, bo za mojej młodości futbol był w Polsce jeszcze dyscypliną masową. Masową w tym sensie, że dzieci po szkole rzucały tornistry i wybiegały na boisko, sprawiało im to radość. Śmiem twierdzić, że już taką nie jest. Dzieci, owszem, grają w piłkę – ale na treningach, pod okiem trenerów.

Masowy futbol w Polsce niepostrzeżenie umarł.

W związku z tym czas odpowiedzi na pytanie „dlaczego w polskim futbolu jest tak źle, skoro jest tak dobrze?” już minął. Czy bezpowrotnie? Nie wiem. Nadeszła era, w której musimy mierzyć się z odpowiedziami na pytanie „dlaczego w polskim futbolu jest tak bardzo źle skoro jest tak źle”.

Kochają, bo sami uprawiają

Co mam na myśli? Ależ to bardzo proste. W 2014 roku byłem na mistrzostwach świata w Brazylii. Moi gospodarze spod Rio de Janeiro zaprosili mnie do udziału w amatorskim turnieju. Okazało się, że niedaleko jest boisko stworzone i użytkowane przez kompletnych amatorów bez jakiejkolwiek ligowej przeszłości. Grało się na nim w dziewięciu, bo nie było w pełni wymiarowe. Ot, mieszkańcy zrobili sobie takie, jakie im pasowało. Kolesia z Europy wystawili na bocznej obronie. Wiedziałem, że nie będzie łatwo, ale nie spodziewałem się, że aż tak przewiezie mnie starszy ode mnie facet, do tego niższy o głowę, który wyglądał jakby połknął dwie piłki od koszykówki! To był chyba fryzjer... Grałem wtedy z rybakami, tapicerami, kelnerami - niektórzy z nich byli po siedemdziesiątce!

Byłem zdumiony jak tam gra się w piłkę - niby na całkowicie przecież amatorskim poziomie. To było zachwycające. Umiem ocenić poziom amatorskiego futbolu, do dwudziestego roku życia boisko szkolne było moim drugim domem. Od razu dostrzegłem, że żaden z tych ludzi nie był prawdziwym piłkarzem, ale ich triki, zwody, zdecydowanie, umiejętność gry zespołowej - były wręcz szokujące. Niby wiadomo, Brazylia, ale ci podtatusiali i poddziadziali goście z dynamitem i klejem w nogach zrobili na mnie piorunujące wrażenie! Musiała przyjechać koparka, żeby mnie wydobyć wkręconego w murawę... Było jasne dla mnie, że zwykli Brazylijczycy kochają piłkę, bo sami ją uprawiają! To jest clou!

Futbol tam to codzienność, poczułem wtedy dobitnie, że nie są to czcze słowa.

A u nas? U nas w lidze czaruje czterdziestolatek. Na dawnych boiskach pozostały jedynie samochody.

No i wspomnienia.

Paweł Czado