Czwarty tytuł z rzędu!
Choć Sobienie Królewskie to najbardziej utytułowana drużyna w historii polskiego golfa, w tym roku niewielu stawiało właśnie na nią. Stało się inaczej i teraz już siedmiokrotny klubowy mistrz Polski pokazał, że nigdy nie powinno się go skreślać z listy faworytów.
Turniej rozgrywany był w tym roku wyjątkowo nie na terenie obrońców tytułu – w Sobieniach Królewskich, a w Kalinowych Polach, które jako pierwsze pole w Polsce doczekało się trzeciej dziewiątki. Po rundzie Stroke Play na prowadzenie wysunął się OUR Golf Club. Bojowa drużyna: Max Biały, Franek Dudek, Marcin Bogusz, Stepan Surzhik, Darius Momkus, Stanisław Jarzyna i Bartosz Bogusz, z wynikiem +14 miała aż 22 uderzenia przewagi nad drugą Armadą i 27 strzałów mniej niż zamykające podium Sobienie. Czwarta była ekipa Binowo Park, a dopiero piąta drużyna z Kalinowych. Do walki o medale pretendowały jeszcze zamykające czołową ósemkę: Kraków Valley, Lisia Polana i Black Water Links. Po raz kolejny okazało się, że prawdziwa walka rozpoczyna się dopiero w fazie meczowej. W półfinałach OUR GC rozprawił się z gospodarzami 3:1, a Sobienie pokonały Armadę też 3:1. W finale Sobienie pokonały OUR GC 3:1. Brąz wywalczyli gospodarze, wygrywając z Armadą również 3:2.
Odmłodzony skład
Mistrzów reprezentowała mocno odmłodzona drużyna, w której składzie zabrakło dwóch kluczowych zawodników, Alejandro Pedryca i Michała Bargendy. Obaj koledzy z czasów juniorskich zdobyli wszystkie sześć poprzednich tytułów Sobieni, a teraz stawiają pierwsze kroki jako zawodowcy. Tym razem puchar wywalczyli: Michał Cygan, Nikolas Tymiński, Antek Fijałkowski, Mikołaj Geritz, Mateusz Zarzycki, Andrzej Wierzba jr., Wojciech Grzegorzek i Konrad Bargenda.
Tomasz Pedryc, kapitan drużyny i tata wielokrotnego mistrza Polski - Alejandro, tak wyjaśniał dla Polskiego Związku Golfa fenomen drużyny: „Nikt w tym roku na nas nie stawiał, ale puchar wraca do nas, czyli do domu. Jadąc do Kalinowych, nie opuszczały nas ambicje i chęci, by ten przechodni puchar został u nas, bo już od tylu lat ma swoje honorowe miejsce i naprawdę nie stoi zakurzony, polerujemy go co jakiś czas. Ale patrząc na listy startowe przyznam szczerze, że byłem sceptyczny. Jestem przekonany, że zaprocentowała dobra atmosfera i wspólny język, jaki znalazłem z chłopakami. Z jednej strony mamy ten luz, a z drugiej panuje sportowa dyscyplina i każdy wie, co ma robić”.
Z perspektywy tylu rozegranych klubowych mistrzostw Polski muszę dodać, że psychicznie najtrudniejszy był pierwszy mecz, czyli ten z Kraków Valley. Bo aby grać o medale, zaraz po Stroke Play trzeba wygrać pierwsze starcie.
Drużyna najważniejsza
Kapitanowi pomagał w tym roku Marek Bargenda – ojciec Michała i Konrada. Ten pierwszy, ze względu na wstąpienie do grona zawodowców już nie gra w teamie Sobieni, a ten drugi wywalczył klubowe trofeum już po raz piąty. Marek tak opisywał swoje emocje: „Niesamowite wrażenia po tegorocznych mistrzostwach. Nie da się ukryć, że jechaliśmy na nie mocno osłabieni przejściem na zawodowstwo Michała i Alejandro. Na dodatek wiedzieliśmy, że Antek zagra tylko dwa dni, a w składzie mieliśmy aż trzech debiutantów. Stroke Play zakończyliśmy na trzecim miejscu, a faza meczowa zapowiadała się jako wielka zagadka. Myślę, że ćwierćfinał z Kraków Valley był przełomowy. To był zacięty i wyrównany mecz. Wygraliśmy 3&2 na ostatnim dołku, po niesamowitej końcówce w wykonaniu naszego four-balla: Michała Cygana i Mikołaja Geritza. Wtedy naprawdę uwierzyliśmy, że możemy wygrać, mimo że mało kto na nas stawiał. Półfinał z Armadą też był zacięty. I znowu mecz rozstrzygnął się na 18. dołku, kiedy Konrad trafił putta z ośmiu metrów na birdie. Niesamowite emocje i duży zastrzyk optymizmu dla całej drużyny. Do tytułu pozostał tylko i aż jeden krok - wygrać z niekwestionowanymi faworytami, z OUR Golf Club.
Zaczęło się fantastycznie, od zwycięstwa naszej pary debiutantów, Wojtka i Michała w formacie foursomes. Zaczynając pozostałe mecze wiedzieliśmy, że do tytułu brakuje nam „tylko” dwóch zwycięstw. I daliśmy radę. Nicolas w zaciętym pojedynku pokonał Maxa na 17. dołku. Ponieważ w międzyczasie przegraliśmy dwa pozostałe single - o tytule miał zdecydować mecz four-ball. Nasza para - Andrzej i Konrad przez pierwsze dziewięć dołków toczyła bardzo wyrównany mecz i uzyskała prowadzenie 2 up. Potem nasi chłopcy włączyli TURBO i głównie dzięki znakomitym puttom wyszli na prowadzenie 4 up po 13. dołkach. Na piętnastce Bartek Bogusz trafił birdie, zmniejszając prowadzenie na 3 up, ale mecz zakończył się na szesnastce. Andrzej trafił putt z sześciu metrów i można było obwieścić światu: „Mamy TO”.
Mistrzostwa pokazały, że do zwycięstwa potrzeba czegoś więcej niż suma umiejętności graczy. Zaprezentowaliśmy się najlepiej jako drużyna. Świetny team spirit, wola walki do końca, zgranie zespołu to cechy, które oprócz świetnej gry dały nam mistrzostwo. Koniecznie trzeba dorzucić do tego świetne prowadzenie drużyny przez kapitana Tomka Pedryca, zaangażowanie organizacyjne Piotra Szymańskiego i ogromne wsparcie naszych klubowiczów – kibiców, którym przekazywałem relacje bezpośrednio z pola. Jestem ogromnie dumny z tego co osiągnęliśmy w tym roku, mimo że tak wiele wskazywało, że tytuł jest poza naszym zasięgiem”.
Taktyka zadziałała
Konrad Bargenda tak wspominał swój finałowy mecz: „Wchodząc w finał wiedzieliśmy że OUR Golf Club ma najsilniejsze single, więc postanowiliśmy postawić wszystko na mecze parami. W finale zagrałem z Andrzejem Wierzbą four-balla, podczas którego idealnie się dopełnialiśmy - kiedy jeden zepsuł, drugi był w stanie pomóc. Dzięki temu, że znamy się już bardzo długo, nasz team spirit był bardzo dobry i to pozwoliło nam wygrać 3&2”.
Nikolas „Gigant” Tymiński zdradził założenia taktyczne, które odegrały kluczową rolę w sukcesie: „Grało się dobrze. Emocje były bardzo intensywne, dlatego, że po raz pierwszy od dziesięciu lat nie byliśmy faworytami. W tym roku to jednak OUR był o wiele lepszy na papierze. W każdym meczu była bardzo zacięta walka. Na początku zaczęliśmy z Krakowem i doszło do decydującego o wszystkim four-balla. Następnie z Armadą też nie było łatwo. Kolejne 3&2 dało nam bilet do finału. W meczu finałowym wiedzieliśmy, że musimy zrobić coś specjalnego, żeby mieć jakąś szansę. Ustaliliśmy, że musimy wystawić dwa mocne four-balle i foursomy i będziemy liczyć na to, że ja wygram singla z jednym z trójki z OUR. Okazało się, że walczyłem z Maxem, którym był najlepszy w Stroke Play i miał najniższy handicap. Mecz był bardzo zacięty, jednak doniosłem ten finałowy punkt. To był mój trzeci tytuł klubowego mistrza Polski”.
Zwarci i gotowi
Andrzej Wierzba powoli rozkręcał się w czasie trwania rywalizacji: „Nie przyjechałem na ten turniej w najlepszej formie, co głównie wiązało się z małą ilością czasu na trening. Przez pierwsze dwa dni mocno się męczyłem na polu z moją grą. W półfinale i finale było już dużo lepiej i czerpałem radość z gry. Wydaje mi się, że każdy z chłopaków przed finałem był trochę zestresowany, bo byliśmy tak blisko osiągnięcia czegoś niesamowitego z tą młodą drużyną, a wiedzieliśmy, że czeka nas ciężka walka ze świetną ekipą. Byliśmy zwarci i gotowi na długą walkę i pewni, że jeżeli wyjdziemy z naszą najlepszą grą, uda nam się podnieść puchar czwarty raz z rzędu.
Finał rozpoczął się całkiem nieźle, bo foursomowi, który startował dużo wcześniej niż single i four-ball, udało się wygrać. Byliśmy punkcik bliżej sukcesu. Później przyszedł czas, aby wykonać zadanie po południu. Kluczowymi meczami były singiel Nikolasa i four-ball, w którym grałem z Konradem. Z tego powodu co kilka dołków prosiliśmy o aktualizację, jak idzie Nikolasowi, bo wiedzieliśmy, że bez zwycięstwa w jego meczu będzie ciężko. W naszym four-ballu gra toczyła się równo przez większość pierwszej dziewiątki, jednak pod koniec wygraliśmy siódmy i ósmy dołek, żeby na półmetku prowadzić 2 up. Później wygraliśmy 11. i 12. dołek, prowadząc 4 up i poczuliśmy większy luz. Na czternastce usłyszeliśmy, że Nikolas jest 3 up i byliśmy pewni, że tytuł wraca do Sobieni. Jednak pojedynkującemu się z Nikolasem Maxowi udało się wygrać szesnastkę, a w naszym meczu Bartek zrobił birdie na piętnastce, żeby pomniejszyć naszą przewagę do 3 up. Zaczęło się robić lekko nerwowo i przez moją głowę zaczęły przechodzić scenariusze, jak możemy przegrać ten mecz. Starałem się te myśli jak najszybciej odsunąć, bo wszystko było w naszych rękach. Wydawało się, że four-ball OUR wygra też 16. dołek, bo Bartek miał krótkiego putta na birdie, a ja z sześciu metrów. Chwilę wcześniej usłyszałem, że Nikolas właśnie wygrał swój mecz na siedemnastce i wiedziałem, że mój putt jest na zwycięstwo w turnieju! Dało mi to dodatkową motywację, żeby teraz zakończyć rywalizację i boom, udało się!
To niesamowite uczucie móc po raz kolejny zostać klubowym mistrzem Polski. Przez ostatnie 10 lat Sobieniom udało się wygrać ten tytuł aż siedem razy. To mój piąty tytuł z drużyną i mam nadzieję, że nie będzie ostatnim. Cały ten tydzień jest moim ulubionym w roku i zawsze nie mogę się go doczekać - nie tylko ze względu na bardzo dobrą sportową rywalizację, ale również dlatego, że można to osiągnąć jako team”.
Czekając na złoto
Jan Rybczyński z brązowej drużyny gospodarzy, podkreślał ile znaczy dla niego ta rywalizacja: „To najlepszy turniej w kalendarzu PZG. Rywalizacja między klubami jest zacięta, ale zdrowa! W tym tygodniu budzi się cały nasz klub, a klubowicze kibicują rozgrywkom. Z roku na rok apetyt rośnie, mamy już sporo brązu i srebra, ale wciąż czekamy na złoto. Super było zobaczyć wiele znajomych twarzy, kibicujących naszej drużynie! Emocji było co nie miara, ale właśnie po to rywalizujemy i trenujemy. Już nie mogę doczekać się kolejnej edycji”.
Mistrzostwa, w których wystąpiło 20 drużyn, rozegrano na starych osiemnastu dołkach Kalinowych Pól. Klubowe MP dywizji 2 odbyły się na początku miesiąca na Lisiej Polanie. Awans do przyszłorocznej walki w grupie mistrzowskiej wywalczyły: Śląski KG, Legia Golf oraz Royal Wilanów. Spadek z grupy mistrzowskiej zaliczyły trzy drużyny: Golf Park Józefów, Olympic i Business GC. Kobiecie zespoły o tytuł zawalczą w sierpniu w Tokarach, seniorzy w Postołowie, master seniorzy w Armadzie, a drużyny juniorskie we wrześniu w Royal Kraków.
Kasia Nieciak